SPISANE NA KACU #8
KAT. . .
Po tym, jak Piotr Luczyk ze swoją ekipą zaprezentowali w sieci teledysk do nadchodzącej płyty Kat, chyba dla wszystkich stało się jasne, że ów nowy album mocno podzieli fanów formacji. Przynajmniej na to wygląda, jeśli krążek mierzyć tym kawałkiem. Nie jest to bowiem “Bastard”, ani “Oddech Wymarłych Światów”. Nowa muzyka bandu niewiele ma wspólnego z klasycznymi płytami Kat. To jest zupełnie coś innego.
Ale zmiany stylistyczne nie oznaczają tu słabej jakości proponowanej nam muzyki. “Flying Fire” to naprawdę dobrze skomponowany, interesujący, heavy metalowy numer. Nie nawiązujący zbyt mocno do tego, czym Kat był w przeszłości, ale i zostawiający za sobą daleko w tyle nieudany “Mind Cannibals”. Zrobiłem sobie nadzieję na dobrą płytę i wierzę, że na krążku jednej z najważniejszych kapel polskiego metalu się nie zawiodę.
Nie jest to jednak ani “Oddech…”, ani “Bastard”, ani nawet “Zwierciadełko”, czy też “Szósteczki”. Dla wielu ludzi będzie to nie do przeskoczenia. Bo przecież Kat nie zagrał, jak stary, znany wszystkim Kat… Już zdążyłem się w internecie naczytać, że Luczyk pod szyldem Kat nie powinien nagrywać innych płyt, tylko takie, które nawiązują do chwalebnej przeszłości bandu. Jak Piotr chce grać inne dźwięki, to niech zmieni nazwę. Zwolenników tej teorii zapytam – dlaczego? Czy Black Sabbath powinien tkwić w swojej, także przecież chwalebnej przeszłości i nie należało nagrywać takich doskonałych płyt, jak “Heaven And Hell”, czy choćby “Tyr”? Czy Running Wild nie miał prawa nagrać znakomitego “Port Royal”? Bo idąc tokiem myślenia antagonistów “Flying Fire”, Iommi i Kasparek wydając wspomniane, wiekopomne przecież dzieła winni byli zmienić nazwę. Nigdy się z takim myśleniem nie zgodzę. Tak jak ekipy Black Sabbath, czy Running Wild, miały prawo do zmian swojej estetyki, do nagrywania tego, co w danym momencie muzykom w duszach grało, tak i Luczyk ze swoim zespołem może pod szyldem Kat opublikować to, co zechce. Nikomu nic do tego.
Powiem, że jeśli cała płyta Kat zabrzmi tak, jak “Flying Fire”, to niezależnie od tego, jak ten album zostanie przyjęty, Piotr Luczyk zyska u mnie duży szacunek. Bo przecież znacznie bezpieczniej byłoby nagrać ludziom tego cholernego “Bastarda bis” i wszyscy pialiby z zachwytu. A nie sądzę, by gitarzysta miał problemy z napisaniem takich dźwięków po raz drugi, skoro już raz to zrobił. Luczyk jednak zaryzykował z zupełnie inną muzyką. I to w sytuacji, kiedy widmo komercyjnej klapy “Mind Cannibals” ciągle nad formacją wisi. Od premiery tamtego krążka grono sceptyków, co do poczynań Kat, mocno wzrosło i bardzo uważnie patrzy muzykom na ręce. A teraz mamy inne dźwięki, inny klimat i – chyba na to wyjdzie – zupełnie inne liryki. To może być kolejny kłopot dla Luczyka i spółki, ponieważ polskie, metalowe środowisko jest specyficzne. Im więcej w kapeli przysłowiowego “diabła”, tym łatwiej ją owo środowisko połknie. A od czasu, kiedy Roman Kostrzewski ma własny zespół Kat, ta “diabelskość” z muzyki Piotra Luczyka wyparowała. I choć ja zespołowi zapiszę to na plus, bo jakość tekstów Kostrzewskiego była różna (słynne już “prącie trzy na metr” zostawiam dla dziewcząt – ja się nie znam…), to jednak łatwo wskazać przypadki, kiedy np. ten i ów na heavy metalową estetykę leje z założenia, ale na taki Mercyful Fate i King Diamond już nie, bo wspominana otoczka jest…
Ktoś powie, że skoro “Flying Fire” to utwór anglojęzyczny, to pewnie ekipa Kat ze swoją płytą nie celuje w wyłącznie polski grajdołek. Hm… z pewnością, tyle że popularność grupy – niestety – w głównej mierze do tego grajdołka się ogranicza. A nie jestem pewien, czy mający już swoje lata Piotr Luczyk byłby gotów zaczynać wszystko od początku. Trochę się boję, jak nowy album Kat radzić sobie będzie na rynku. A pod wpływem “Flying Fire” zaczynam Luczykowi i jego załodze kibicować. To naprawdę dobry, mocny numer, zagrany przez sprawnych instrumentalistów, zaśpiewany przez bardzo dobrego, pasującego do klimatu muzyki wokalistę. Nie chciałbym, by ta płyta – jeśli w całości będzie podobna do promującego ją utworu – przeszła bez echa. No ale “diabła” to w tym nie ma… Jest za to heavy metal wysokiej próby…
Co przyniesie przyszłość – czas pokaże. Prawdopodobnie zwolennicy Kostrzewskiego pod wpływem nowego albumu ekipy Luczyka nie przestaną gardłować, że nie ma Kata bez Romana. No niestety, panowie i panie, Kat bez Kostrzewskiego istnieje i to właśnie ten Kat ma prawo używać tej nazwy bez dopisywania do niej dodatków. Obóz, związany z Piotrem Luczykiem pewnie zaś dalej powtarzać będzie, że Kat jest jeden. To też nie przejdzie. Roman Kostrzewski to postać bardzo na polskiej scenie charakterystyczna, a grając mnóstwo koncertów zdołał zainteresowanie fanów swoim Katem podtrzymać. Fani wiedzą więc swoje… Ponadto, choć Kostrzewski nową płytę zapowiada od wieków i nic, to w składzie jego kapeli figuruje Jacek Hiro, a “Hirka” stać przecież na napisanie dobrych riffów. Może więc album Kata z Romanem nie okaże się mirażem?
Zaglądam do komentarzy, jakie pod klipem “Flying Fire” umieścili w sieci fani. Kilkanaście pozytywnych i to wszystko. Dużo wcześniej do sieci wypłynął fragment tego numeru i tam, zanim opinii słuchaczy nie usunięto, rozpętało się niezłe piekiełko. Czyżby więc fani Kat ochłonęli, przegryźli się już przez stylistykę tego kawałka i teraz reagują mniej emocjonalnie? Nie sądzę. Raczej przypuszczam, że ktoś oddelegowany na internetowy odcinek mocno wypowiedzi ludzi filtruje. No cóż, ja rozumiem, że muzycy mogli sobie po raz drugi takiej burzy nie życzyć, ale chyba uczciwiej byłoby zablokować możliwość komentowania w ogóle… Mimo to nowej płycie Piotra Luczyka i Kat życzę jak najlepiej. Bo jeśli cały krążek jest taki, jak “Flying Fire”, to wydanie tej płyty będzie krokiem, świadczącym o odwadze muzyków, o realizacji własnych wizji, a nie schlebianiu gustom ludzi i kalkulowaniu, co się bardziej opłaci. Wierzę w tę płytę, choć znam tylko jeden numer i to z teledysku. Z niecierpliwością czekam na całość…
Tomasz Urbański