ROCK & ROSE FEST
Venom Inc., Embrional, Quo Vadis, Ignea, Straight Hate, Leshy - Kutno, 8 czerwca 2019
Miało być tak pięknie. Na trzy tygodnie przed festiwalem zgłosił się do redakcji Metal Revolt Marek Kurnatowski, jeden z organizatorów Rock & Rose, z pytaniem, czy nie jesteśmy zainteresowani pomocą w popularyzacji festiwalu. Jako że ekipa Metal Revolt to na pierwszym miejscu fani muzyki metalowej, a i sam skład był mocny, nawet nie pomyśleliśmy, żeby nie pomóc. Umówiliśmy się z organizatorem, że chcemy mieć dostęp do festiwalu, “backstage pass”, oraz że chcemy mieć możliwość przeprowadzenia z zespołami wywiadów. Organizator zobowiązał się do poinformowania o tym zespołów i ustalenia grafika spotkań “time line”, jak i do oddania nam pomieszczenia, gdzie moglibyśmy to zrobić. Wszelkimi dostępnymi dla nas kanałami i jak najlepiej umieliśmy, ruszyliśmy z promocją festiwalu Rock & Rose. Nie mnie oceniać, jak to zrobiliśmy. W każdym razie machina ruszyła. Chcieliśmy zrobić cztery wywiady i relację z samego festu. Zgłosiliśmy organizatorowi chęć porozmawiania z Alastor (Sławek Bryłka, jeden z organizatorów Rock & Rose, jest perkusistą bandu), Embrional, Quo Vadis i Venom Inc., zostawiając sobie możliwość przeprowadzenia wywiadów z resztą występujących zespołów, jeśli tylko czas, siły i alkohol na to pozwoli. Każdy, kto chociaż raz spróbował zorganizować, rozreklamować koncert, czy też zbierał materiały do wywiadów, wie, ile to czasu pochłania. Koniec końców wykonaliśmy swoją robotę, pytania przygotowane, prezenty kupione, możemy jechać. Jeszcze tylko dostać potwierdzenie od organizatora, że wszystko załatwione i można ruszać. Niestety, tu nastąpił pierwszy zgrzyt. Dzień przed festiwalem Marek Kurnatowski powiedział mi, że ustalenie wywiadów z jego strony skończyło się na poinformowaniu zespołów, że chcemy z nimi porozmawiać. Kurczę, takie coś to mogę sam zrobić. Wysłać maila i po robocie. Szlag, gdybym wiedział, to sam próbowałbym umówić konkretne godziny. Trudno, jak to Marek powiedział “kapele wiedzą o wywiadach, to sobie je dorwiecie”. Prosiłem również Marka o zarezerwowanie pokoju hotelowego. Pierwsza myśl – jak tego też nie ogarnął, to zostanie mi albo coś samemu załatwić na szybko, albo spać w aucie. Krótkie zastanowienie i jednak jadę. A właściwie jedziemy. Silna ekipa Metal Revolt, czyli niżej podpisany i Mariusz Markowski, ruszyliśmy na podbój Kutna. Ja z Czechowic – Dziedzic, Mariusz z Zielonej Góry. Każdy z nas miał do pokonania około 300 km.
Sobota, 8 czerwca, dzień festiwalu.
Pobudka o 5.30 rano. Przegląd notatek, CD “na drogę”, obowiązkowe śniadanie, czyli kawa i papieros – mogę ruszać. 7.00 rano, czas start… Około godziny 11.30 melduję się w hotelu. Wszystko pięknie, ładnie. Jednak rezerwacja jest dograna. Dzięki Marek, to naprawdę spore ułatwienie. Pani informuje, że mogę spokojnie zapłacić przy wymeldowaniu. Przepakowanie potrzebnych rzeczy – dyktafon, notatki, pieniądz, papierosy, zapalniczka, połówka dla organizatorów i “w pieriod” na teren festiwalu.
