AUDIOHOLICA #9
ARMORED SAINT - SYMBOL OF SALVATION
wydanie Metal Blade, CD ZORRO 20
W 1992 roku świat metalu obiegła wiadomość, iż Joseph Bellardini, bardziej znany jako Joey Balladonna, nie jest już wokalistą należącego do tzw. wielkiej czwórki Anthrax. a jego miejsce w tym zespole zajął John Bush, wcześniej występujący w Armored Saint. Pamiętam do dziś gorące dyskusje metalowców z “mojego podwórka”, jak też teraz brzmieć będzie Anthrax? Wszak wymiana wokalisty to zawsze bolesny i nie zawsze udający się zabieg. Belladonna przeciętnym krzykaczem nie był, czy więc ten cały Bush zdoła wpasować się w zespół? I… co to, do ciężkiej cholery, jest ten Armored Saint?
John Bush jest wokalistą znakomitym. I to nie jego wina, iż w momencie, kiedy trafił do Anthrax, formacja od thrashowych brzegów, za który to styl pokochali ją fani, zaczęła odpływać coraz dalej. Pojawienie się Busha w Anthrax na pewno pozytywnie wpłynęło na wzrost popularności Armored Saint, ale też i zamknęło możliwość działania kapeli na wiele lat. Bo nawet gdyby muzycy Armored Saint chcieli grać dalej, to… jak to zrobić, gdy wokalista ma zobowiązania wobec takiego giganta, jak Anthrax?
Z perspektywy czasu bardzo żałuję, że Bush znalazł się w “Wągliku”. Armored Saint nagrał bowiem kilka świetnych płyt i pewnie gdyby nie rejterada Johna, powstałoby ich kilka jeszcze. Chyba że zespół, podobnie jak wiele mu podobnych, zostałby zmieciony za chwilę przez falę popularności grunge. Tak, czy owak wydany w 1991 roku “Symbol Of Salvation” to płyta znakomita, pełna doskonałych melodii, ciętych riffów, okraszona tym charakterystycznym, jedynym w swoim rodzaju wokalem Busha. Przez lata odbierałem ten krążek jako jeden z najciekawszych, jaki tzw. US power metal wydał na świat. Zresztą… był rok 1991, a u progu lat dziewięćdziesiątych tyle wspaniałych rzeczy działo się jeszcze za Wielką Wodą… Cudowny czas w dziejach muzyki…
Płyty “Symbol Of Salvation” poszukiwałem gorączkowo, od kiedy tylko na przywleczonej przez kuzyna kasecie VHS z ponagrywanymi z MTV teledyskami zobaczyłem klip do promującego materiał “Last Train Home”. I o ile ze skopiowaniem sobie tego materiału jakoś poszło (w dobie Internetu mało kto już pewnie pamięta, jak działał tape treading, w którym później kasety zastąpione zostały przez CD-R), oryginalnego wydania nie mogłem ustrzelić przez lata. Tym bardziej, że chciałem “pierwszaka”, nie jakieś tam remastery… Kupiłem w końcu kilka lat temu, w jednym z niemieckich komisów, wyspecjalizowanych w CD i winylach, nie zalegających na półkach gdzie indziej. Ech, mają tam takie cuda, że gdybym chciał kupować wszystko, musiałbym zarabiać pięciokrotnie więcej… Mój CD to francuskie tłoczenie, wykonane dla Metal Blade, pierwsze wydanie z 1991 roku, równoległe z kilkoma innymi, ale chyba jedyne w tamtym czasie z tak wyglądającą okładką. Większość wydań CD “Symbol Of Salvation” z 1991 roku posiada bowiem motyw przewodni coveru (to śliczne… ekhm… lustereczko…), logo formacji i tytuł płyty na czarnym tle. Tak wyglądająca okładka nawiązuje z kolei do wielu edycji winylowych albumu, choć ta druga wersja “plackom” trafiała się również. Dwie nieco różniące się od siebie okładki – celowy zabieg marketingowy? Być może…
Akurat dziś naszło mnie na “Symbol Of Salvation” – słucham od rana i właśnie, po raz kolejny, wybrzmiewają dźwięki wieńczącego krążek “Spineless”. Jeśli nie macie jeszcze na półce, kupcie sobie ten album. Dlaczego? Bo jest inny niż wszystkie. To nie jest płyta, jakich wiele. Ma swój klimat, charakter, duszę. Posiada cechy, charakterystyczne tylko dla siebie…
Tomasz Urbański