RECENZJA #31
CHAINSAW — THE LAST CRUSADE
(2017 wydanie własne)
Kibicuję ekipie Chainsaw niemalże od początku. W 2001 roku wpadła w moje łapy demówka z koszmarną okładką i literkami, niezgrabnie usiłującymi udawać logo. Ale muzyka z tego demosa była znacznie ciekawsza od opakowania. Może jeszcze nie doskonała, na pewno mocno inspirowana dokonaniami Iron Maiden, ale potrafiąca już zaciekawić. Poza tym zespół miał wokalistę, który potrafił śpiewać czysto. A w tamtym czasie, w polskim undergroundzie, nie było to oczywiste. To z całą pewnością nie był dojrzały głos, ale Maciej Koczorowski naprawdę śpiewał, a nie tylko bardzo się starał…
Latka lecą… „The Last Crusade”, wliczając w rachunek „Acoustic Strings Quartet”, zawierający nowe wersje wcześniej nagranych numerów, jest już siódmym, studyjnym krążkiem bydgoskiej załogi. Póki co, muzycy Chainsaw unikają powtórzeń. Każda płyta kapeli ma własny klimat, odwołuje się do innych barw, gra na trochę innych emocjach. Nowy wypiek… owszem, znajdziemy tu elementy, kojarzące się z „A Sin Act”, „Evilution”, czy „War Of Words”, ale o dokładne zestawienie w oparciu o przeszłość kapeli pokusić się nie da. I chyba dobrze. Muzycy Chainsaw zawsze lubili zaskakiwać, a przecież w dobrym graniu nie chodzi o przewidywalność…
„The Last Crusade” trzeba słuchać w całości. Nie da się wybrać jednego numeru i na tym nie stracić. Bo tu zarówno muzyka, jak i liryki do każdego utworu, tworzą całość. Jedno wypływa z drugiego… Z początku, przy pierwszym odsłuchu, myślałem, że zespół tym razem spuścił z tonu. Następujący po intro utwór „Zaraza” jakoś nie od razu mnie do siebie przekonał. W moim odczuciu zresztą tym razem anglojęzyczne kawałki ciut górują nad dwoma numerami z polskimi tekstami. „Zarazie” najbardziej mam za złe brak solówki. Solo to dla mnie integralna część każdego, metalowego songu. Oczywiście dopuszczam wyjątki, ale bardzo rygorystycznie. I nie chce mi się, ot tak, zaakceptować faktu, że zespół, nagrywając tę płytę, akurat na solosach trochę pooszczędzał. Uprasza się o większe zaangażowanie w tej materii następnym razem…
Ale może właśnie tak musiało być? Tu dźwięki dopasowano do emocji, jakie niosą z sobą liryki. Gdyby w nich pogrzebać, może zaburzyłoby to całą opowieść? Tu każda nuta musi dostroić się do opowiadanych emocji. A każde słowo… Maciek Koczorowski w ciągu tych wszystkich lat na scenie stał się bardzo dojrzałym wokalistą. Każdy, kto śledzi poczynania tej ekipy od dawna, wie, iż dawniej frontman Chainsaw śpiewał raczej miękko. Z czasem głos Koczorowskiego nabrał siły, stał się agresywniejszy, pełniejszy. Teraz jest on już bardzo wszechstronnym śpiewakiem i to właśnie on jest najjaśniejszym punktem „The Last Crusade”. Wystarczy posłuchać, w jaki sposób interpretuje teksty, na ile sposobów śpiewa na tej płycie. Jest prawdziwym wulkanem emocji, poruszającym się niezwykle pewnie zarówno w czystych, melodyjnych frazach, jak i – kiedy to niezbędne – blackopodobnym wrzasku. Powiedzieć zresztą należy, że Maciej po latach wypracował własny styl śpiewania. Bo i do kogo porównać jego popisy z „The Last Crusade”? Każde takie zestawienie z kimś innym będzie niedokładne. Bydgoszczanie dorobili się wokalisty charakterystycznego i wypada się z tego cieszyć…
Cały zresztą zespół brzmi oryginalnie. Gitarki od dawna grają w taki Chainsawowaty sposób, bębny też łatwo rozpoznać… Przypuszczam, że nawet gdyby taki Arek Rygielski chciał uciec od swojego specyficznego wycinania riffów, to by nie dał rady. Pewnych przyzwyczajeń nie można się pozbyć. Myślę sobie, że muzycy bydgoskiej formacji po prostu nie kombinują z muzyką pod publiczność. Chłopaki swoje lata już mają, wiedzą, że z Chainsaw światowej kariery nie zrobią – co więc zostaje? Grać, by mieć jak najwięcej satysfakcji. Takim albumem wydaje mi się „The Last Crusade”. Dojrzałym, popełnionym przez świadomych muzyków, ale nie schlebiającym cudzym gustom…
Przez cały okres swego istnienia Chainsaw był zespołem heavy metalowym i takim pozostał. Umiał wprawdzie skorzystać z innych gatunków stali, oraz to i owo do swych dźwięków włączyć, ale zawsze esencją muzyki Bydgoszczan był heavy metal. I to się nie zmieniło. Znowu mamy zapożyczone z innych stylistyk smaczki, bo kiedy np. opowieść w „Czarnych Chmurach” skręca w piekielne rejony, robi się black metalowo. Ale to tylko dodatki. Heavy oczywiście dominuje. I choć wspominałem już, że polskojęzyczne numery z „The Last Crusade” wypadły nieco słabiej na tle pozostałych, kiepskiego kawałka tu brak. Najlepszy numer? Sam nie wiem. Może „Broken Promises”, może „Cross On Our Shields”? Ale nie ma co się nad tym zastanawiać. Bo tutaj żaden numer „wyrwany z kontekstu”, nie zaprezentuje się tak dobrze, jak będąc częścią całości…
„The Last Crusade” jest konceptem, więc nadmienię jeszcze, iż przytłaczającą większość tekstów napisał Błażej Grygiel, ostatnio najbardziej rozpoznawalny jako basista Crystal Viper. Podobno poruszane tu w lirykach wieki średnie i krucjaty to jego konik. Na pewno nie jest to tematyka w utworach metalowych nie eksploatowana, ale przyznać trzeba, że Grygiel napisał te teksty z głową. To także słuchacza cieszy.
W roku pańskim 2017 ekipa Chainsaw nagrywa kolejną, dobrą płytę. Jak już pisałem, chłopaki chyba znają już swoje miejsce w szyku. Nowych horyzontów nie odkrywają, ale i nie schodzą poniżej swojego, wysokiego poziomu. Dla fanów Bydgoszczan „The Last Crusade” to mus, ale ich pewnie przekonywać nie trzeba. Warto zaś powiedzieć, iż płyta powinna spodobać się także ludziom, którzy może i z muzyką Chainsaw nie mieli dotąd wielkiej styczności, ale po prostu lubią heavy metal, zagrany w oryginalny i czasem ciut niekonwencjonalny sposób.
OCENA: 4,5
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Tomasz Urbański