Godzina 12.00, melduję się na miejscu festiwalowym. Jak mi się wydaje, są to tereny przemysłowe Kutna. Ogrodzony teren z drzewami, pod którymi będzie można odpocząć, gdy słońce, lub coś innego mocno przygrzeje. Krótkie przywitanie z Markiem Kurnatowskim i Sławkiem Bryłką, organizatorami festu. Wymiana paru szybkich zdań, dostaję dla nas Backstage pass, połówka ląduje w lodówce na potem i czas wolny… Rozstawiają się stoiska z piwem i żarciem, jedno z merchem i CD. Łapię Bryłasa (Alastor), który miał mi udzielić wywiadu i pytam, może teraz ma czas. Sorry, nie teraz, jest przed koncertem, później, jak już się zacznie, rzuca na odchodnym. OK., siadam, zapalam papierosa i zaczynam pogawędkę z pierwszym fanem, który też już siedzi i leniwym wzrokiem przygląda się krzątaninie. Niestety, piwa jeszcze nie sprzedają. O czym mogą rozmawiać starzy metale? Jasne, że o muzyce, koncertach itd. Myślałem, że ja dość często biorę udział w gigach, ale przy nim to jestem Cienki Bolek. Facet wymienia, gdzie był, gdzie będzie, jak było na gigach, ile płyt kupił ostatnio i jakie. Narzeka, że we Włocławku nie ma takich imprez, jak ta w Kutnie. Mówi, że teraz to już będzie miał przej… Miał być dziś w pracy, ale olał temat, a baba to mu znowu będzie dupę truła, że tylko ten metal. Pełen szacun z mojej strony… Mariusz Markowski dzwoni, że jest już na miejscu i zaraz dotrze na festiwal. Dorywam Kurnatowskiego, pyta czy wszystko OK? Idę połazić, trwają próby dźwiękowe, ogólnie sielanka. “Bryłas” rzuca, że w budynku za sceną mogę robić wywiady. Na pytanie, czy może teraz pogadamy, oddala się pośpiesznie. Później jeszcze parę razy próbowałem go dorwać, ale jednak nie teraz, później, może po koncercie itd. Nie rozumiem tego. Przecież sami chcieli ten wywiad. Gdzieś tam w końcu rzucił zdaniem “Alastor już nie ma”, o ile dobrze usłyszałem. Kto wie, może coś się wydarzyło w czasie między początkiem promocji festu, a samym festiwalem. Nic to, dociera Mariusz. Nic nie zastąpi spotkania i rozmów twarzą w twarz. Pojawiają się pierwsi fani. Z minuty na minutę przybywa ludzi. Siedzimy, rozmawiamy leniwie sącząc piwo , które właśnie zaczęto sprzedawać.
Godzina 15:00, festiwal rusza. Wodzirejem jest Remo Mielczarek. Krótkie przywitanie i jazda. Na scenie, jako pierwsi, instalują się Straight Hate. Nie znam, nie słyszałem wcześniej. Pod sceną zaczynają się pojawiać ludzie. Straight Hate to w skrócie death metal dla maniaków Napalm Death (przede wszystkim) i Extreme Noise Terror. Dobre, energetyczne granie. Tak, można się przyczepić, że przecież już to kiedyś się słyszało. Można narzekać, ale jakoś nie lubię. Mario twierdzi, że to nie jego bajka. Trafiają do niego tylko w momentach zwolnień tempa, czyli w początkach utworów. Potem już leci nawałnica dźwięków. Nagłośnienie super, pan akustyk się postarał i to słychać. Oglądamy, słuchamy. Niestety, jak to w przypadku każdego “otwieracza”, czy to na festiwalu, czy na mniejszym koncercie, zainteresowanie jest nie za duże. Jednak muzycy i publika pod scena świetnie się bawią. OK., później poszukam, czy jest gdzieś ich CD do kupienia.
Marek Kurnatowski podchodzi i informuje, że Skaya cieszy się na wywiad. To dobrze, myślę sobie. Trzeba go będzie tylko znaleźć.
Na scenie ląduje Ignea. Zespół za wschodniej granicy. Panna na wokalu, klawisze. Myślę sobie, że to nie dla mnie. Podchodzimy jednak bliżej i… jest naprawdę OK. Trudno mi jakoś sklasyfikować, co grają. Jest tu trochę growlu (niestety, źle to wypada), jest czysty głos (zdecydowanie dobrze)… To taka mieszanka heavy i progressive, trochę też thrashu, troszeczkę death metalu w tej melodyjnej odmianie. Jest to na tyle interesujące, że postanawiamy wziąć ich na przesłuchanie. Znowu poszukiwanie Bryłasa. Musimy dostać jakiś pokój z dala od sceny, bo na backstage’u nic z tego nie będzie. Jest, znalazł się. Dostajemy pokój, a w nim jedno krzesło i dwie podwójne prycze. Klimat, niczym z Gestapo. W tym budynku był chyba jakiś OHP (starsi pamiętają, co to), zresztą mniejsza z tym. Ignea zgadza się na wywiad – czego się dowiedzieliśmy, co nam chcieli powiedzieć – dowiecie się w najbliższym czasie. Mili, sympatyczni ludzie…
Koniec pogawędki, wracamy pod scenę, po drodze spotykając Skayę z Quo Vadis. Krótka rozmowa i jesteśmy umówieni na wywiad po ich występie.
