AUDIOHOLICA #13
JUDAS PRIEST - HELL BENT FOR LEATHER
wydanie CBS Records, CK 35706
Czasami zastanawia mnie, dlaczego to “British Steel” z 1980 roku, a nie wydany dwa lata wcześniej “Hell Bent For Leather”, okazał się takim megasukcesem Judas Priest. W moim odczuciu płyta, znana także pod nazwą Killing Machine” (ale pod tym tytułem znajdziecie na krążku jedną kompozycję mniej), miała jednak więcej do zaoferowania. “British Steel” to bardzo oszczędnie gospodarujący środkami wyrazu album. “Hell Bent For Leather” jest bardziej różnorodny, wciągający, ciekawy. Muzycy grają naprawdę więcej, nawet Rob Halford chętniej wyjeżdża poza swoje środkowe pasmo, na którym mocno skupi się nagrywając “Brytyjską Stal”. No i to właśnie od “Hell Bent For Leather” zaczyna się coś, co dla własnych potrzeb nazwałem sobie środkowym Judas Priest. Choć obie wspominane tu płyty z perspektywy dnia dzisiejszego ciężko nazwać tytanami ciężkości, brzmienie bandu właśnie stawało się mocniejsze, riffy mięsiste – to już był zupełnie inny Judas Priest niż u początków swojej kariery…
Cóż więc się stało, że to “British Steel”, a nie “Hell Bent For Leather”, okrył się taką sławą i sprzedał tak znakomicie? Na takie dźwięki, jakie muzycy Judas Priest zaoferowali, nie było chyba za wcześnie. By daleko nie szukać, Black Sabbath radził przecież sobie… Może wpływ miał brak tak nośnego kawałka, jakim te dwa lata później okaże się “Breaking The Law”? No nie wiem, pod względem potencjału na taki hicior np. otwierającemu tę starszą pozycję “Delivering The Goods” nic nie brakuje. Zresztą z popularnością kawałków z “Hell Bent For Leather” musiało nie być wcale źle, skoro zespół z tego materiału wykroił sobie trzy single… Dziś jednak to “British Steel”, a nie “Hell Bent For Leather”, jest jednym z najbardziej znanych i rozpoznawalnych krążków Judas Priest. I nic już tego faktu nie zmieni. Niemniej warto tej wcześniejszej pozycji w dyskografii “Kapłana” poświęcić chwilę uwagi…
Co ciekawe, nigdy, nawet jako dzieciak, nie miałem tej pozycji na kasecie. Kupiłem od razu CD. Działo się to w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to postanowiłem uzupełniać ostatnie, kompaktowe braki w muzycznych zbiorach, wtedy jeszcze tylko tych największych dla mnie kapel. To też pokazuje różnicę między megapopularnym “British Steel”, a “Hell Bent For Leather”. Materiał z żyletą na okładce trafił do mnie już w 1986 roku, na “oryginalnej” tasiemce, sygnowanej logiem… legalnie działającej, choć z metalem niezwiązanej, firmy Kirshner. Ktoś sobie w Polsce “pożyczył” ową nazwę, bo raczej wydawnictwo, znane m.in. z publikacji albumów Kansas, nie bawiło się za Żelazną Kurtyną w piraty… Materiału “Hell Bent For Leather” chyba nawet nigdy na kasecie nie widziałem. Nawet na takiej przegranej. Cóż, w latach osiemdziesiątych na pabianickim podwórku słuchaliśmy “Screaming For Vengeance”, “Point Of Entry”, czy “Defenders Of The Faith”, a na te naprawdę stare płyty Judas Priest, na docenienie ich wartości, czas przyszedł później…
Mój CD to pierwsze, kompaktowe bicie z 1986 roku. Stare płytki pod względem swojej jakości powinny być wzorem dla dzisiejszych wydawnictw. Gruba, porządna płyta, nie taka cienizna, jak wielokrotnie dzisiaj. Warto nawet zwrócić uwagę na jakość druku na nieodtwarzanej stronie albumu. Dlaczego? Bo widziałem sporo reprintów różnych wydawnictw, gdzie niby odtworzono dokładnie każdy detal pierwszego wydania, a jednak nie wykazano się zbytnio pieczołowitością. Tu, po wielu latach, zadrukowana strona krążka wygląda tak, jak w dniu zakupu. Nic nie spłowiało, nic się nie zatarło… Zresztą cały krążek wygląda, jak nowy. Dbam o swoje płyty…
Album kupiłem w Pabianicach od dobrego znajomego, Darka Piekarskiego, który m.in. trudnił się sprzedażą CD na stadionie Łódzkiego Klubu Sportowego. Stary wiarus – czasami przynosił takie perełki, o których istnieniu wcześniej nie miałem nawet pojęcia. Ostatnimi czasy wzięło mnie na ten krążek, siedzę więc, słucham takiego “Burnin’ Up” i zastanawiam się po raz kolejny, dlaczego to “British Steel” stał się jednym z największych, komercyjnych sukcesów Judas Priest? Czego zabrakło “Hell Bent For Leather”? Może za dwa lata lepszą koniunkturę dla takich dźwięków nakręci budzący się do życia New Wave Of British Heavy Metal? Może po prostu wszystko musi mieć swoje miejsce i czas? Pojęcia nie mam…
Tomasz Urbański