NECROPHOBIC — WSTAJE ŚWIT PRZEKLĘTYCH
Necrophobic to black/death z tych najlepszych, co światu Szwecja dała. Zespół ma swoje unikatowe brzmienie, które uzyskał i utrzymuje do dziś, zgrabnie lawirując na styku tych dwóch gatunków. Niby death metal, ale jednak blackowy sznyt jest na tyle wyraźny, że nadaje kompozycjom formacji tego piekielnego posmaku. Ostatnio dał nam kolejne tchnienie piekieł i śmierci za sprawą albumu “Dawn Of The Damned”. Tytułowy numer, jak i cały album, wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Mocno, brutalnie i szybko. To wściekłe tempo jest zasługą w dużej mierze perkusji, a za nią niezmiennie odpowiada jeden z założycieli, Joakim Sterner. Zobaczmy bliżej, co tu się wydarzyło, kiedy wstał świt. I co zaszło przed świtem…
“Lord of darkness, hear the call
Come forth and bring us evil
Arise from hell before the dawn
And break the holy curse
I sacrifice you bastard child
The time has come to take your life
Born of evil in the name of Christ
You shall die!” – Necrophobic, “Before The Dawn”
Necrophobic powstał w roku 1989, ale pierwszy, długogrający album ujrzał światło dzienne dopiero cztery lata później. Była to płyta “The Nocturnal Silence”, w moim odczuciu bardzo udana. Chętnie wracam do krążka oznaczonego różową gwiazdką, zwłaszcza w ostatnim czasie. Z tej płyty pochodzi jeden z moich ulubionych utworów Necrophobic, “Before The Dawn”. Naturalnie, jak to ja, zwracam uwagę na teksty; nie umiem zapaść się w muzyce danego zespołu, jeśli nie są mi bliskie. Tu było zdecydowanie po mojemu. Co zdarzyło się przed świtem… zdarza się do dziś. I brzmi w moich głośnikach. Agresywnie, głośno.
Za pierwiastek agresywny, jak to zwykle bywa, odpowiada perkusja. Słabość mam pewną do tego instrumentu, a to za sprawą człowieka, zasiadającego za tymże, w Satyricon i 1349. Jest trochę takich zespołów, w których słuchając partii perkusji mam wrażenie dzikości i czuję jakiś taki posmak szaleństwa. Tak jest i z Necrophobic. Perkusja Sternera moim zdaniem w dużej mierze wyznaczyła ramy brzmienia zespołu i uczyniła go tak unikatowym. Jest sprawna, konkretna, ale czasami zaskoczy tym nekrofobicznym smaczkiem; posmakiem czerni.
“New dawn arise
Where evil reigns and the cross is burning
The wicked are unleashed
to rejoice and revel in primitive lust
Join us now
Sign your destiny to me with your blood
Feel the taste of black
In Nomine Dei Nostri Satanas” – Necrophobic, “Taste Of Black”
Sterner, oprócz sprawowania rządów za bębnami, do lat dwutysięcznych był także tekściarzem Necrophobic. Żal mi, że zarzucił tą część działalności, bo szło mu to wybornie. Powyższy fragment pochodzi z utworu, którego tekst moim zdaniem jest wyjątkowo udany. Tematyka to oklep, ale co z tego? Jak słucham tego numeru to czuję, jak nadchodzi ta przedwieczna Bestia i czekam, aż ujrzę jej wznoszący się łeb. Uwielbiam utwory o autentycznych, przesiąkniętych klimatem tekstach; wszystkie niedociągnięcia muzyczne są dla mnie wtedy blade, jak strach, który pada na tych, którzy uzurpują sobie prawo do posiadania jedynej słusznej racji, w obliczu zwrócenia się wobec nich słusznego gniewu.
Przechodząc przez resztę lat dziewięćdziesiątych i dwie dekady nowego wieku w twórczości zespołu widać, że dzieje się naprawdę fajnie. To jest Szwecja, Szwecja pełną gębą. Gdzieś tam słyszę Marduk i Funeral Mist, jak się uprę, to jeszcze szczyptę Entombed. Te szwedzkie dźwięki jakoś się przenikają i to tworzy pewien mocny kanon, na którym wiele zespołów mogło sobie postawić własne interpretacje. Necrophobic grubo ociosał swój własny pomnik i jest nie do podrobienia. Cały czas się trzyma, robi swoje i daje radę.
Szesnaście lat po pełnowymiarowym debiucie wstał “Świt Przeklętych” i znowu mamy, co mamy – jest ciężko z riffami, ładna linia melodyczna, szalona perkusja i solowe wtręty gitarowe, których na ogół nie lubię, ale tu jest fajnie. Minęło tyle czasu, a Necrophobic nie stracił nic a nic ze swojej werwy. Bez problemu zdolny jest do masakry i rozpierdolu. Nie wiem, niby niczym nie zaskakuje, wpisuje się w swój styl, a jednak – słucham i czuję ten dreszczyk ekscytacji. Weźmy na przykład z nowej płyty numer “The Shadows”; mniam! Z jednej strony znane brzmienie, a z drugiej – takim brzmieniem nie sposób się przesycić. Czasem sprawdzone, stare i dobre jest dużo bardziej pociągające od nowych udziwnień. No nie ma co; lubię zespoły, które pozostają wierne stworzonemu przez siebie, charakterystycznemu brzmieniu. Taki jest “Dawn Of The Damned” – solidny i potężny, ale ze świeżym tchnieniem. Myślę, że nie ma szans zawieść ani starego fana Necrophobic, ani słuchacza, który dopiero świeżo poznaje zespół. Jest cholernie dobry.
“Oh, demons of the underworld
Dance upon the flames of the forbidden
I inhale their fumes
The seed is sawn, breed of the cursed
Behold! Receive!
The bloodline of the damned will rise
Behold! Declaim!
The dawn of the damned arise” – Necrophobic, “Dawn Of The Damned”
Zaczęło się przed świtem, teraz świt ukazał światu, jak powstają przeklęci. Robi się pięknie ciemnymi, jesiennymi wieczorami, pośród oparów siarki i wściekłości, generowanej przez Necrophobic. Jest moc i jest potężnie. Idealna ścieżka dźwiękowa na teraz; od pierwszego do ostatniego albumu. Przepadłam za Sternerem i rytmem jego perkusji, który wystukuje takt marszu w ciemność, przejścia na ciemną stronę. Swoją drogą w jego tekście do utworu “Darkside” wyczuwam pewną inspirację; tą samą ciemność, co w utworze “My Dark Subconscious” sztokholmskiego Morbid. Trudno nie dać się porwać tej szwedzkiej ciemności w taką jesień, jak ta. Cierpliwie czekając na nowy świt.
Magda Łodygowska