KAT…
Po raz setny Kat… Ale tym razem po mojemu…
Rok 1986, Piła, księgarnia w centrum miasta. Razem z kuzynem zakupiliśmy wydaną przez Polton kasetę “Dorosłe Dzieci” Turbo, oraz przez Polmark “666” Kat. I choć nazwa tej ostatniej kapeli obijała nam się wcześniej o uszy, to właśnie od tego momentu staliśmy się fanami zespołu, w którym grali wówczas Piotr Luczyk, Roman Kostrzewski, Wojciech Mrowiec, Tomasz Jaguś i Ireneusz Loth…
Na okładce “Without Looking Back”, najnowszej płyty Kat, której premierę zapowiedziano na 14 czerwca, widzimy sporo elementów, znanych z wcześniejszych wydawnictw zespołu. Ale te nawiązania do “Oddechu…”, “Ballad”, czy “Róż…”, zostają gdzieś z tyłu. Znajdująca się na pierwszym planie postać kata nie zwraca na nie najmniejszej uwagi. Zostawia je w miejscu, z którego odchodzi. Podąża naprzód “bez oglądania się za siebie”…
Powyższe zdania to nie jest moja interpretacja grafiki, którą Jerzy Kurczak wykonał na potrzeby nowego albumu ekipy Piotra Luczyka. W ten sposób o niej opowiedział mi basista Kat, Adam Jasiński. Trzeba przyznać, że ma to ręce i nogi. Tyle że także ostatecznie rozwiewa nadzieje wszystkich tych, którzy liczyli, że pomimo kompletnie odmiennego, singlowego “Flying Fire”, zespół w nowych numerach nawiąże do estetyki “Bastard”, czy “Oddechu Wymarłych Światów”. Skoro kat z okładki nie ogląda się wstecz, to sprawa wydaje się być przesądzona – panie i panowie, powrotu do przeszłości nie będzie…
Kat Anno Domini 2019 to właściwie Kat, oraz Kat & Roman Kostrzewski. Trudno bowiem mówić o jednym z odłamów Kat bez choćby wzmianki o “konkurencji”. Tym bardziej, że liderzy obu formacji, oraz otaczający ich ludzie, dołożyli wielu starań, by wytworzyć, a potem wzmocnić i utrwalić antagonizmy między skłóconymi stronami. A ponieważ właśnie teraz ukazują się nowe płyty wspomnianych zespołów, mamy do czynienia z jakąś chorą rywalizacją. Przynoszącą szkody zarówno Katowi Luczyka, jak i Kostrzewskiego.
Choć Kat z Romanem chyba może w Polsce czuć się niezagrożony. Wydany na początku marca “Popiór” już odniósł olbrzymi sukces. Także komercyjny, jeśli wierzyć plotce, że to, co sprzedający własnym sumptem płytę muzycy wytłoczyli za pierwszym rzutem, mimo wysokiej ceny już się po ludziach rozeszło. Podobno teraz sprzedaje się już druga “dokładka”… Jeśli to prawda, nie jestem tym faktem zaskoczony, bo czy to się przeciwnikom Kostrzewskiego podoba, czy nie, “Popiór” jest płytą dobrą. W znacznej mierze opartą na sprawdzonych, znanych choćby z “Bastard” patentach, ale zarazem tchnącą powiewem świeżości. Płyta ma wreszcie porządną produkcję – o koszmarze z dema pod nazwą “Biało – Czarna” absolutnie nie ma mowy. Najbardziej jednak zaskakuje sam wokalista. Po pierwsze, Kostrzewski znów śpiewa na dobrym poziomie, w swój charakterystyczny, wyróżniający go z tłumu innych wokalistów sposób. Po drugie – teksty, jakie trafiły na krążek. Mniej w nich rogów koziołka matołka, więcej normalnego życia, refleksji. Miłość do gór, niechęć do pewnej grupy dysydentów, czasami podkreślenie śląskości wokalisty. Dotąd nigdy w tekstach Kat, ani Kata z Romanem, nie pojawiały się śląskie elementy. Roman, jako tekściarz, dojrzał…
Stop… Miało być o Kat bez dodatków w nazwie… Jak więc odpowie ekipa Luczyka na naprawdę duży sukces “Popióra”? I czy jest odpowiadaniem w ogóle zainteresowana? “Without Looking Back” to anglojęzyczna płyta, adresowana przede wszystkim do odbiorców z Zachodu. Takie przynajmniej informacje płynęły z Luczykowego obozu. Ale czy na pewno? Bo jeśli tak miałoby być, to po jaką cholerę na okładce albumu te nawiązania do grafik z “Oddechu…”, czy “Róż…”? Kat na Zachodzie musiałby zaczynać praktycznie od zera. Kto więc we Francji, czy innej Hiszpanii, zrozumie taki obraz? Poza tym nie bardzo chce mi się wierzyć, że muzycy Kat tak zupełnie mieliby olać polską publiczność. To jak piłowanie gałęzi, na której się siedzi. Bo póki co, popularność Kat – niestety – ogranicza się do naszego grajdoła.
