AUDIOHOLICA #8
METALLICA - RIDE THE LIGHTNING
wydanie Vertigo / Phonogram 838 140-2
Muzyka… Nie istnieje nic oprócz dźwięków. Przynajmniej ja nie zwracam na nic uwagi. Jedynie od czasu do czasu przebiegam jeszcze wzrokiem po plakatach, zdobiących ściany mojego pokoju. Pokoik mam niewielki, dlatego od dawna nie idzie w nim powiesić już nic nowego. Ale i tak zadowolony jestem z tego, co mam. Obok podobizn muzyków Manowar, Accept, czy Helloween, wisi tu sporego formatu Eddie z okładki singla Żelaznej Dziewicy “The Trooper”. Jest też diabliszcze, które trafiło na “Jump In The Fire” Metallicy. Sporo gotówki, jak na możliwości uczniaka, zostawiłem w sklepach muzycznych kupując te afisze. Choć nie za wszystkie przecież płaciłem. Kilka dostałem od kumpli, inne zaś wziąłem z gazet o gówno interesującej mnie tematyce, jak “Razem”, czy “Dziennik Ludowy”. Kupiłem te pisemka, bo były plakaty. I kilka lakonicznych zdań na temat zespołów metalowych… Ale dźwięki… To dźwięki są najważniejsze… Właśnie wybrzmiewa refren “Creeping Death”…
– O Boże! Co to takiego?! – wyrywa mnie z błogostanu matka.
– Metallica – odpowiadam zdawkowo.
– Myślałam, że coś piłują.
– Nic nie piłują.
Kochana rodzicielka na szczęście szybko traci zainteresowanie “piłowaniem”. Domykam pospiesznie drzwi swojego pokoju i dalej zatapiam się w dźwiękach, dobiegających z mojego radiomagnetofonu. W dłoniach obracam pudełko od kasety. Sama tasiemka kręci się w kieszeni magnetofonu – stara, czarna, z niezdarnie pozdzieranymi naklejkami, ale jedyna, jaką miałem pod ręką, kiedy była okazja przegrać sobie “Ride The Lightning”…
* * *
Ależ ten czas leci. Od chwili, gdy siedziałem w tamtym pokoiku trzymając swoją pierwszą przegrywkę “Ride The Lightning”, mięło lat tyle, ile ukończywszy towarzysz Glen Benton obiecywał pożegnać się z tym światem. Stary ze mnie byk, któremu blisko już do pięćdziesiątki. Ale dźwięki nadal są bardzo ważne. Siedzę we własnym mieszkaniu, a z odtwarzacza CD płynie krystalicznie czysty sound. Nie mogę się oderwać od albumu Metallicy tak, jak dawniej. Bo o ile debiutancka “Kill ‘Em All” to było granie ostro, prosto i do przodu, to “Ride The Lightning” była już płytą głęboko przemyślaną i precyzyjną. Urzekła mnie od pierwszego odsłuchu…
Spore możliwości mają moje kolumny. Moi niemieccy sąsiedzi (Aż dziwne w tym kraju, ale prócz mnie nie ma w pobliżu ani jednego obcokrajowca…) słuchają dziś “Creeping Death” razem ze mną. Ten kawałek poznałem jeszcze przed tym, jak udało mi się dorwać “Ride The Lightning” w całości. Była na winylu składanka “Hell Comes To Your House” z tym utworem i któryś z moich kumpli ją miał. Mocny numer… A z całym albumem też było tak, jak to się w latach osiemdziesiątych zdarzało. Najpierw w moim bloku chyba wszyscy mieliśmy tasiemkę, skopiowaną z “oryginalnej” kasety “firmy” Rolland Super Musik. Nie tylko końcówki utworów, ale i nawet początki były na niej powyciszane (Te, dla odmiany, rozpoczynały się nie ściszającym, ale narastającym stopniowo dźwiękiem). Ale moja tasiemka była już chyba nagrana z czegoś porządniejszego… CD kupiłem sobie w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Wydanie Vertigo, tłoczenie francuskie z 1989 roku – gruba, porządnie wydana płyta ze starych, dobrych czasów. Nie taki cienkusz, jakie często ukazują się obecnie. Ten “cedek” po prostu jest nie do zdarcia. Wygląda i brzmi wciąż, jakby był nowiuteńki…
Wiele można by napisać o tym, co po “Ride The Lightning” działo się z Metallicą. O tym, jak z czasem muzycy zespołu zyskali sobie status lokomotywy thrashu i półbogów. O tym, jak w czasach późniejszych chcąc sięgnąć po zupełnie nową publiczność od thrashu i swoich wiernych fanów się odwrócili. O tym, jak ta rejterada w zupełnie innych, muzycznych kierunkach wpłynęła na kondycję thrashu jako gatunku metalu w ogóle. Czy choćby o kwestii, że ostatnie koncerty, jakie amerykański kwartet daje, świadczą o tym, że – mówiąc delikatnie – muzycy w sali prób nie spotykają się zbyt często. Kto jednak z Was o tym wszystkim nie wie? Dla kogo to byłoby nowością? Lepiej skupić się na słuchaniu “Ride The Lightning”. Doskonała płyta, naprawdę doskonała… Nie istnieje nic oprócz dźwięków…
Tomasz Urbański