RECENZJA #128
ACCEPT – TOO MEAN TO DIE
(2021 Nuclear Blast)
Nie bez obaw sięgnąłem w końcu po zieloną płytę z wężem. Dlaczego miałem obawy? Bo single, jakie ekipa Accept zaprezentowała przed premierą “Too Mean To Die”, jakoś nie nastrajały optymistycznie. Zamieszanie wokół składu Accept, oraz managementu zespołu, też budziło niepokój. Dodatkowo miałem jeszcze wrażenie, że od czasu powrotu zespołu z Markiem Tornillo na wokalu, po wydaniu płyty “Blood Of The Nations”, formacja obniża loty i wydaje coraz słabsze płyty. W moim odczuciu “The Rise Of Chaos”, poprzedni studyjny, długogrający album Accept, naprawdę był kiepski, więc teraz…
O dziwo, dostałem longplay, który zdołał mnie do siebie przekonać. Pełen typowo “akceptowskich”, mocnych, chwytliwych riffów. Album zróżnicowany i w interesujący sposób nawiązujący do dorobku kapeli z lat osiemdziesiątych. No, w jednym rzędzie z “Restless And Wild”, “Metal Heart”, czy “Russian Roulette”, to bym tego nie postawił, ale naprawdę fajnie słucha się “Too Mean To Die”.
Tylko cholera wie, po co w tej kapeli trzy gitary? Accept nigdy swych dźwięków przesadnie nie komplikował. To nie Mekong Delta, Watchtower, czy inny Protest The Hero (a i te kapele nie zatrudniają trzeciego wioślarza). Siłą omawianego, niemieckiego bandu zawsze był mocny, chwytliwy riff i przebojowość w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie inaczej Wolf Hoffmann i jego ekipa zagrali nam na “Too Mean To Die”. To są ostre, mające swój ciężar, ale łatwo wpadające w ucho, proste riffy. Nowa płyta Accept trafi do odbiorcy już za pierwszym przesłuchaniem – to nie są dźwięki, przez które trzeba się “przegryzać”, by dotrzeć do ich sedna. I trzy wiosła do takiego prostego, opartego na chwytliwych riffach grania? No, może pozwoli to na zagranie na żywo gitarowych pasaży z podkładem nie tylko basu, a jest taki fragment w “No Ones Master”. Ale nie widzę tu żadnego innego dla trzech wiosełek uzasadnienia. Od biedy wystarczyłoby jedno…
Na początku uderzają nas mocne, riffowe numery. “Zombie Apocalypse” i utwór tytułowy naprawdę jeńców nie biorą. Trzeci, “Overnight Sensation”, fajnie feelingiem nawiązuje do takich “Up To The Limit”, czy “Screaming For A Love-Bite” z nieśmiertelnego “Metal Heart”. Dalej jest bardzo zróżnicowanie – od ostrego, riffowego grania po kawałki bardziej melodyjne, które także się Accept wcześniej zdarzały. Jest nawet balladujący “The Best Is Yet To Come”, stylistycznie zbliżony do choćby takiego “The King” ze stareńkiego “I’m A Rebel” – do tych wczesnych, kompletnie nieagresywnych ballad kapeli. Oj, przeleciał się na tej płycie Wolf Hoffmann po historii swojego bandu… Chyba wszyscy, nawet młodsi fani metalu wiedzą, jak wielkie wrażenie swego czasu wywołało wplecenie motywu z “Für Elise” Beethovena do muzyki Accept. Pamiętał o tym i Hoffmann. Instrumentalny, wieńczący podstawowy zestaw utworów z najnowszego wydawnictwa Accept “Samson And Delilah” to wariacja na temat twórczości Camille’a Saint-Saënsa (jak tytuł kompozycji wskazuje…) i Antonína Dvořáka (symfonia “Z Nowego Świata”). Fajnie wyszło, charakterystyczny styl gry Hoffmanna jest wręcz stworzony do takich adaptacji… Zapędy do takiego grania znajdziemy jeszcze w “Symphony Of Pain” i tu też sprawdza się to znakomicie.
Za brzmienie “Too Mean To Die” ponownie odpowiadał Andy Sneap i ukręcił sound made in Andy Sneap. Chyba to zdanie wystarczyłoby za cały opis dźwięku, jaki sączy się słuchaczowi z głośników. Brzmienie jest krystalicznie czyste, detaliczne, nie idzie się do niczego przyczepić, ale… mam już przesyt sneapowskich albumów. Od jakiegoś czasu płyty, które produkował Sneap, pod względem soundu stają się do siebie podobne.
Płyta, która trafiła w moje ręce, to limitowana edycja, zawierająca utwór bonusowy i od razu powiem, że nie ma się co o takie wydanie zabijać. Bonusem jest tu wersja live znanej z singla kompozycji “Life’s A Bitch”. Ten kawałek sam w sobie nie jest jakąś rewelacją, a ta wersja… no chciałoby się zapytać, z jakiego to streamu. Publiki tu prawie nie słychać – trochę się jej krzyki zaznaczają na końcu. Ech, chyba wybaczyłbym Accept nawet metodę “na lata osiemdziesiąte” i dogranie porządnych wrzasków publiki w studiu. Przynajmniej trzymałoby to klimat koncertu…
Fajnie brzmi ta płyta, na pewno nie raz do niej wrócę, tyle że… Accept dla mnie to nie tylko charakterystyczne wiosełko Wolfa Hoffmanna. Accept to także niepodrabialny sposób śpiewu Udo Dirkschneidera. Zatrudniając Marka Tornillo Hoffmann połatał wyrwę po oryginalnym wokaliście bandu na tyle, na ile mógł. Mark naprawdę do tej kapeli pasuje (i nie sili się na swoją manierę, jak myślą niektórzy – Tornillo śpiewał w taki sposób zanim trafił do Accept). Ale jednak Udo jest tylko jeden… Accept z “Tornistrem” to trochę inny zespół. I może dlatego ta płyta nie przekonuje mnie aż tak bardzo, jak klasyki bandu z lat osiemdziesiątych…
A może jednak kompozycje z “Too Mean To Die” zwyczajnie nie dorównują tym z “Balls To The Wall”, czy “Russian Roulette”? Bo myślę sobie, że takie “Blind Rage”, czy “The Rise Of Chaos” nowa propozycja Accept bije na głowę, ale gdzież jej do “Metal Heart”, czy chociażby “Breaker”? Najlepszej w moim odczuciu płyty po powrocie z Markiem Tornillo, czyli “Blood Of The Nations”, nowy album też nie przeskoczy, ale i tak jest zaskakująco dobry. Spodziewałem się, że będzie dużo słabiej. Nawet taki “The Undertaker”, który wydany na singlu nie przekonywał mnie w ogóle, tu jakoś wpasował się w płytę. Z całością materiału brzmi lepiej. Fajny ten nowy Accept, naprawdę fajny. Nie jest to stuff na miarę największych osiągnięć zespołu, ale krążek na pewno wart jest poznania.
OCENA: 4
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Matthias König