SPISANE NA KACU #21
Witajcie dziewczęta, chłopcy i tęczowe twory pośrednie. Mamy dziś dla Was elektryzującą, wspaniałą wiadomość. Gwiazdą drugiej edycji Metal Revolt Festival zostanie bardzo ceniona przez wielu entuzjastów ciężkiego grania, amerykańska formacja Slayer. Z radością spieszymy Wam o tym donieść, choć może trochę za szybko z tym wyskakujemy, gdyż ta informacja jeszcze nie jest jawna. Do tego stopnia, że muzycy Slayer jeszcze nie wiedzą o swoim koncercie. Ba, oni nawet nie wiedzą o tym, że powrócili do scenicznej aktywności…
No ale czemu nie? A co to, Slayer nie może zagrać na Metal Revolt Festival? Teraz to my sobie możemy ogłosić wszystko. Może za wyjątkiem zakontraktowania Motörhead, gdyż raczej nie umielibyśmy Was przekonać, że ktoś potrafi wskrzesić Lemmy’ego. Ze Slayer jednak nie ma problemu. Przecież za parę miesięcy taki fest i tak z wiadomego, koronaściemowego powodu się odwoła. A co sobie przez ten czas nabijemy zainteresowania imprezą ze Slayer w roli głównej i działalnością Metal Revolt w ogóle, to nasze…
Czemu o tym piszę? Bo bawią mnie te wszystkie zapowiedzi tras koncertowych, których nie tylko w ostatnim czasie jesteśmy świadkami. Zastanawiam się, na czym organizatorzy i same zespoły opierają przeświadczenie, że te tournee będą miały w ogóle szanse dojść do skutku? Na pobożnych życzeniach? Kochana władzunia w Europie i na świecie zbyt dobrze bawi się kolczastą kulką, by ze straszenia ludzi za jej pomocą zrezygnować. Gotów jestem się założyć, że koncertów, zwłaszcza tych dużych, jeszcze długo nie będzie.
Staram się zrozumieć muzyków, szczególnie z dużych kapel, dla których granie było dotychczas jedynym zajęciem, jak i promotorów maści wszelakiej. Tonący brzytwy się chwyta. Liczenie na to, że szambo polityczne odpuści sobie koronaściemę, to modlitwa o cud. W najlepszym wypadku bukowanie teraz tras to loteria o podwyższonym stopniu ryzyka. Ale prawda jest taka, że zgodziliśmy się na to wszystko sami. Bez większych protestów zgodziliśmy się na zamknięcie w domach, stopniowe ograniczanie naszej wolności, czy choćby na obostrzenia rodem ze stanu wyjątkowego bez wprowadzania stanu wyjątkowego. Mimo iż wszelkie statystyki wskazywały, że kolczasta kulka nie spowodowała w jakikolwiek sposób podwyższenia normalnej w analogicznym okresie czasu z lat poprzednich śmiertelności. Potęga mediów – tego elektronicznego Goebbelsa naszych czasów – jest jednak niezmierzona… To media, merdające przyjaźnie ogonkiem do polityków i włodarzy koncernów, wykreowały tę kolczatkę, psychozę strachu, irracjonalną paranoję. A my się na to zgodziliśmy. Każdy z nas, komu zabrakło jaj, by wyjść na ulicę, zdjąć namordniki i głośno powiedzieć, co się o tej plandemii myśli.
I wiecie co? Na masowe, niekoniecznie dobrowolne, ale nie nazywane przymusowymi, szczepienia też się zgodzicie. Jeszcze trochę tylko trzeba nad Wami popracować. Jeszcze trochę Was pourabiać, postraszyć. W imię zachowania Waszych wygód i komfortu życia zapomnicie o tym, że aby dowiedzieć się o skutkach działania medykamentu w okresie pięciu lat, należy poczekać pięć lat, a nie kilka miesięcy. Zapomnicie o tym, że producenci tego gówna w strzykawce są tak przekonani o wysokiej jakości swego produktu, że z góry – prawnie – zapewnili sobie zwolnienie z jakiejkolwiek odpowiedzialności. Odpowiadać za skutki szczepień nie chcą też partyjne aparatczyki – zleceniodawcy procederu masowych szczepień w poszczególnych krajach. Ale Wy o tym nie będziecie chcieli pamiętać. Dacie sobie wstrzyknąć ten syf dla świętego spokoju. By nie mieć kłopotów w pracy, by odzyskać swobodę przemieszczania się, by dzieciak normalnie poszedł do przedszkola, wreszcie by… znowu jeździć na koncerty.
Bo koncerty, jak się Was już porządnie przetrzyma na głodzie, to może i wrócą kiedyś, ale dla zaszczepionych. Już przecież słychać, że bez wkłucia sobie tego gówna nie wejdzie się do samolotu, czy też tu i tam człowieka nie wpuszczą (ot, przyzwyczajają Was do tego i przygotowują na to). Na przykład na imprezy masowe. Tworzy to sytuacje niesłychanie prostą. Szczep się, albo koncerty oglądaj z YouTube’a. Zresztą muzycy też pod igłę polecą bez ponaglania, by odzyskać dawne życie…
Polskie doświadczenia uczą, że jedynym sposobem, by cokolwiek na trzymających władzuchnę wymusić, jest metoda “na górnika”. Górników i ich gromkiego “kurwa mać!” swego czasu bali się wszyscy decydenci. Od partyjnych towarzyszy z późnego komuchowa, po cwaniaków z czasów pookrągłostołowych. Bo wkurzony górnik, jak najechał Warszawę, to zawsze był srogi dym. Dziś owego dymu nie ma komu zrobić. Wszyscy czekają na zbawiciela, który to bagno posprząta za nich. Tylko ów wybawca jakoś nie chce przyjść… Strasznie skarlało nam społeczeństwo. A mieliśmy mieć takie krnąbrne, rogate, słowiańskie dusze…
A może ja się mylę? Może dzisiejsze, młode pokolenia to wcale nie zrobione miękkim penisem ciotuchny, potrafiące jedynie poutyskiwać sobie na plandemię sprzed komputera? Bardzo bym chciał, żeby fala gwałtownego oporu zwyczajnie wyprowadziła mnie z błędu. Boję się jednak, że nic takiego się nie stanie. I po normalności, usianej takimi wydarzeniami, jak Wacken Open Air, Obscene Extreme, Bang Your Head, czy Brutal Assault, zostaną jedynie wspomnienia.
Jesteśmy jeszcze wolnymi ludźmi, czy już białymi czarnuchami?
Tomasz Urbański