RECENZJA #107
ISCARIOTA – LEGENDA
(2020 Defense Records)
Południowe tereny Polski są jakieś inne. Nie chodzi tylko o wszechobecny smród od hut, fabryk i tym podobnych. Chodzi o ludzi. Ich mentalność. Ostatnio stali się jacyś nadtwórczy. Dotyczy to uznanych od dawna marek, typu KAT & ROMAN KOSTRZEWSKI na płycie “Popiór”, dopiero co powstającego ponownie z popiołów SCEPTIC, kilku powrotów weteranów, jak DRAGON z “Masterpiece Of Destruction”, czy DESTROYERS i ich “Dziewięciu Kręgów Zła”, a także młodych nazw okołotyskiego zagłębia metalowego, typu AXE CRAZY, czy HATEAMINE. Mimo katastrofy społecznej i gospodarczej na scenie dzieje się dużo dobrego. Nie sądziłem, że jest jeszcze coś w stanie mnie zaskoczyć. A tu kolejne “jeb w łeb”…
ISCARIOTA istnieje od zawsze. Nagrywa kolejne płyty. Osiągają status średnio rozpoznawalnego podziemia i to tyle. Słuchając ich dotąd szanowałem zespół, ale szału nie było. Wybaczcie szczerość, ale oceniałem ich jako band zasłużony dla lokalnej sceny i tyle. Zapraszając ich na Metal Revolt Festival liczyłem na solidny koncert i zweryfikowanie mojej opinii o nich. Zmiany w składzie, dołączenie Bombera i te wszystkie kontrowersje, związane z tymi wydarzeniami, pchały mnie coraz bardziej w stronę ISCARIOTY. Stali czytelnicy zapewne w tym momencie dziwią się, że stary Laschke pisze recenzję, co jak wiecie, nie zdarza się mu zbyt często. Fakt, nie szaleję z recenzjami. Piszę je tylko wtedy, gdy płyta mnie porusza do głębi. Tylko, gdy emocje, jakie wywołuje, są tak silne, że muszę je zwerbalizować. Mimo podejścia do tej płyty trochę jak pies do jeża, tłukę się właśnie solidnie w klatę i powtarzam: Mea culpa, MEA MAXIMA CULPA.
Tak, już widzę Wasze miny. Płyta “Legenda” to nie tylko najlepszy krążek ISCARIOTY. To bardzo duży krok naprzód. Szansa na realną karierę i mój osobisty pretendent do płyty roku. Pierwszy raz coś z katalogu Defense Records zrobiło na mnie aż takie wrażenie.
Dla dotychczasowych fanów ISCARIOTY od strony muzycznej niespodzianek nie ma. Fani DEATH od “Human” aż po kres bandu będą zachwyceni. Taki numer, jak “Rodzinny Grób”, to istna esencja tego stylu. Fani CYNIC z epoki “Traced In Air” też znajdą sporo dla siebie. Tu wspomnę mega hicior tej płyty “Nie Pytaj Mnie”, którego duch Paula Masvidala opuszcza tylko w części solowej. KAT z epoki “Bastard” też odciska silne piętno na tym krążku. Najbardziej w kawałku “Międzyświat”. Do tego dwie wspaniałe, gościnne solówki Pistoleta. Miód na moje uszy.
Właśnie, solówki. Ta płyta zawiera najlepsze partie solowe od bardzo długiego czasu. Wspomniany już Pistolet z KAT & ROMAN KOSTRZEWSKI, Hofler z DEATHYARD, czy Hiro ze SCEPTIC / KAT & ROMAN KOSTRZEWSKI, grają rzeczy na iście kosmicznym poziomie, deklasując konkurencję o kilkaset długości.
Trzymając się partii instrumentalnych, bębny też potrafią zaskoczyć. Niby wszyscy wiemy, że Bomber w DRAGON grał już różne różności, a te z kolei różnie były oceniane. Tym razem wątpliwości nie ma. Krystian naprawdę się postarał. Precyzja, jak w szwajcarskim zegarku. Brzmienie idealnie w proporcji super nowoczesnej produkcji z analogiem. Aranże dynamiczne i bez problemu odegrane. Mogłoby być ciekawiej na blachach w takim np. “Nie Pytaj Mnie”, gdzie aż się prosi o blaszki, bite po dzwonach na wzór Seana Reinerta, ale to zasadniczo moje jedyne zastrzeżenie do tych partii. Choć zazwyczaj jestem bardzo wyczulony na grę perkusji, tym razem nie znajduję nic na tyle poważnego, by pojechać po tym, jak po łysej kobyle. Sorry, takie fakty. Tak, zdaję sobie sprawę z podskórnych oczekiwań tych i owych, ale tym razem nic z tego.
Instrumentarium, choć ważne, to tylko część tej płyty. Piotrek Piecak ma u mnie, właśnie za teksty i wokal, duży szacunek. Partie wokalne to przede wszystkim arcymądre, wrażliwe teksty, o których zrobię specjalny odcinek z serii “Track by track”, w którym wycisnę zeznania z Piotrka o każdym z tekstów, o inspiracjach i metodach pracy. Partie wokalne to też interpretacja każdego słowa. Czuć ducha Warrela Dane’a. Oj czuć… Wszystko to razem powoduje, że płytę ISCARIOTY potraktowałem tak, jak na to zasługuje. Z uwaga, powaga i szacunkiem.
Ostatnią kwestią jest produkcja. Tu sporów nie będzie. Jakość pracy Zeda, to marka sama w sobie. Na tej płycie słychać dokładnie to, co trzeba. Brzmienie jest klasy światowej.
Czyli co? Same plusy? Niestety nie. Minusem jest okładka, autorstwa najsłynniejszego Kurczaka w Polsce, niejakiego Jerzego (nie mylić z Jeżem Jerzym). Powtarza się casus okładki DESTROYERS. Za dużo szczegółów, nie ma planów, naciapane wszystkiego. Mam nadzieję, że Jerzy Kurczak się ogarnie i wróci do tej klasy malarstwa, jaką prezentował poprzednio. Kolejną wadą jest utwór “Lodowa Mgła”. Na tle innych bezbarwny i szary. Gdyby to była poprzednia płyta ISCARIOTY, powiedziałbym, że trzyma poziom, ale na “Legendzie” wyraźnie odstaje.
Sumując: “Legenda” to mój aktualny faworyt to tytułu płyty roku w kategorii… Uwaga, uwaga: thrash/heavy. Nie, nie pomyliłem kolejności. Tym razem ISCARIOTA powraca do korzeni, gra agresywniej. Przewaga thrashu z potężnymi wpływami heavy i technicznego death metalu zrodziła mieszankę, jaką mogę z czystym sumieniem polecić każdemu.
Ocena może być tylko jedna: solidne 5 punktów!
OCENA: 5
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Thilo Laschke.