BRUCE DICKINSON — DAWNO, DAWNO TEMU W NIEODLEGŁEJ GALAKTYCE…
Kiedy Bruce Dickinson przychodził do Iron Maiden, nie był już człowiekiem znikąd. Miał na koncie staż w innym, zaliczanym wówczas do czołówki New Wave Of British Heavy Metal zespole, oraz wydane z tą formacją dwa studyjne krążki. I mam wrażenie, że gdyby charyzmatyczny wokalista nie miał za sobą tych doświadczeń, „The Number Of The Beast” nie byłby takim albumem, jaki znamy… W każdym razie o ile dorobek Iron Maiden i solowa twórczość Bruce’a są fanom metalu doskonale znane, to już wczesne dzieje wokalisty z lekka pokryły się patyną. Cofnijmy się zatem do momentu, kiedy Wyspy Brytyjskie nie były jeszcze polską kolonią. Wehikuł czasu zabiera nas do początku drugiej połówki lat siedemdziesiątych…
W 1976 roku Paul Bruce Dickinson, bo tak brzmi pełne nazwisko śpiewaka, będąc uczniem szkoły w Sheffield, dołącza do składu zespołu Styx. Współpraca z tym bandem nie potrwa jednak długo – Bruce kończy naukę, dostając się na studia przeprowadza do Londynu i siłą rzeczy nie ma czasu na salę prób ze starymi kolegami. W angielskiej stolicy trafia jednak do kapeli Speed (1977) i trochę później do Shots (1978). To jeszcze też nic bardzo poważnego – ot, trochę klubowego grania. Obie te grupy grały muzykę z całą masą wpływów Wielkich ówczesnego hard rocka – The Stranglers, Deep Purple, wczesnego Judas Priest, a w ich koncertowych setach zawsze znajdowało się sporo coverów. Swoistą ciekawostką, dotyczącą zespołu Speed, było to, że muzykom formacji chodziło o to, by wszystkie ich utwory były bardzo szybkie. Przynajmniej tak swego czasu o swej historii w tej kapeli wypowiadał się sam zainteresowany. Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z prekursorami speed metalu? I to na długi czas przed wykrystalizowaniem się tego gatunku? Wydaje mi się, że jednak niespecjalnie. Jedyne, oficjalne nagranie, jakie pozostało po Speed – opublikowany w 1980 roku siedmiocalowy singiel „Man In The Street”, to mieszanina zupełnie zwyczajnego hard rocka i rock and rolla. W typowych dla tych gatunków tempach. Na pewno swoją muzyką Anglicy nowych lądów już nie odkrywali… W czasie sesji nagraniowej wspomnianej siedmiocalówki Bruce nie był już członkiem formacji, ale mimo to zaśpiewał gościnnie na tej płytce. Utwory „Man In The Street”, oraz „Down The Road” są więc, obok albumu Samson, o którym za chwilę, pierwszymi, oficjalnie zarejestrowanymi kompozycjami, na których słychać głos Dickinsona. Już wówczas też pojawiła się ksywka Bruce Bruce, której wokalista będzie używać aż do czasu, gdy dołączy do Iron Maiden…

