RECENZJA #12
HAVOK – CONFORMICIDE
(2017 Century Media)
Długo z nową falą kapel thrashowych było mi nie po drodze. Kiedy gatunek odzyskiwał popularność, pech chciał, że nie te najlepsze artystycznie formacje zostały lokomotywami nurtu. Bo weźmy taki debiut Fueled By Fire. Wszystkie patenty sklonowane od Wielkich, kawałki na jedno kopyto, w dodatku muzycy dostawali sromotne cięgi od metronomu. Brnąłem przez las miernot próbując doszukać się czegoś wartościowego i… nic nie znajdowałem. W pewnym momencie wściekłem się nawet na całą falę.
Na szczęście jest Havok – jeden z tych zespołów, który pokazał, iż powrót popularności thrashu to jednak nie tylko trampolina do ponownego zaistnienia dla wszystkich pośpiesznie reaktywujących się, co najmniej od dekady nieobecnych na scenie staruszków. Okazało się, że można w tym gatunku muzyki wciąż znaleźć jakiś kąt dla siebie. Można grać nieszablonowo i niebanalnie. Nie bardzo się orientuję, na ile Amerykanie są dziś popularną załogą, ale zasługują na naprawdę wiele.
„Conformicide” to czwarty, regularny album w dorobku grupy. Znajdujemy na nim naprawdę dojrzałe, doskonale skonstruowane utwory. Ciągnie chłopaków do grania technicznego, w każdy numer wkładają wiele pomysłów, dużo się dzieje – z drugiej strony Havok ma jednak w tym wszystkim umiar i nie zniechęca do siebie co bardziej leniwych w główkowaniu przy muzyce słuchaczy. Ot, będzie to taka technicyzacja na poziomie najlepszych lat Forbidden – do różnych popaprańców od totalnego techno thrashu to tu jednak daleko. Ale dzieje się w tych kompozycjach dużo… Czasami słychać inspiracje Megadeth, wyłazi stąd trochę wczesnego Mordred, gdzieś można znaleźć riffy pod Exodus, a niektóre ozdobniki gitarowe przywiodą na myśl estetykę Cynic, oraz szkołę Chucka Schuldinera. Nade wszystko Havok ma jednak własny styl i to jest najsilniejszą bronią bandu. Po prostu słuchając „Conformicide” nie mamy skojarzeń dosłownych. Nie myślimy, że to naśladowcy Slayer, albo innego Testament. Amerykanom udało się stworzyć coś nowego i niepowtarzalnego.
Płyty można wysłuchać jednym tchem, a po jej zakończeniu od razu ma się ochotę, by ją odpalić jeszcze raz. Fajne są te cięte riffy, zwracają uwagę dobre solosy, które zwyczajnie mają duszę, a nie są jedynie milionem dźwięków na sekundę. Podoba mi się też jadowity, zadziorny wokal, kojarzący się nieco z tym, co zwykł robić „Zetro” Souza. Świetnie też, że na „Conformicide” gra dla nas perkusista, a nie stukacz. W ogóle gra sekcji rytmicznej jest cholernie mocną stroną Havok. Pete Webber i Nick Schendzielos absolutnie nie mają ochoty chować się w tle, co i rusz wysuwają się naprzód wygrywając naprawdę wysmakowane partie. Niejedna kapela chciałaby mieć w swoich szeregach tak dobrych instrumentalistów.
Nie zbudowano „Conformicide” za pomocą trzech i pół riffu, należy więc cały czas oczekiwać, że muzycy zmienią tempo, przydadzą jakiś nowy ozdobnik, czymś zaskoczą. Hm… gdyby tę płytę nagrano w takim 1990 roku, dziś byłaby jednym z kanonów amerykańskiego młócenia. Nawet brzmienie nie jest takie, jakby dziś wylazło spod łapsk Andy’ego Sneapa, czy innego Fredrika Nodrströma. Jest inne, charakterystyczne tylko dla tego stuffu, choć… nie pozbawione mankamentów. Są takie chwile, kiedy chciałoby się, by gitary walnęły potężniej, a one akurat słabną. Nie jest jednak takich momentów dużo i słucha się tego albumu dobrze.
W 1990 roku, z racji pojemności płyt winylowych, które jeszcze nie ustępowały tak mocno pola kompaktom, „Conformicide” pewnie byłby krótszy. Kto wie, czy krążek w sensie odbioru jeszcze by na tym nie zyskał. Jest tu jeden słabszy od reszty numer – „Peace Is In Pieces”. Choć jest dobry, nie trzyma w napięciu aż tak, jak reszta tego stuffu. Na płytę trafiły też dwa kawałki, opisane jako bonus tracki. Pierwszy, „String Break”, to czterdziestosekundowy wygłup w stylu Anthrax. Drugi, nazwany „Slaughtered”, jest coverem Pantery. Fajnie zagrany, ale… autorskie numery Havok są tu ciekawsze. I to chyba też pokazuje siłę „Conformicide”. Z krążka zapamiętujemy przede wszystkim autorskie kompozycje kapeli, a nie cover znanego bandu. Mimo iż nagrywając tę przeróbkę Amerykanie dupy nie dali.
W każdej metalowej fali, jaka przetaczała się przez lata, w oceanie nijakości znaleźć można było perełki. Taką perłą jest Havok i płyta „Conformicide”. Album godny polecenia wszystkim fanom thrashu zza Wielkiej Wody. Na pewno zdobędzie wasze serca…
A swoją drogą może szkoda, że wśród bogactwa swoich dźwięków muzycy nie sięgnęli po balladę. Może byłoby jeszcze ciekawiej?
OCENA: 5
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Tomasz Urbański