Na scenie jest już Pandemonium. O ile uwielbiam ich płyty, zwłaszcza te pierwsze, to ich występ mnie znudził. Nie wiem czemu, ale brakowało mi w tym jakichkolwiek emocji. Ot zagrane, co ma być zagrane i tyle. Ten ich znaczek, zwany przeze mnie przystankiem tramwajowym, już chyba zawsze będzie mnie bawił. Opuściłem pole przed scena bez jakichkolwiek emocji.
Idę “na zakupy” i jak zwykle kilka monet zostało w namiocie z CD, oraz merchem. Tak, z tego mnie nie da się wyleczyć. Nawet nie zamierzam próbować. W plecaku ladują CD Quo Vadis, Ignea i Straight Hate. O dziwo, z oferty Venom Inc. jest tylko koszulka. Olewam jej zakup.
Na scenie Quo Vadis! Nareszcie pod sceną zaczynają się coraz większe tańce. Jest jakieś czterysta osób. Na scenie totalny luz i profeska. Widać, że panowie z Quo Vadis znakomicie się bawią i udziela się to publice. Zaczynają się większe moshpity, machania kłakami. Mnie też się to udziela i mimo lichego owłosienia na łbie, daję się ponieść muzyce Szczecinian. Jest naprawdę bardzo dobrze. Poleciały m.in. “Orient Express”, “Ropa Za Krew”, “Wino I Sól”, “Monofobia” i wiele innych… Przez lata Quo Vadis wypracowali swój niepowtarzalny styl. Od pierwszych dźwięków wiadomo, kto gra, a noga i łeb same zaczynają chodzić. Mój zapał do większego szaleństwa ostudza, niestety, myśl, że za chwilę będziemy rozmawiać z Quo Vadis. Zaczynam pospiesznie przypominać sobie, o co chcę zapytać muzyków. Koniec występu i idziemy do “celi”. Tak, ten pokój przypomina celę więzienną. Siadamy na pryczach: niżej podpisany, Mariusz, Skaya i Matek. Ląduje piwo i zaczynamy. Ponadgodzinny wywiad, przeprowadzony w luźnej atmosferze – jego zapis również będziecie mogli wkrótce przeczytać.
Piwko, wspólne foty i wracamy pod scenę. Poganiamy siebie nawzajem, bo przecież zaraz Venom Inc. Jak to Venom Inc.? No tak, w czasie wywiadu zagrał Embrional. Niestety, nie wiedziałem i nie słyszałem. Żałuję bardzo. Wiem, że potrafią zmieść ze sceny konkurencję. Widziałem ich parę razy i za każdym razem nie zawiedli. Mam nadzieję, że i teraz było tak samo. Muzycznie i scenicznie Embrional dla mnie to już od dawna klasa światowa. Cóż, następnym razem… Odpuszczam “dorwanie muzyków”, przecież zaraz, za chwileczkę, już za momencik VEEEEENOOOOM!!!
Wyszli, zaczęli, pieprznęli swoim diabelskim rock’n’rollem. I w tym momencie Aras, czyli ja, dostał przysłowiowego pierdolca. W tym momencie nie liczyło się już nic. Tylko Venom Inc. i szaleństwo. Zapomniałem o słowach lekarza, czyli tzw. bzdetach, typu musi pan uważać, w miarę możliwości oszczędzać się, bo jest już pan grubo po czterdziestce, a właściwie przed pięćdziesiątką, bo nadciśnienie, bo serce, bo zawał… Zawał serca to miałem co najmniej kilka razy podczas tańców, hulanek i swawoli, wyczynianych przeze mnie. Odleciałem zupełnie i znowu miałem te dwadzieścia parę lat. Nic i nikt nie mogło mi stanąć na przeszkodzie. Tak było, machanie łbem, pogo, przepychanki, prowokowanie ludzi, darcie ryja. Moje gardło wróciło do jako takiej normy dopiero na trzeci dzień po festiwalu. Totalne szaleństwo.