Druga rzecz, która mnie zastanawia, to data premiery “Without Looking Back”. Czerwiec? Hm… terminarze wydawnicze na ogół układane są tak, by płyty ukazywały się wiosną lub jesienią. Łatwiej wówczas układać trasy koncertowe, czy bukować festiwale. Czyżby zespół Luczyka miał nie grać koncertów? W sumie w Polsce to nic nowego… A może chodzi o możliwie szybką odpowiedź na “Popióra”? Czyli jednak ta rywalizacja? Najgorzej byłoby, gdyby wydawca puszczał płytę w czerwcu, bo nie przejmuje się w ogóle promocją wydawnictwa i chce ją w całości zepchnąć na barki muzyków. Czort wie, o co w tym chodzi. Zresztą dla mnie OK. – ja wszystkiego rozumieć nie muszę, a nie będzie trzeba czekać na “Without Looking Back” np. do listopada…
Naprawdę jestem ciekaw tego kroku Piotra Luczyka i muzyków, których dobrał sobie do obecnego składu Kat, w nowym kierunku. Bo uczciwie przyznać trzeba, że Kat bez dodatków kroczy trudniejszą i bardziej ryzykowną drogą. Oba zespoły Kat hołdują teraz odmiennej filozofii. Kostrzewski postawił na riffy, oparte na sprawdzonych wzorcach i cały nacisk promocyjny “Popióra” położył na Polskę. Tu są fani Kata z Romanem i wokalista o tym wie. Luczyk proponuje dźwięki mocno od dawnych dokonań Kat odległe i wierzy, że płyta przebije się na Zachodzie. To trudne, bo dobrych i mających tam już jakąś pozycję kapel po prostu jest zatrzęsienie, ale… dlaczego nawet nie spróbować? A nuż “Without Looking Back” w Europie chwyci?
Szanuję wybory Piotra Luczyka. Bo jeśli cały, nowy album Kat jest taki, jak “Flying Fire”, gitarzysta nagrał płytę, jaką chciał nagrać, a nie taką, jakiej od niego oczekiwano. Oczywiście zmiana muzycznego kursu nie spodoba się maniakom starego Kat, ale Luczyk na pewno ma tego świadomość. Powtórzę jednak, bo już o tym pisałem: nie widzę powodu, by lider Kata bez dodatków komponując odmienną stylistycznie muzykę zmieniał nazwę zespołu. Bo niby dlaczego? Czy Black Sabbath nagrywając epokowy przecież “Heaven And Hell” przestał nazywać się Black Sabbath? A zmieniło się przecież wszystko – to była nowa muzyka, inne aranże, nowy wokalista… Jakiż to musiał być szok dla ówczesnych fanów Sabbs. Przypomnę choćby fakt, że pieprzenie, iż prawdziwy Black Sabbath to tylko z Ozzym, popularne było jeszcze w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku.
Nie zmienił nazwy Black Sabbath wprowadzając do swej muzyki rewolucyjne zmiany, nie zrobił tego Running Wild nagrywając “Port Royal”, nie zrobiła tego też Metallica, kompletnie odchodząc od dźwięków, za które zespół pokochali fani. Takiego “Reload”, czy “St.Anger”, dla wielu sympatyków korzeni bandu znieść się nie da, ale… to ciągle ukazywało się pod nazwą Metallica. I tak samo Luczyk ma prawo nagrywać swoje płyty pod nazwą Kat, choćby zaczął komponować popowe pierdy, albo nudnego bluesa. Nikomu nic do tego. Inna rzecz, że nie wszystkim “Without Looking Back” musi się podobać. I Ameryki nie odkryję mówiąc, że nie będzie. Ale nie rozumiem skreślania nowej płyty “Kowboja” z góry.
Jaki będzie los “Without Looking Back” i Kat, niedługo się dowiemy. Ja z pewnością dam tej płycie szansę. Usiądę do niej tak, by nie patrzeć na dźwięki przez pryzmat wcześniejszych dokonań zespołu. Ot, albo album “zaskoczy”, albo nie… Nawiasem mówiąc, dawno na polskiej scenie nie było wydawnictwa, które wśród fanów metalu budziłoby aż tak skrajne emocje. Spece od marketingu z obozu Luczykowego Kat powinni ten zgiełk starać się wykorzystać, przekuć na korzyść bandu. Wygląda jednak na to, że śpią i zasypują gruszki w popiele. No cóż, nie każdy marketingowiec musi znać się na swojej robocie…
Tomasz Urbański