RECENZJA #10
BLAZE BAYLEY – ENDURE AND SURVIVE
(2017 Blaze Bayley Recording / Plastic Head)
Blaze Bayley – jeden z największych szczęściarzy i jednocześnie pechowców w historii metalu. Który z wokalistów nie marzył, by być jak Bruce Dickinson, śpiewać w Iron Maiden. On taką szansę dostał, spotkało go niewyobrażalne szczęście. Jednocześnie, dokładnie w momencie dołączenia do Iron Maiden, spotkał go największy pech – stał się następcą wyklętym, wszak nie da się zastąpić jednego z najlepszych wokalistów świata wokalistą przeciętnym. Takim był w owym czasie Blaze. Lubię gościa, ale dwie płyty Maiden, nagrane z nim, traktuję jako życiową porażkę ekipy Steve’a Harrisa.
Całe szczęście, że Blaze nie zagrzał w Maidenach miejsca zbyt długo, a w efekcie zajął się działalnością na własną rękę, co wychodzi mu znacznie lepiej. Od wydania płyty „Silicon Messiah” stałem się może nie fanem Blaze’a, ale zacząłem traktować go serio. Wzloty i upadki, płyty lepsze i gorsze, ale cały czas do przodu, w górę. Płyta „The Man Who Would Not Die” wzniosła go na naprawdę wysoki poziom, z którego praktycznie nie schodzi do dziś, mimo że nie zawsze kładzie na łopatki. Najnowszą płytą, „Endure And Survive”, mnie akurat położył.
Sympatyczny, łysy grubasek wymyślił sobie, że muzyką zobrazuje kosmiczną sagę, trylogię pod wspólnym tytułem „Infinite Entanglement” i najnowszy krążek jest drugą jej częścią. Od pierwszego numeru, tytułowego „Endure And Survive”, płyta trzyma niesamowicie wysoki poziom. Do samego końca niewiele jest momentów obniżenia lotów. Każda kompozycja ma w sobie elementy wbijające się w pamięć, porywające, czasem zachwycające, wzruszające. Czy to balladowy „Eating Lies”, „Remember”, w którym usłyszycie… akordeon i skrzypce, rozpędzony „Fight Back”, czy niesamowicie epicki, rozbudowany (zaczynający się jak „Moja i twoja nadzieja” Hey) „Together We Can Move the Sun”, który chwyta za serce – w każdym z tych utworów czuć coś magicznego, co nie pozwala przestać płyty słuchać. Jestem skłonny powiedzieć, że jest to mocny kandydat do tytułu płyty roku, choć konkurencja jest spora. Świetne, masywne brzmienie, pomysłowe aranżacje, może chwilami zapatrzone w ostatnie produkcje Maiden, ale jednak nie takie banalne, chwytliwe melodie, chociaż bez jarmarku, no i wokal Blaze’a – to mocne atuty tej płyty.
No właśnie, wokal. Blaze jest jak wino. Im starszy, im grubszy, tym śpiewa lepiej. Albo szkoli głos pod okiem specjalistów, albo zwyczajnie wyrobił się przez lata, ale śpiewa wybornie. Głębia jego głosu, niezłe góry, teatralna maniera – to wszystko może zachwycać i mnie zachwyca. Kiedy kupiłem tę płytę na koncercie w skarżyskim klubie „Semafor”, nie mogłem przestać jej słuchać kilka tygodni i wracam co jakiś czas, by słuchać z taką samą przyjemnością. Jedna z najlepszych płyt roku 2017 póki co i zdecydowanie jedna z najlepszych płyt Blaze’a Bayleya w ogóle.
OCENA: mocne 5
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Paweł „Atrej” Kowalewski