AUDIOHOLICA #32
JUDAS PRIEST – JUGULATOR
(Wydanie Steamhammer/SPV 085-18782)
Jedną z bardziej wyczekiwanych przeze mnie płytowych premier jest debiut nowej formacji K.K. Downinga, KK’S PRIEST. I jakoś tak czekając na “Sermons Of The Sinner” sięgnąłem dziś po “Jugulator” JUDAS PRIEST. Bo wiadomo – maestro Downing i Tim “Ripper” Owens…
Wraz z pierwszymi dźwiękami “Jugulator” odżyły wspomnienia. To też była płyta mocno przeze mnie wyczekiwana. JUDAS PRIEST po znakomitym “Painkiller” opuścił Rob Halford i zespół od dobrych kilku lat milczał. Kiedy gruchnęła wieść, że Ken Downing Jr., Glenn Tipton, Ian Hill i Scott Travis wreszcie mają wokalistę, byłem po prostu szczęśliwy. Brakowało mi nowych wydawnictw jednego z najbardziej przeze mnie uwielbianych zespołów. A promocyjne wypowiedzi muzyków formacji kreowały Tima Owensa na wokalistę nawet lepszego od Halforda. Nakręciłem się na ten krążek bardzo. Oryginalną kasetę “Jugulator” (prawdziwie oryginalną – nie pirata, choć nabytego w sklepie muzycznym, jak to drzewiej w polskich realiach bywało) miałem w kilka dni po premierze. Gorączkowo wkładałem tasiemkę do kieszeni swojego radiomagnetofonu, poleciały pierwsze dźwięki i… nastąpił szok…
Długi czas miałem z “Jugulator” problem. Nie potrafiłem się przegryźć przez ten krążek. Bo niby JUDAS PRIEST, zmieniając się stylistycznie przez całą swoją karierę, nie przyzwyczaił słuchaczy do jakiegoś konkretnego brzmienia, czy sztywnych ramek stylistycznych, ale zawsze trzymał się klasycznego heavy metalu. Nawet bardzo mocny w swoim brzmieniu, posiadający bardzo skondensowane riffy album “Painkiller” nie wychodził poza heavy metal. A tu dostawaliśmy płytę niezwykle ciężką, pancerną wręcz, przesiąkniętą thrashem, oraz nowatorskimi pomysłami z tamtych czasów, kojarzącymi się z estetyką MACHINE HEAD, czy FEAR FACTORY. Album wręcz przytłaczał gęstą atmosferą i miażdżącym ciężarem. Był zupełnie inny niż wszystko, co JUDAS PRIEST do tej pory robił. Nie jawił mi się nawet jako kontynuacja w prostej linii wspomnianego “Painkiller”. Podczas gdy “Painkiller”, sypiąc deszczem mocarnych, ale bardzo klarownych riffów, niemal bez wytchnienia pędził z prędkością światła, “Jugulator” przytłaczał ciężarem walcowatych, monumentalnych “Blood Stained”, czy “Death Row”. Inna planeta po prostu… Myślę, iż dlatego “Jugulator” w czasach swojej premiery wzbudził ogromne kontrowersje. Dla wielu zwolenników klasycznych odmian metalu ta płyta była po prostu nie do przełknięcia. W pierwszej chwili wielu fanów formacji odrzuciło estetykę nowego JUDAS PRIEST po prostu…
Po latach jednak przekonałem się do “Jugulator”. Więcej, uważam że to cholernie oryginalny album. JUDAS PRIEST od zarania swych dziejów bardzo uważnie śledził wszystkie nowinki, dziejące się na metalowym podwórku. Była to kapela, która wszelkie nowości, pomysły młodszych od siebie bandów, potrafiła adaptować do swojej muzyki, podać je wg własnej receptury i dzięki temu od zawsze utrzymywała się w ścisłej czołówce metalowych bandów. Na “Jugulator” muzycy JUDAS PRIEST także nie chcieli pozwolić uciec młodszym od siebie twórcom, więc ich dźwięki nabrały po raz koleiny innego wymiaru. Ale mimo tych wszystkich nowoczesnych na tamte lata patentów, mimo pancernego brzmienia, mimo wyścigów z młodzieżą wciąż było słychać, że ekipa JUDAS PRIEST to ludzie, którzy wyrośli i szlify zdobyli na klasycznym heavy metalu. To była wartość dodana do “Jugulator”, która wyróżniała ten krążek spośród wszystkiego tego, co się na rynku wówczas ukazywało. To naprawdę nie jest płyta jedna z tysiąca. Sądzę, że nawet gdyby ten album nagrał nikomu nieznany zespół, “Jugulator” i tak zostałby dostrzeżony.
