SPISANE NA KACU #5
DECAPITATED...
Choć do szczęśliwego zakończenia jeszcze daleko, cieszy fakt, iż muzycy Decapitated są na wolności. To, co stało się we wrześniu 2017 roku, w ogóle wydarzyć się nie powinno. Zespół wylądował w areszcie na podstawie pomówień kobiety, która – jak to później do mediów wyciekło – miała już na koncie składanie fałszywych zeznań. Wystarczyło tylko tyle, by amerykańskie władze zdecydowały się Vogga i spółkę zatrzymać. Nie mając niczego więcej, postawiono Polakom zarzuty gwałtu i porwania, by mieć podkładkę do dalszego przetrzymywania ich w areszcie. I chyba niczego „twardego” na zespół nie znaleziono, skoro muzycy wyszli bez wcześniej ustalonej kaucji. A mam wrażenie, że poszukać takich dowodów naprawdę się starano.
Dlaczego oni w ogóle znaleźli się w pace? Od początku, gdy tylko trochę bliżej przyjrzałem się sprawie, było to dla mnie niezrozumiałe. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy na posterunek gdańskiej policji zgłasza się kobieta i opowiada, że – trzymajmy się osób znanych – Nergal ją zgwałcił. Na dowód tego gwałtu wysłuchującym jej policjantom pokaże… porządnie stłuczone kolano i łokieć. Oczywiście mogła gdzieś sama wykopyrtnąć się na chodniku, ale twierdzi inaczej. Policja – rzecz jasna – takie zgłoszenie potraktuje poważnie, na pewno „zaprosi” obywatela Darskiego do swojej siedziby i bardzo dokładnie przesłucha. Ale czy zamknie pod kluczem? Przecież Nergal nie przyzna się do czegoś, czego nie zrobił. Będziemy więc mieć jedynie słowo przeciwko słowu… Przypuśćmy jednak, choć nie bardzo w to wierzę, że gdańscy stróże prawa zdecydowaliby się jednak prewencyjnie potrzymać podejrzanego Darskiego pod kluczem. Ile czasu by to trwało? Czterdzieści osiem godzin? Może troszeczkę (z naciskiem na „troszeczkę”) dłużej? Amerykanie prewencyjnie zamknęli Decapitated na okres trzech miesięcy i co więcej, prewencyjnie postawili muzykom zarzuty. Naprawdę jestem ciekaw, co odpowiedzialne za ten stan rzeczy osoby teraz zrobią, by z tej hecy wyjść z twarzą. Bo w oczy zagląda im widmo, że Vogga i spółkę będzie trzeba uniewinnić. A jeśli tak, to się solidnie skompromitowali…
Trzy miesiące, podczas których ekipa Decapitated, oraz ich najbliżsi, przeszli przez piekło. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co czuli ci ludzie. Zamknięci w obcym kraju, rozdzieleni, codziennie myślący o ciążących na nich zarzutach, martwiący się o swoje rodziny i… o to, czy jeszcze je mają… Trzeba powiedzieć, że media rzuciły się na „ranne zwierzę”, jak carska, kozacka sotnia na bezbronnych wieśniaków. Mam nadzieję, że żony chłopaków tę burzę w komplecie wytrzymały i wytrzymają. Choć zdaję sobie sprawę, że dla większości kobiet na tej planecie to, co przez ten czas niemal wszędzie wypisywano, byłoby zbyt wielkim ciężarem.
Wygląda na to, że teraz będzie trochę łatwiej. Po wypuszczeniu muzyków z aresztu mocno zmienił się wydźwięk słów, jakie w prasie i Internecie można przeczytać na ich temat. Nagle wszyscy dostrzegli w ekipie Decapitated normalnych, czujących, jak inni, ludzi. Zaświtało Wam w głowach – proszę państwa z gazet i serwisów – że oni jednak mogą być niewinni. Cóż, lepiej późno, niż w ogóle, ale wielka szkoda, że nie obudziliście się z tym we wrześniu. Jedyną ekipą, która od początku stanęła po stronie zespołu, byliśmy my – Metal Revolt. Tylko nam chciało się przeanalizować doniesienia na temat okoliczności zatrzymania muzyków, wyciągnąć własne wnioski i głośno powiedzieć, co o tym myślimy. To przykre, że nikt inny nie wsparł tych chłopaków, kiedy zaszczuwani z każdej strony najbardziej tego potrzebowali. Znakomita większość wolała wyglądać zza węgła i czekać, co się stanie. Być może taka już jest natura ludzka i nic nie da się na to poradzić…
Przed oczami mam te wszystkie, lakoniczne newsy, do jakich ograniczyły się media, które tylko podsycały nagonkę na zespół… OK., może za mocno się czepiam. Przecież dla wielu piszących o Decapitated Vogg i spółka to prywatnie obcy ludzie. Ale gdzie w takim razie byli wszyscy ci, którzy tych chłopaków choć trochę spoza sceny znali? Dlaczego jedyną osobą, która zrobiła cokolwiek, by wziąć zespół w obronę, był wspominany już w tym tekście Nergal? Bo i owszem, zdarzyło się, że ktoś tam jeszcze coś na ten temat bąknął – bardzo nieśmiało i ostrożniutko, by w razie czego nie oberwać rykoszetem. Ale generalizując – była cisza, jak po śmierci organisty. A chłopakom, oraz ich najbliższym, potrzebne były choćby słowa otuchy. Coś, co pokazałoby im, że ktoś w nich wierzy. Nikt nie chciałby przeżyć tego, co oni, więc miejcie jaja następnym razem…
Co dziś o sprawie Decapitated wiadomo? Cóż, od czasu oskarżenia muzyków przez domniemaną ofiarę gwałtu, aż do dnia dzisiejszego, nie wypłynęło kompletnie nic nowego, co mogłoby obciążyć zespół. Najprawdopodobniej więc oskarżenie nadal opiera się na słowach „ofiary” i absolutnie niepoważnej, nie udowadniającej niczego obdukcji lekarskiej. Cały czas za to wyłażą nowe fakty, mocno poddające w wątpliwość wiarygodność opowieści oskarżającej polską formację pani. Poza tym wiemy, że nic nie wiemy o wynikach testów DNA, którym dwoje muzyków bandu miało się poddać. Zaczynam się już zastanawiać, czy w ogóle to badanie przeprowadzono… Ale przed hurra-optymizmem bym przestrzegał. Jeszcze nic nie zostało wygrane. Sprawa będzie. I jak już wspomniałem, Amerykanie będą chcieli wyjść z tego z twarzą. Jeśli faktycznie właściwie nic na tych chłopaków nie ma, nikt za Oceanem nie będzie chcieć się przyznać, iż postawił muzykom zarzuty w nadziei, że dowody później się znajdą. Boję się scenariusza, gdy sąd zarzut gwałtu oddali, ale porwanie będzie próbować utrzymać w mocy. Wierzę jednak, że wszystko skończy się dobrze. I jeśli – a wierzę w to – cała prawda jest po stronie Decapitated, mam nadzieję, że w późniejszym czasie prawnicy kapeli suchej nitki na oskarżycielce nie zostawią. Zafundowała muzykom wczasy za kratami, zniszczyła promocję wydanej niedawno płyty, zszargała szyld Decapitated jako markę i choć tak się chyba nie stanie, mogła zostać powodem czterech rozwodów. Niezłe osiągnięcie, prawda? Są powody, by muzycy Decapitated domagali się wysokich odszkodowań.
Tomasz Urbański