Już pierwsza trasa Samson z Dickinsonem na pokładzie pokazała, że nowy nabytek zespołu okazał się strzałem w dziesiątkę. Czyste, epickie, mocno kojarzące się z dokonaniami Ronniego Jamesa Dio, ale i nie pozbawione swoistego Osbourne’owskiego szaleństwa wokale Bruce’a nadały muzyce bandu nowego wymiaru. Samson zaczął brzmieć drapieżniej niż dawniej… Po kilku, spędzonych w trasie tygodniach zespół zamyka się w studiu, by pracować nad swoją drugą, a pierwszą z udziałem Dickinsona płytą. Komponowanie materiału na album „Head On” nie trwało zresztą długo. Muzycy Samson mieli wiele niewykorzystanych wcześniej pomysłów, a Bruce, uzupełniając skład formacji, dodatkowo przyniósł swoje. Pozostawało to wszystko po prostu zarejestrować…

„Head On” zostaje wydany w 1980 roku i wywołuje na Wyspach Brytyjskich sporo zamieszania. Wprawdzie w tymże roku ukazywało się co najmniej kilka moim zdaniem ciekawszych wydawnictw („Heaven And Hell” Black Sabbath, „British Steel” Judas Priest, czy choćby, trzymając się rówieśników Samson, „Wheels Of Steel” Saxon), jednak płyta szybko wywindowała grupę do ścisłej czołówki bandów, współtworzących New Wave Of British Heavy Metal. Już samo opakowanie krążka sprawiało, że słuchaczowi przechodziły ciarki po plecach. Co prawda dziś na okładki metalowych wydawnictw trafiają zdecydowanie bardziej makabryczne obrazki, jednak u progu lat osiemdziesiątych używający ksywki Thunderstick Barry Purkis w charakterystycznej, wyciągniętej z jakiegoś salonu S/M masce, dzierżący ogromny topór, musiał robić wrażenie. Trudno temu obrazkowi odmówić sugestywności… Ten osobliwy image Thundersticka w pewnym momencie stał się zresztą przyczyna jego poważnych kłopotów i zalążkiem sporej nagonki na zespół. Tak się złożyło, że w tym czasie, w okolicach Londynu grasował gwałciciel, używający podobnej maski do tej, jaką zakładał Purkis. Dla brukowej prasy, jak zwykle w takich sytuacjach, wszystko było jasne – winien muzyk i zespół… Sama zawartość „Head On” fanów talentu Bruce’a może trochę zdziwić. Bo i owszem, Samson był ważnym dla NWOBHM zespołem, ale płyta, oprócz typowych, metalowych patentów zawiera mnóstwo elementów blues rocka, które będą charakterystyczne dla całej kariery tego bandu. Szybkie, agresywne fragmenty przeplatają się tu z numerami stonowanymi, toczącymi się własnym, leniwym rytmem. Za ten blues rockowy posmak w głównej mierze odpowiada lider formacji, gitarzysta Paul Samson, którego riffy, może właśnie dzięki takiego rodzaju inspiracjom, brzmią bardzo charakterystycznie. Także żywiołowe, pełne ekspresji bębny „człowieka w masce gwałciciela”, jak Thundersticka ochrzciła bulwarowa prasa, nie pozostawiały żadnych złudzeń, iż jest to muzyk jedyny w swoim rodzaju. Bębny może nie są tu aptekarsko precyzyjne, ale ładunek energii, jaki z siebie wyrzucają, rekompensuje wszelkie niedostatki. No i mamy tu do tego głos Dickinsona, może jeszcze niezbyt pewny i mocny, ale posiadający już w sobie tę magię… Na tle tej trójki raczej blado wypadł basista, Chris Aylmer. Zagrał oszczędnie, ograniczył się do poprawnego wykonania swoich partii nie wykazując przy tym wielkiej inwencji.
