RECENZJA #126
NATTHAMMER – NATTHAMMER
(2019 wydanie własne)
“Natthammer” to krążek z 2019 roku, wydany jednak własnym sumptem w Ameryce Południowej, dlatego dotarł do nas ze sporym opóźnieniem… Tym razem będę się czepiać, a zacznę od okładki. Pomijam nawet fakt, iż zdjęcie muzyka / muzyków na froncie to w ogóle nie jest okładka. Ale cholera jasna, nawet jeśli zabrakło stylisty, by wokalistkę ubrać tak, by podkreślić wszystkie zalety jej urody, to przynajmniej fotograf powinien wiedzieć, jak do zdjęcia dziewczynę oświetlić i ustawić. Tu mamy fajną babkę na naprawdę złej fotce. I jeszcze ta żółta ramka, oraz logo… Wygląda mi to na pracę w stylu: mam Photoshopa i bardzo się staram. Wyszło, niestety, jak wyszło…
Druga uwaga – zamordowałbym wszystkich panów, odpowiedzialnych za realizacje dźwięku, produkcję i miksy. Bo album peruwiańskiej śpiewaczki, Fátimy del Carmen, przedstawiającej się jako Fátima Natthammer, mógłby robić większe wrażenie, gdyby nie spieprzyli swojej roboty. Dostaliśmy sound przebasowany, pozbawiony odpowiedniej dynamiki. Fajnie, że wokalistka i towarzyszący jej muzycy czegoś w dźwięku szukali. Nie chcieli brzmieć podobnie do tysięcy innych kapel. Brzmienie “Natthammer” luźno kojarzy mi się z “Balls To Picasso” Bruce’a Dickinsona. Może nawet Fátima i dźwiękowcy chcieli pójść w tym kierunku? Tyle że zrobić taki dźwięk to jednak trzeba potrafić. Tu znowu wyszło, jak wyszło…
A szkoda, bo debiutancki longplay Natthammer (wcześniej ukazała się jeszcze czteroutworowa epka) to przyjemne dla ucha hard’n’heavy. Dla Fátimy i jej muzyków czas zatrzymał się w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Słuchając “Natthammer” przypomniałem sobie o późnym PRL i winylach z zachodu, które wówczas w Polsce tłoczono na licencji. Przyszedł mi do głowy “Mind Over Muscle” szwedzkiego 220 V, czy też “Gold’n’Glory” niemieckiego Faithful Breath. Tu po prostu nie ma jednego dźwięku, który wychylałby się najdalej za 1985 rok… Nade wszystko jednak przyszedł mi do głowy “Burning The Witches” Warlock. Wpływów Doro Pesch nawet trochę w muzyce Natthammer słychać. Szczególnie w takim “Rock Me In Your Light” jest to bardzo wyraźne…
Hard’n’heavy to najlepsze określenie dla dźwięków z “Natthammer”. Czasami, jak w numerze “Heaven”, pobrzmiewa tu Scorpions ze swoich mocniejszych czasów, innym razem szybka galopada w rodzaju “Gypsy” podpowie nam nazwy stricte heavy metalowych bandów. Materiał nie jest zagrany na jedno kopyto, zrobiony z głową, jest epicki hymn w rodzaju “Lonely Heart”, są numery szybkie, są balladujące… Cały stuff zagrano raczej prostymi riffami, pozwalającymi wyśpiewać się mającej ciekawą barwę i manierę wokalną frontmance. Fátima ma interesujący, charakterystyczny głos i wie, jak go używać. Warto byłoby ten wokal wysunąć trochę bardziej naprzód niż słyszymy to na “Natthammer”, podkreślić jego walory. Tu jednak produkcja jest, jaka jest…
Mimo pewnych niedostatków brzmieniowych podoba mi się “Natthammer”. Zaryzykuję stwierdzenie, że album peruwiańskiej wokalistki to świetna pozycja dla starych pierników. Ot, taki nostalgiczny powrót do pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. I jeszcze te gitarowe pasaże tu i tam, jednoznacznie przywołujące skojarzenia z Iron Maiden. A brzmienie? Gdyby wziąć standardy z tamtych lat, to jest całkiem niezłe. W końcu debiut wspomnianego Iron Maiden też miał kiepski sound, a słuchany jest chętnie do dziś. Zresztą może się czepiam zbyt mocno, bo przecież wcale nie jest tragicznie. Acz trzeba przywyknąć do tej “zamulonej” produkcji…
Jak Fátima nagra kolejny album, na pewno będę ciekaw tego wydawnictwa. “Natthammer” także nie powinien u mnie obrastać kurzem. Czasami mam ochotę na taki stonowany, stosunkowo spokojny hard’n’heavy. To fajna, retrospektywna płyta, grająca na moich sentymentach. Nic odkrywczego, ale miło się słucha…
Tylko proszę, niech następcę “Natthammer” wyprodukuje ktoś z głową i niech album ozdobi praca jakiegoś przyzwoitego grafika. Wtedy zarówno muzyka, jak i jej opakowanie, mocniej przemówi do słuchacza.
OCENA: 4
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Tomasz Urbański