Do tego jeszcze Tim Owens… Czasem zastanawiam się, dlaczego ekipa JUDAS PRIEST przez tak długie lata nie potrafiła dokooptować sobie wokalisty. Chętnych przecież nie brakowało. Owszem, zastąpienie takiego geniusza, jak Rob Halford, to sprawa – delikatnie mówiąc – nieprosta. Ale o tę posadę starał się m.in. Ralf Scheepers. A on przecież dałby sobie radę nawet z najbardziej wymagającymi partiami śpiewaka, który w tamtym czasie ulotnił się z JUDAS PRIEST nie zostawiając reszcie składu żadnej informacji o swojej decyzji i jej powodach (i jeszcze te wywiady, w których Halford raczył twierdzić, że metal zdechł…). Summa Summarum w JUDAS PRIEST wylądował Owens – muzyk o także fenomenalnych możliwościach wokalnych, ale o kompletnie innym głosie niż jego poprzednik. Tim okazał się śpiewakiem cholernie charakterystycznym, jedynym w swoim rodzaju, który swoimi partiami zdeterminował w jakiś sposób “Jugulator”. Bo tak, jak nie potrafię sobie wyobrazić “Screaming For Vengeance”, czy “Ram It Down” z Owensem za sitkiem, tak i “Jugulator” z Halfordem chyba by nie wypalił. Albo ta płyta musiałaby zabrzmieć inaczej. Przychodząc do JUDAS PRIEST Owens musiał się liczyć z tym, że będzie porównywany ze swoim znakomitym poprzednikiem i że sprostanie oczekiwaniom fanów kapeli nie będzie łatwe. Moim zdaniem jednak Tim na “Jugulator” wykonał doskonałą robotę. I chyba dobrze, że nie starał się brzmieć, jak Rob, choć też ma kawał głosu i nie byłoby to zadanie niewykonalne. Owens na “Jugulator” po prostu jest sobą – doskonałym wokalistą o ogromnych możliwościach, ale… kompletnie różnym od swojego poprzednika.
Mój CD to niemieckie, pierwsze bicie kompaktowe, skierowane na rynek europejski. Kupiłem płytę stosunkowo szybko po premierze “Jugulator” – w tamtym czasie starałem się już wymieniać swoje kasety na nośniki o idealnym, krystalicznie czystym dźwięku. Płyty, wydane w ubiegłym stuleciu, zawsze cieszą moje oko. Porządny jewel case, a nie jakaś szajstekturka digipackowa, czy też biedawydanie w ecopacku. Płyta o grubości świadczącej o tym, iż wytwórnia nie oszczędzała na materiałach. Jedyne, co w przypadku “Jugulator” zastanawiało mnie od zawsze, to “techniczna” strona okładki płyty. Po jakiego grzyba muzykom była ta pikseloza na zdobiącym front CD obrazie? Zaplanowali sobie takie “mp3 grafiki”, czy może to jakiś błąd, powstały w druku? Gdyby tego coveru nie “upiększano”, wyglądałby po prostu lepiej. Szkoda po prostu…
Nagrywając “Jugulator” muzycy JUDAS PRIEST wykazali się dużą odwagą. Bo zrobienie następnego “Painkiller” byłoby prostsze, łatwiejsze i bezpieczniejsze. Co prawda do tego momentu zawsze poszukiwali nowego brzmienia i nigdy nie okopywali się na raz zajętych pozycjach, ale… nigdy też nie wypływali na odległe od klasycznego metalu lądy. A tym razem odbili naprawdę daleko i… nie utonęli. Mimo iż w pierwszym momencie nie bardzo wiedziałem, co mam o tym krążku myśleć, to jednak po latach chętnie wracam do tej płyty.
…I naprawdę z dużymi nadziejami czekam na debiut KK’S PRIEST. Bo cholernie lubię K.K. Downinga jako gitarzystę. Styl gry tego faceta wycisnął piętno na mojej duszy. Już po pierwszych singlach z zapowiadanej “Sermons Of The Sinner” słychać, ile ten człowiek wnosił do JUDAS PRIEST. Charakterystyczna gra gitarzysty jest chyba niemożliwa do podrobienia. Poza tym życzę jak najlepiej Timowi Owensowi. Facet był już w kapelach naprawdę wielkich – terminował w JUDAS PRIEST, ICED EARTH, bandzie YNGWIE MALMSTEEN’A i… zawsze kończyło się to tak, że nie żegnano się z nim najładniej. KK’S PRIEST od początku prowadzony jest bardzo profesjonalnie, to zespół z papierami na duży sukces. I niechby się chłopakom udało. Tak po prostu…
“Sermons Of A Sinner” ukaże się już 1 października 2021 nakładem wytwórni Explorer 1 Music Group. Z utworów, jakie muzycy KK’S PRIEST dotąd zaprezentowali, wynika, że będzie to coś brzmiącego, jak “Painkiller” i “Jugulator”, choć osadzony jednak w ramach tradycyjnego heavy metalu. Czekam więc z niecierpliwością i tymczasem słucham sobie “Jugulator”. Ależ to jest ciężki walec…
Tomasz Urbański