Wpadłem specjalnie w grupę ludzi, grzecznie stojących pod sceną i ładnie machających łapkami. Każde moje uderzenie, “przypadkowe wpadniecie”, budziło reakcje typu “aj, aj, oła, uważaj, ej no, aj, aj, kurcze”… Pieprzeni Hippisi! – krzyknąłem w ich stronę i nie zamierzałem się poddać. Nie pamiętam już, kiedy tak szalałem na koncercie. Jeszcze bis i koniec. Każdy centymetr mięśni i kości, oraz głowa, gardło, czy włosy, krzyczały do mnie “umieramy”. Ból, jak jasna cholera. Stałem tak obolały, potłuczony, ze zdartym gardłem i megaszczęśliwy…
Po VEEENOOOM!!! miał grać jeszcze Leshy. Pieprzyć to, pomyślałem. I tak nie mam do tego już ani sił, ani głowy. Wracam do hotelu.
Niestety, nie udało się przeprowadzić wywiadu z Venom Inc., gdyż jak poinformował nas tour manager, nie było takiego zapisu w umowie i w takim przypadku zespół nie udziela wywiadów. Z bólem serca, o ile jeszcze je miałem, odpuściłem.
Hotel, ławka, papieros, woda mineralna. Siedzę i morda sama mi się cieszy. Podjeżdża samochód i wysiada z niego… Tony Dolan. Myślę: o nie, o kurwa, nie wierzę. Marek Kurnatowski coś wspominał, że to ten hotel, gdzie śpi też Venom Inc.
Tony idzie powoli, widać po nim, że nie tylko ja zostawiłem parę lat życia na festiwalu podczas ich występu. Podchodzi do mnie i mówi… Tak, Tony podchodzi. Nie wierzę w to, co widzę. Uśmiecha się i mówi: “Poznaję, to ty jesteś tym szalonym tancerzem, dziękuję bardzo”. Ale jak to? Co? Niemożliwe! Jak on mógł mnie zapamiętać w grupie jakiś pięciuset osób? Nie wierzę w to, co słyszę. Chwila, to pewnie przez ten czerwony t-shirt Quo Vadis, swoją drogą zajebiście wyglądający i super zrobiony. Resztkami sił rzucam w jego kierunku: Tony dziękuję za niesamowity koncert. “Ja również dziękuję”. Wymieniamy parę zdań i udajemy się do pokojów.
Niedziela rano. Day After…
Ciało nadal odmawia posłuszeństwa. Głosu już prawie nie mam. Siedzę na tarasie hotelowym sączę kawę i palę papieros za papierosem. W głowie nadal fruwają dźwięki i obrazy z Rock & Rose Fest. Ja to mam szczęście, na tarasie pojawia się Tony i bodajże klawiszowiec Ignea. Wymieniamy parę zdań o wszystkim i o niczym. Jest bardzo zadowolony z wczorajszego gigu. Robimy pożegnalne foty. Jest niesamowicie. Miły, sympatyczny facet, który tak mną sponiewierał wczoraj, podczas koncertu. Do mojego wyjazdu spotkamy się jeszcze przelotnie kilka razy. Mogę opuścić Kutno.
Podsumowując: To był bardzo udany festiwal. Jeśli chodzi o fanów, to doskonale zorganizowany. Bez obsuw, bez problemów z dźwiękiem, czy z zapleczem gastronomicznym. Dla mnie wielkim plusem była też różnorodność muzyczna. Dużym minusem był brak ustalenia godzin wywiadów. Panowie, jeśli zobowiązujecie się do tego, to zróbcie to. Jeśli nie wiecie jak, nie macie czasu, to po prostu wcześniej nam powiedzcie i sami sobie to ustalimy. Niestety, o braku time line dowiedziałem się dopiero wieczorem, w przeddzień koncertu. To taki drobny zgrzyt, który, mam nadzieję, uda się poprawić w przyszłym roku. Tak, ja już teraz wybieram się za rok na Rock & Rose Fest. Na koniec chciałbym podziękować Markowi Kurnatowskiemu i Sławkowi „Bryłasowi” Bryłce za festiwal i pomoc, jakiej nam udzieliliście. Władzom Kutna za to, że nie robią problemów i wiedzą, że to tylko rock’n’roll, a nie obraza uczuć. Mariuszowi Markowskiemu za wspólną pracę, ogarnianie i przeprowadzanie wywiadów. Skayi i Matkowi za wywiad, całej ekipie Quo Vadis za koncert. Obok Venom Inc. najlepszy na festiwalu. Ignea za wywiad i ciekawe dźwięki. Tony’emu Dolanowi za spotkanie, pogawędkę, jak i całemu Venom Inc. za siniaki, obolałe ciało i brak głosu przez trzy dni. Dziękuję wszystkim ludziom, których poznałem, z którymi szalałem, piłem i rozmawiałem. Osobne, szczególne podziękowania dla mojej J. Ty już wiesz…
Do zobaczenia za rok!
Arkadiusz Gęsicki