RECENZJA #78
MASS INSANITY – MAVETH
(2019 More Hate Productions)
O Mass Insanity ostatni raz słyszałem w 2011 roku, kiedy to dorwałem ich “The Hypochrist” i kompilację dem “Silent Languae”. Wtedy szału nie było, dupy nie urywało. Ot, jeszcze jeden z tryliarda zespołów, grających death metal. Muzyka była jednak na tyle dobra, że nie wylądowała w kartonie z napisem “zakopać lub ewentualnie szybko wymienić na coś innego”. Oba CD znalazły miejsce na półce i od czasu do czasu, tzn. raz dwa razy w roku, lądowały w odtwarzaczu. Rok 2019, mamy nowy materiał Chojnickich death metalowców. Tak, tak, pierwsze pytanie, to oczywiste “to oni, kurka wodna, istnieją nadal?”. Pomiędzy “The Hypochrist”, a najnowszą, ukazał się jeszcze materiał “Antihuman”, niestety nic o nim nie wiem i nie widziałem go na oczy. Jednak ad rem, jak mawiali Rzymianie. Bociany tego roku przyniosły do redakcji nowe dziecko, na imię mu “Maveth”, płytę wydała rosyjska More Hate Productions. Mass Insanity jakby trzymał się na uboczu sceny. Istnieją, nagrywają, pewnie zagrają kilka koncertów i tyle. Mam nadzieję, że po “Maveth” ta sytuacja diametralnie się zmieni. Tak, proszę Państwa. Jeśli poprzednie wydawnictwa nie zrobiły na mnie jakiegoś większego wrażenia, to “Maveth” urwało mi dupę razem z jajami. Mass Insanity grają death metal dość mocno wyeksploatowany, zresztą jak każdy podgatunek metalu. Ja nie szukam na siłę czegoś nowego. Czasem wręcz przeciwnie – mój kumpel mówi, że mi wystarczy, żeby napierdalało. Jest w tym sporo racji. Mass Insanity napierdala, aż miło. Nie jest to jednak czyste, zwykłe nawalanie, jakiego mnóstwo. Trzymając się stylistyki death metalu urozmaicają to nawalanie, jak mogą. Taką muzykę można określić, jako techniczny death metal. To, co przede wszystkim bije z niej, to pasja tworzenia i grania. O ile tuzy death metalu, oczywiście nie wszyscy, nagrywają płyty przewidywalne do bólu, czasem wręcz męczące, to właśnie te “mniejsze” zespoły pchają ten gatunek do przodu.
“Maveth” otwiera „Legal Racism”, spokojne intro i… no tak, wiadomo, że zaraz przywalą i taki jest ten utwór – mocny, szybki. Na tym kończy się przewidywalność tej płyty. To najprostszy utwór na tym albumie, ma być szybko i ostro. Jednak następujący po nim, tytułowy “Maveth”, to już jest czysta rzeź, wylewająca się z głośników z cudownym, budzącym niepokój solosem gitarowym. Ta płyta jest taka cała – szybko mocno do przodu. Nawet momenty, kiedy muzycy zwalniają, nie tracą nic na agresji. Tym, co niszczy wówczas, jest ciężar – megatony, przygniatające i miażdżące słuchacza. Dla mnie to niesamowicie brutalna płyta. Dodatkowym plusem jest brzmienie “Maveth”, krystalicznie czyste, co potęguje wrażenie rozrywania i niszczenia słuchacza. Mówiłem o urozmaiceniach. Posłuchajcie tylko tak prostego zabiegu, jak wysunięty bas w “Control Manipulate” – no normalnie mniodzio! Jesu Kryste, jak to chodzi!!! Aaaargh!!! Posłuchajcie fortepianu w zamykającym płytę “Cleansation Course”. Wiem, klawisze to nic nowego, jednak jaki one dodają klimat temu utworowi, jak niosą, uspokajają, wyciszają… Tylko po to, by Mass Insanity mógł nas dobić ciężarem na koniec. Miazga! Chciałem wyróżnić jakiś utwór, ale nie potrafię. Na “Maveth” nie ma słabych dźwięków. Wszystko jest jednością, która wraz z tekstami składa się na obraz parszywego, współczesnego świata. Próbowałem też znaleźć słaby punkt na tym cedeku. I co? I dupa! Nie ma. “Maveth” to bardzo dobra płyta. Począwszy od samych kompozycji, poprzez umiejętności panów artystów, a na brzmieniu kończąc.
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa