SPISANE NA KACU #19
A co w przypadku, jeśli koncerty nie wrócą? Jeśli świat, który stanął na głowie, nie zechce powrócić do swojej normalnej pozycji?
Powiecie, że to niemożliwe? Sami zobaczcie, ile w ostatnim roku działo się rzeczy, zakrawających na absurd. Mieliśmy już tyle cudowności niemożliwych do logicznego wyjaśnienia, że nawet najgłupsze zarządzenia przestają dziwić. Dlatego nie trafia do mnie m.in. argument, że normalność musi być przywrócona, bo inaczej zawali się gospodarka. To, co dzieje się gdzieś od marca 2020, już zamordowało gospodarkę. I jakoś niespecjalnie kogoś z wierchuszki to interesuje.
Branża muzyczna, niestety, coraz bardziej dostosowuje się do nowej sytuacji. Ja rozumiem – każdy chce przetrwać. Muzycy, którzy osiągnęli ten poziom popularności, by granie przynosiło im realne dochody, zaczynają szukać wyjścia. Tną koszty. Na przykład z kapeli X, którą dowodzi gitarzysta, z powodu “różnic artystycznych” wyleci basista. Bo koncertów nie ma, po cóż więc utrzymywać pełny skład formacji X i wypłacać basiście wynikającą z kontraktu pensję? Inna metoda, to puszczanie na sprzedaż jakichś singli w kolekcjonerskich wydaniach. Na to poszli chociażby muzycy Iced Earth. Jakoś ratować budżet trzeba… Nie jest to oferta dla ssaczy z netu, ale jeszcze ktoś jest, kto kupi. Poza tym zawsze można wydać płytę live. To dobry czas na koncertówkę, bo ludzie za graniem na żywo tęsknią. Kuriozalnie ludzie, którzy nie chodzili na koncerty, też tęsknią. Koncertową płytę wyda niedługo Voivod, koncertowego bluraya puścili w ludzi ostatnio ulubieńcy fanów ekstremalnego deathu i megajadowitego black metalu – Szwedzi z Hammerfall. Kat & Roman Kostrzewski też coś tam zgrał z konsolety i puścił w ludzi jako “lajf”. Brzmi to, jak brzmi, ale ktoś kupi. Najbardziej zastanawia mnie jednak to, co w nowo zaistniałej sytuacji postanowiła zrobić Batushka.
Batushka wypuszcza, jako koncertowe wydawnictwo, materiał ze streamu. Przed rokiem 2020 taki pomysł potraktowany by został, jako niesmaczny żart i brak szacunku wobec fanów zespołu. Ale – jak sami widzicie – czasy się zmieniły. Informacje o tym, że taki materiał wyjdzie, zostały przyjęte spokojnie. Nawet niektórzy się cieszą… No dobra, sam fanem Batushki nie jestem, więc ta “koncertówka” ani mnie ziębi, ani grzeje. Sam pomysł wydawania płyty live, która nie jest płytą live, to jednak dla mnie daleko idące lekceważenie odbiorców tej muzyki. Tak, ja wiem – dawniej też były wypadki, że koncertówki nagrywano w studiu i nanoszono tylko na to wrzaski publiczności. Albo do oryginalnego koncertu dogrywano tyle poprawek, że taki materiał także tracił jakiekolwiek walory żywego grania. Oszukiwano więc wcześniej, a Batushka i jej wydawca przynajmniej stawiają sprawę uczciwie. Mimo wszystko co stream ma wspólnego z płytą live? Koncert i dokumentujące go nagrania to interakcja między zespołem na scenie, a publicznością. Na koncercie chodzi o wyjście z muzyką do ludzi. Nie siedzących przed komputerami, czy gapiącymi się w smartfon, tylko realnie stojącymi pod sceną. Koncertówka to nie tylko zespół odtwarzający swe kompozycje na żywo. Koncertówka to także fani pod sceną…
No i co w przypadku, jeśli prawdziwe koncerty już nie wrócą? Bo boję się, że po płycie Batushki na takie streamowe płyty live może zrobić się trend. I może wielkie, koncertowe sceny zastąpią studia umożliwiające internetowy stream? Co Wy na to, gdyby np. kolejne edycje Wacken nie były “Open Air”, tylko odbywały się kameralnie, pod dachem? Niemożliwe? Nasza teraźniejszość coraz dobitniej udowadnia nam, że wszystko jest możliwe…
Lubię koncertówki. Może niektórych zaskoczę, ale bardzo fajnie jest wrócić np. do hard rockowych wydawnictw live z lat siedemdziesiątych. Bo te płyty były wprost przesiąknięte improwizacją. Ci ludzie naprawdę potrafili grać – nie odtwarzali wiernie swoich studyjnych wersji, w każdej chwili potrafili wpleść coś do swojej muzyki, czymś zaskoczyć. Na takim koncercie nigdy nie było wiadomo, co stanie się za chwilę… Na coś takiego mogli sobie pozwolić jedynie fantastycznie ze sobą zgrani muzycy. Do tego stopnia, by móc na scenie bawić się swoimi dźwiękami. Z czasem takie podejście do koncertów zanikło. Ostatnie, płytowo udokumentowane, to chyba “Live In The UK” Helloween. Fantastycznie rozimprowizowany materiał, kapitalny kontakt z publicznością. A dziś? Proponuje się nam płyty live ze streamu. Straszne po prostu…
Krasnoludki w garniturach modernizują nam rzeczywistość (Tak, krasnale. Jakoś rzadko jest tak, by politycy byli naprawdę wysokiego wzrostu. Vide przypadek dwa centymetry wyższego od Kaczora Trzaska, kreowanego w ostatnich, polskich wyborach na przystojniaka). I wirusowe zamieszanie bardzo jest im na rękę. A właśnie branża muzyczna, szczególnie ta związana z ciężkim graniem, nie bardzo. Rock i metal zawsze były ostoją buntu. No to się branży podrzyna gardło. Kluby padną, agencje koncertowe wyzioną ducha, nagłośnieniowcy, czy oświetleniowcy, poszukają sobie innych zajęć. Bo ktoś tam jeszcze zipie, ale jak długo pociągnie dalej? Kiedyś krasnale przestaną straszyć nas wirusem, ale do tego czasu będziemy żyć już w innych realiach. Przyjdzie i łatwo rozgości się nowe. Bo niby kto miałby bronić starych wartości? Dziś wszyscy oczekują, że ktoś się zorganizuje i posprząta za nich. Chyba, że znajdzie się człowiek, który przekona ludzi, że krasnale dążą do tego, by całkowicie pozbawić ich Internetu (bo nawet objęcie go cenzurą jakoś znieśli). Wtedy może ktoś się przestraszy i ruszy…
Tomasz Urbański