OSTATNI PASZTET
W pierwszej chwili, po otrzymaniu informacji o nowym wypieku Kauboja, miałem to zlać. Metal Revolt zawiesił wówczas działalność, a walka z chorobą naszego nieustraszonego, naczelnego wodza, króla Tomasza, jak i perypetie, związane z najbliższymi, również cierpiącymi z powodu nowotworów, dały mi dość powodów, by potraktować informację o nadchodzącym “albumie prawdziwego Kata”, jak używany papier toaletowy. Cytując pamiętny podcast kolegi Zdancewicza: po co to nagrano? Koniec cytatu…
Trzymając się wątków, poruszanych przez jaśnie oświecony, pierwszy kapelusz hejwi metalu i tra la la rocka, zadałem sobie kilka pytań. Pierwsze to oczywiście okładka. Czy to jeszcze niezdrowa fascynacja geniuszem płyty “Abigail” zespołu pieśni i tańca King Diamond, czy już plagiat? Kolejna kwestia, czy po antysukcesie krążka “Without Looking Back” warto nagrywać ultraodgrzewane kotlety z przeróbkami swoich kawałków plus kilka zbędnych scenie coverów? W dodatku coverów, przerabianych już tyle razy, że samą ideę czuć trupem? Bo patrząc na dobór tychże przeróbek rodzi się kolejne pytanie: Czy Kauboj słuchał w przeszłości tylko najbardziej mainstreamowych kapel, a resztę sceny i kontekst kulturowy zignorował? Naprawdę nie zna ciekawszych i bardziej inspirujących rzeczy? I czy naprawdę musi podpierać się cudzymi kompozycjami? Aż tak bardzo przestał wierzyć we własne siły kompozytorskie?
Kolejne pytania rodzi sens wydawania takich nibyalbumów. Zbiór cudzych rzeczy, odtwórczość, to właściwie cały mainstream. Ale w tym wypadku chodzi o sens fizycznego wydania krążka, na który niemal nikt nie czeka. Rozumiałbym, gdyby był to premierowy materiał, lub odrzuty z sesji poprzedniego albumu. Tu jednak nie ma kompletnie nic, co mogłoby być choć skromnym argumentem, przemawiającym za wydaniem tego zbioru cudzych nutek i odgrzewanych kotletów w jednym, niestrawnym CD. Odcinanie kuponów odpada w przedbiegach. Kauboj stracił swoim postępowaniem wszystko, na co pracował tyle lat. Poprzedni krążek nie dodał nic do jego dyskografii. No OK., jest numer katalogowy, EAN, czy ISBN też jest… Coś przybyło, lecz raczej nie o to chodziło. Przychodów netto pewnie też było niewiele. Spadek popularności spowodował rąbnięcie o glebę wszystkich, PRowskich wskaźników. Aż strach pytać, skąd była kasa na studio i czy czasem nie z funduszy, ściągniętych przez jego kancelarię adwokacką z fanów Kat & Roman Kostrzewski, którzy publikowali filmiki z koncertów tego zasłużonego dla sceny ansamblu?
Po namyśle przyszedł czas na konkluzję. W związku z antyfanowską polityką naszego bohatera, absolutnie odtwórczą treścią nowego krążka i strachem przed jakąkolwiek weryfikacją sceniczną, sądzę, że fani oleją to wydawnictwo. Ktoś naprawdę chce wydać “The Last Convoy” i na tym nie stracić?
Thilo Laschke