Hm… „Head On” zawierał kilka potencjalnych hitów, jak „Vice Versa”, „Take It Like A Man”, czy „Hammerhead”, jednak na specjalne omówienie zasługuje przede wszystkim krótki, instrumentalny „Thunderburst”, który jest niczym innym, jak… nieco inną wersją opublikowanego rok później przez Iron Maiden utworu „The Ides Of March”. Na tle tego kawałka doszło zresztą do niesnasek między „Dziewicą”, a Samson i był taki moment, że muzycy obu formacji zaczęli ze sobą rozmawiać za pośrednictwem prawników… Na wielu wydaniach „Head On”, także na pierwszym tłoczeniu winyli z 1980 roku, widnieje adnotacja, że współautorem „Thunderburst” jest Steve Harris. Nie znalazłem podobnych opisów „The Ides Of March” na znanych mi wydaniach „Killers” Iron Maiden…
Rok później ukazuje się najlepsza płyta w całej karierze Samson. Śmiało powiedzieć można, że album, zatytułowany „Shock Tactics”, to już przede wszystkim popis Dickinsona. Partie wokalne są tu prawdziwym majstersztykiem. Słyszałem nawet opinie, że angielski wokalista w tak dobrej dyspozycji nie był już później na żadnym krążku Iron Maiden. Sam zainteresowany wspominać zresztą będzie, że podczas sesji „Shock Tactics” po raz pierwszy poczuł, że jego głos jest właśnie TYM głosem. Rok spędzony w zespole Paula Samsona dał Bruce’owi bardzo wiele. Wokalista rozwinął się, jako artysta, zdecydowanie na „Shock Tactics” wybijając się ponad kolegów. Z drugiej jednak strony trudno byłoby powiedzieć, że instrumentaliści stanowili tu dla niego jedynie tło. Trzeci album Samson był jednym z najbardziej odkrywczych materiałów, jakie ukazały się w 1981 roku i każdy z muzyków kapeli wniósł do niego wiele własnych pomysłów. Wokalnej doskonałości Dickinsona sekundują znakomite, choć wciąż bardziej żywiołowe niż precyzyjne bębny Thundersticka i mająca ten blues rockowy posmak gitara Paula Samsona. Nawet Chris Aylmer wykrzesał z siebie więcej ognia, choć jego grę wciąż trudno uznać za najeżoną ekwilibrystyczną techniką. Na płytę trafił zestaw świetnych utworów – tu wspomnieć należy o bluesowo epickim „Earth Mother”, kapitalnej balladzie „Communion”, czy mocnym, ekspresywnym, z lekka przypominającym Judas Priest „Bright Lights”. Świetnie też słucha się zmetalizowanej wersji utworu Russa Ballarda, „Riding With The Angels”. Zresztą tu nie ma słabego numeru… Niemały wpływ na percepcję płyty ma także bardzo dobre brzmienie autorstwa Tony’ego Platta. Dźwięk jest bardzo szczegółowy, a każdy instrument odpowiednio uwypuklony i podkreślony. „Shock Tactics” uznać należy za płytę, posiadającą autentyczną i jedną z najlepszych produkcję, możliwą do osiągnięcia w tamtych czasach. Należy to docenić, tym bardziej, że taki „Head On” na tym polu wypadał naprawdę słabo. Choć może nie aż tak kiepsko, jak jego rówieśnik, zatytułowany… „Iron Maiden” (tam, moim zdaniem, w ogóle nie było produkcji…).


„Live At Reading ‘81” to znakomite podsumowanie Dickinsonowskiego okresu w Samson. Czyste, selektywne brzmienie, wysoka forma wszystkich muzyków i naprawdę gorąca atmosfera, jaką stworzyła zebrana pod sceną publiczność, stanowią o wysokiej wartości tego krążka. Nie da się też nie zauważyć, że utwory, pochodzące z „Head On”, czy też kompozycja „Big Brother”, oryginalnie zarejestrowana na debiucie formacji, mocno tu zyskują, mimo iż to płyta live. Wzrosła ich dynamika dzięki lepszemu brzmieniu, ale i Bruce po prostu zaśpiewał w tych kawałkach w sposób bardziej dojrzały. Warto też wspomnieć, iż w setliście tego koncertu znajdziemy także niepublikowany wcześniej przez Samson utwór – „Gravy Train”.


Na koniec wspomnę tylko jeszcze, iż Dickinson nie jest jedynym muzykiem Samson, który trafił do Iron Maiden. Krótki, „dziewiczy” epizod w 1977 roku zaliczył także Thunderstick. Gdyby utrzymał się dłużej, to by dopiero było… Wyobrażacie sobie Iron Maiden z perkusją w klatce i wyjącym, odzianym w maskę garowym? Sam Eddie wpadłby chyba w kompleksy…