NIE SAMYM REPKĄ METAL ŻYJE… CZYLI POLSCY AUTORZY OKŁADEK NA SALONACH cz. 2
Odcinekdrugi: Jowita Kamińska – Peruzzi

Ja miałem przyjemność poznać Jowitę osobiście po raz pierwszy w 2013 roku podczas niemieckiego festiwalu Metal Assault III, gdzie grały takie kapele jak Manilla Road, Attacker, Brocas Helm, Raven i mnóstwo innych. Oczywiście znaliśmy się od paru lat „wirtualnie”. Ja recenzowałem wydawane przez nią płyty, robiłem wywiady z zespołami z jej stajni, ona opieprzała mnie za „pożyczenie” zdjęć jej autorstwa i wykorzystanie ich na mojej stronie internetowej o zespole Manilla Road bez pozwolenia. Tak, od tego chyba się zaczęło Był to rok 2004. A jakie było to pierwsze spotkanie w realu? Dla mnie stresujące. Z natury jestem nieśmiały, a poznawanie nowych ludzi jest dla mnie sporym wyzwaniem. Przed wspomnianym festiwalem w mieście Wurzburg umówiłem się z Jowitą, że wraz z kolegą przeszmuglujemy jej na teren festiwalu aż z Poznania cały plecak wypakowany płytami grupy Skelator. W zamian za to ona miała mi załatwić możliwość zrobienia wywiadu z zespołem Attacker bez akredytacji, przepustek czy czegokolwiek. Była to spora odpowiedzialność, bo od powodzenia całej operacji zależało to, czy uda się doprowadzić do zapowiadanej premiery nowego wydawnictwa wspomnianej grupy podczas festiwalu. Orzeł wylądował bezpiecznie, ja poznałem Jowitę osobiście i dostąpiłem zaszczytu wejścia na teren festiwalu od zaplecza na wiele godzin przed jego rozpoczęciem. Po drodze potykałem się o muzyków kapel, które miały tego dnia grać, co było dla mnie wielkim szokiem. W pewnym momencie Jowita zaprowadziła mnie do jakiegoś gościa, którego znałem tylko ze zdjęć i umówiła na obiecany wywiad. To był Mike Sabatini – perkusista Attacker, a ja, stojąc z otwartą gębą żałowałem w tym momencie, że w plecaku nie starczyło miejsca na zapas pieluch. Wywiad się udał, znajomość z muzykami Attacker utrzymuję do dziś, wszystko poszło jak należy. Z Jowitą zamieniłem słów kilka i od razu dało się wyczuć, że jest osobą otwartą, ciepłą, a przede wszystkim mocno zaangażowaną w to co robi. A co sama o sobie mówi? Ano to:
„Rysować zaczęłam kiedy tylko mogłam utrzymać kredkę w ręku, a więc bardzo wcześnie. Największą przerwę miałam w liceum (jeśli nie liczyć bazgrania podczas lekcji lub sporadycznie rysowanych karykatur na prezenty dla znajomych), ponieważ plastyka nie została uwzględniona w programie, a czasu na rysowanie po szkole praktycznie nie miałam. Musiałam się nieźle spiąć w drugim semestrze czwartej klasy, ale udało się i dostałam się za pierwszym razem na Wydział Grafiki warszawskiej ASP. Natomiast dla metalu… pierwszą okładką, którą wykonałam była “No Friends Here” dla death metalowego zespołu ze Stanów – Molested Senses, a było to w 2000 roku, tuż po ukończeniu pięcioletnich studiów na Akademii. Znajomy z nieistniejącej już wytwórni Still Dead Productions, od którego kupowałam płyty, spytał, czy nie namalowałabym okładki dla jednego zespołu, którego płytę zamierza wydać. Oczywiście zgodziłam się z chęcią, bo odkąd zaczęłam słuchać tej muzyki (a był to rok 1988 i moja pierwsza kaseta: “Show No Mercy” Slayera) malowanie okładek dla zespołów metalowych było jednym z moich marzeń. Później był warszawski Hellfire, Deceased i tak się potoczyło. W 2003 namalowałam okładkę na “Tempo of The Damned” Exodusa, która do tej pory jest najbardziej znaną płytą z okładką mojego autorstwa. Do tej pory wykonałam kilkadziesiąt okładek, głównie dla oldschoolowych podziemnych zespołów, których jestem fanką, a od 2008 jestem odpowiedzialna przede wszystkim za okładki zdobiące albumy wydawane przez moją wytwórnię, Metal On Metal Records”.

Od czasu wydania wiekopomnego dzieła Exodusa minęło sporo lat, a Jowita wzbogaciła swoje portfolio o szereg znakomitych okładek już nie tylko podziemnych kapel. Podobnie stało się z zespołami wydawanymi przez Metal On Metal Records. Obok nowicjuszy, świeżynek znaleźli się pod jej skrzydłami także weterani, by wspomnieć choćby Meliah Rage, Heretic, Dark Quarterer czy Attacker, który wydał u Jowity już dwa albumy. Oba przyozdobione świetnymi obrazami autorstwa naszej bohaterki. A obrazów, które są istotne, ważne, jest całe mnóstwo. Największym chyba po „Tempo…” wydawnictwem z okładką Jowity jest „Gates Of Fire” legendarnego Manilla Road. Galeria jest jednak dużo obszerniejsza. Każda praca to jakby opowieść o czymś, streszczenie zawartości płyty, zobrazowanie konceptu. Zawsze lubiłem w okładkach innych artystów to, że nie są przypadkowymi ilustracjami, bo jakaś musi być. Nie lubię więc okładek na których nie ma nic, lub jest jakiś drobny element i nie lubię okładek, na których są np. zdjęcia zespołu. Okładki rysowane ręcznie, przedstawiające jakąś historię mogę oglądać pasjami i ciągle odkrywać nowe elementy. Okładki Jowity takie właśnie są. Dbałość o szczegóły, detale, dobór kolorów, łagodne linie, precyzja – to cechuje te prace. Jowita ma swój własny styl, który od razu można poznać po pierwszym rzucie oka, a jednocześnie nie ma mowy o schematyczności, szablonie.
