RECENZJA #53
DEATH KEEPERS - ROCK THIS WORLD
(2018 Fighter Records)
Zaraz dostanę szału. Czy potraficie sobie wyobrazić heavy metalowy zespół absolutnie bez ciężaru? Taki „Can I Play With Madness” Iron Maiden, czy „Future World” Helloween, to brzmieniowo przy kawałkach Death Keepers prawdziwe czołgi. Pomimo faktu, że brzmienie w sensie produkcji jest bardzo czyste, nie urągające współczesnym standardom. Cholera, metalowe granie musi być choć trochę ciężkie. Niekoniecznie przygniatające z siłą Nile, czy innego Morbid Angel, ale żeby muzykę z mocy wyprać aż tak?
W założeniach hiszpańska formacja chciała chyba zagrać heavy metal, uciekający chwilami w melodyjną, europejską odmianę poweru. Póki trzyma się tego pierwszego, siłą woli idzie jeszcze nad przemożną chęcią wyłączenia płyty zapanować. Gdy kapela przyspiesza, robi się skocznie, melodyjkowo i wsiowo. Wątpię, byście wiedzieli, jak się człowiek czuje po blisko godzinie, spędzonej z taka muzyką…
Parę pomysłów jest tu niezłych. Np. taki „Wildfire”, czy instrumentalny „Thriving Forcast”, to numery, które z trochę mocniejszym soundem mogłyby się podobać. Nie żeby były rewelacyjne, ale przynajmniej są słuchalne. O całości „Rock This World” chciałbym jednak jak najszybciej zapomnieć. Nową Zarpą, albo choćby Tierra Santą, zespół Death Keepers nie zostanie. Do kosza z tym!
Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze tylko, że już po wydaniu niniejszego albumu śpiewającego tu Deya Rusa zastąpił… Michael Vescera. Znane nazwisko to zawsze jakiś tam chwyt marketingowy, choć z drugiej strony gdzie jeszcze Vescery nie było? Pochodzący z Connecticut wokalista pod względem ilości „zaliczonych” kapel mógłby się ścigać z niejednym perkusistą, a ci najczęściej przecież grają na stu etatach. Kiedyś zawędrował nawet do japońskiego Loudness. To teraz Barcelona. Raczej mocnym punktem w muzycznym CV Michaela Death Keepers nie będzie…
OCENA: 1
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Tomasz Urbański