RECENZJA #19
PRIMAL FEAR – RULEBREAKER
(2016 Frontiers Records)
Jak ten czas leci. Czasem wydaje mi się, że jeszcze niedawno trzymałem w łapach album „Jaws Of Death” obiecującej, niemieckiej kapeli, która brzmiała niemal identycznie, jak Judas Priest na wyśmienitym „Painkiller”. A przecież w 2017 roku mija dwadzieścia lat od momentu, Kiedy Matt Sinner z Ralfem Scheepersem postanowili założyć ten band. Ech, starzeje się człowiek, naprawdę starzeje… Jakoś było tak, że najpierw trafił do mnie „Jaws Of Death”, a dopiero później dokupiłem debiut Primal Fear. I do dziś uważam ten krążek za najlepszą rzecz, jaką dotąd Niemcy wysmażyli.
„Rulebreaker” pozycji „Szczęk” nie podważy, choć to naprawdę dobra, energetyczna płyta. Przepis na dźwięki Primal Fear zastosował właściwie ten sam. Nadal kompozycje kapeli brzmią, jakby Judas Priest spotkał muzyków Accept, tyle że teraz ekipa Primal Fear postanowiła jeszcze dociążyć sound. Chwilami mamy tu ścianę, lekko ocierającą się o power thrash. „Rulebreaker” to taki nasączony testosteronem kopniak w pysk, ale zagrany z polotem i iskrą. Słychać lata doświadczenia muzyków, ale i to, że Niemcy wciąż nie stracili młodzieńczego „pałeru”. Wciąż są głodni grania, a to dobrze wróży formacji na przyszłość.
Mimo ołowianego wręcz ciężaru czasem zapachnie tu… radiem. Słychać to w takim „Bullets And Tears”, czy skądinąd dobrej, nieprzesłodzonej balladzie „The Sky Is Burning”. Na tym tle jednak znacznie lepiej wyglądają wściekłe ataki w rodzaju „Final Call”. Całość jest mimo to spójna, mocna, pełna energii, okraszona masą melodii. Jednorazowe przesłuchanie „Rulebreaker” na pewno pozostawia uczucie niedosytu. Od razu chce się ponownie nacisnąć „play” i zatopić w tych dźwiękach jeszcze raz.
Może i Scheepers z Sinnerem zakładali ten zespół z myślą o komercyjnym sukcesie i na przełomie XX i XXI wieku komponowali „pod klienta”, ale na ten sukces solidnie zapracowali. Primal Fear był i wciąż jest jedną z najlepszych, heavy metalowych kapel, która w okolicach ostatniego milenium pojawiła się na scenie. „Rulebreaker” to kolejna, dobra pozycja w dyskografii bandu. Dla fanów Niemców mus, a sądzę, że jeśli ktoś „tylko” lubi ten zespół, to też jego najnowszym wcieleniem nie będzie zawiedziony.
OCENA: 4,5
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Matthias König
P.S.: Tomek podrzucił „Japończyka”, więc napisze jeszcze, że bonusem dla Kraju Kwitnącej Wiśni jest nieco inna wersja „The Sky Of Burning”. Nie jestem przekonany, czy warto się o ten bonus zabijać. Rzecz chyba wyłącznie dla absolutnych maniaków Primal Fear.