RECENZJA #44
PROSECUTOR - KREW CZARNEJ ZIEMI
(2017 Thrashing Madness – reedycja)
Początek lat dziewięćdziesiątych, rzeczywistość krótko po upadku PRL. Wśród metalowców na samym szczycie popularności znajduje się Metallica. Zespół jest dosłownie wielbiony przez sympatyków ciężkiego grania. I choć wydany w 1991 roku „czarny” album zwiastuje już mocno oddalanie się od stylistyki, za którą kapelę pokochano, wypowiadanie niepochlebnych opinii o grupie w pobliżu długowłosych wciąż jest bardzo ryzykowne. Ba – mnie ów krążek nie przekonał i zdania, że płyta jest po prostu nużąca, nierzadko musiałem bronić nie tylko słowem… W każdym razie w domach wielu ludzi, którzy po upadku komuny obudzili się w nowej rzeczywistości, króluje thrash metal. I niemal wszystkie, metalowe bandy chcą grać ten gatunek muzyki. Thrash wycina się w każdej piwnicy, garażu, sraczu, kurniku i psiej budzie. Wszyscy chcą brzmieć, jak Metallica, Slayer, Megadeth, czy Annihilator…
W takich okolicznościach na oficjalnym rynku debiutował bytomski Prosecutor. Ślązacy nie byli już grupą, która przecierałaby nowe ścieżki. Byli kapelą jedną z wielu. W moim odczuciu wydana w 1992 roku nakładem Baron Records kaseta „Krew Czarnej Ziemi” po prostu nie miała szans. Bo przecież za chwilę ludzie, a przede wszystkim kreujące rynek media, miały się od thrashu odwrócić. Nadchodził czas grunge…
Szkoda byłoby, by muzyka, zawarta na „Krwi Czarnej Ziemi”, przepadła w pomroce dziejów. Ekipa z Bytomia swój thrash podała w bardzo interesujący sposób. W pierwszych zdaniach tej cenzurki odnosiłem się do Metallicy, ale muzyka Ślązaków udowadnia, że nie hołdowali oni ślepo amerykańskiemu kwartetowi. Owszem, takie płyty, jak „Master Of Puppets”, czy „Ride The Lightning” słyszeli. Ale w dźwiękach Prosecutor doszukać się także można inspiracji twórczością Kreator, albo Sepultury. Do tego Harry, Pepko i spółka mają to coś, co nie pozwala wrzucić kapeli do szufladki z napisem „zespoły odtwórcze”. Jest w tej muzyce pierwiastek charakterystyczny tylko dla Prosecutor. Być może dzięki niemu, mimo iż brzmienie płyty, przykładając współczesne standardy, nie powala, słucha się „Krwi Czarnej Ziemi” świetnie. Krążek już od ładnych kilku godzin nie może opuścić mojego odtwarzacza…
Wpływy zarówno amerykańskiej szkoły thrashu, jak i europejskiej, są tu wymieszane. Żadna nie dominuje, acz lekko wskazywałbym na przewagę estetyki zza Wielkiej Wody. Może dlatego, że muzycy Prosecutor dysponują dobrą techniką, którą thrashersi np. z Niemiec u zarania swych dziejów pochwalić mogli się nie zawsze. Sporo się dzieje w każdym kawałku, muzycy dbają, by słuchacz się nie nudził, pakują do swoich numerów wiele riffów, dbają o to, by ich muzyka nie była grana w tych samych tempach. Moimi faworytami będą chyba tu numery, które w moim odczuciu są najbardziej emocjonalne – „Cienka Czerwona Linia”, oraz na sposób Metallicy skomponowana, stonowana na początku i posiadająca znacznie ostrzejsze rozwinięcie ballada „Embrionalna Śmierć”. Hm… skoro jesteśmy przy podobieństwach i znów wypłynęła nazwa Metallica, wspomnę jeszcze, iż solosy na „Krwi Czarnej Ziemi” mają podobne brzmienie do tego, jakiego lubił używać Kirk Hammett. Co ciekawe, takie podobieństwa znajduję także w wielu innych bandach, które na Śląsku, Mazurach, czy w innej Wielkopolsce, tworzyły w tamtym okresie. Nie mam pojęcia, czy to była aż taka fascynacja amerykańską formacją, czy też o tym decydowały kwestie sprzętowe. Nie wszystko i nie za lekkie pieniądze można było kupić w tamtej rzeczywistości…
Choć liryki Prosecutor wręcz obsesyjnie zajmują się śmiercią, zwracają uwagę mądre, niebanalne teksty. To cieszy, bo przy pierdołach, jakimi potrafiły womitować śpiewające po polsku (i nie tylko) bandy, poetyka Prosecutor robi naprawdę wrażenie.
Wspomniałem już, że brzmienie „Krwi Czarnej Ziemi” w obecnych czasach raczej nikogo z nóg nie zwali. Chociaż jest całkiem niezłe, charakterystyczne dla tamtych lat. Chyba jednak jest też naznaczone ograniczonym budżetem kapeli. Ale z drugiej strony ówczesnym standardom nie urąga. Trochę w nim barw, charakterystycznych dla „…And Justice For All…” pewnego nieznanego, jankeskiego bandu, tyle że po spotkaniu z wczesnymi dokonaniami Sepultury. Zresztą „Sepą” jadą miejscami także wokale. Gardłowy śpiew Pepka często zahacza o Maxa Cavalerę.
Reedycje starych wydawnictw często zaopatruje się w bonusy i… równie często podstawowy materiał, zawarty na płycie, śmiało mógłby się bez tych dodatków obyć. Do krążka Prosecutor dorzucono nagrania live z Bytomia i Jarocina, zarejestrowane „w epoce”, czyli w 1992 roku. Cóż, na pewno te kawałki są fajnym dokumentem dla zespołu i fanów, którzy te koncerty widzieli, ale do słuchania to tu nie ma za wiele. Właściwie słychać tylko wokal i werbel. Rejestrowano to zapewne amatorskim sprzętem, „klasą” nagrania przypominają kiepskie bootlegi. Jestem ciekaw, ilu nabywców „Krwi Czarnej Ziemi” wysłucha tych bonusów więcej razy, niż tylko po to, by je poznać…
Na szczęście płytę CD mogę sobie zaprogramować tak, by dodatków mi nie odtwarzała. A „Krew Czarnej Ziemi” to naprawdę dobry album. Za szybko z mojego odtwarzacza nie wylezie, bo prócz tego, że jest zestawem interesujących, bardzo szczerze zagranych numerów, obudził we mnie jeszcze sentymenty. Początek lat dziewięćdziesiątych to był dla mnie fajny czas. Coraz mocniej zaglądałem pod muzyczną powierzchnię i dzięki m.in. tape-treadingowi poznawałem coraz więcej interesujących kapel. Coraz intensywniej „kopałem” za demosami, czy też mało znanymi bandami, w moje łapki wpadało więc wiele formacji takich, jak Prosecutor. Metal był bardzo silny, nie tylko ten wydawany oficjalnie. Wydawało mi się, że nic go nie zatrzyma, że za chwilę wybuchnie z jeszcze większą siłą. A potem przyszedł grunge…
OCENA: 4
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Tomasz Urbański