RECENZJA #138
MEMORIAM – TO THE END
(2021 Reaper Entertainment)
Bardzo długo zbierałem się do napisania recenzji tego krążka. Dlaczego? Ponieważ zupełnie nie wiedziałem, jak “ugryźć” temat – było, nie było – cenionego przecież zespołu. To już czwarty longplay Memoriam, co jest niezłym wyczynem biorąc pod uwagę, że grupa istnieje od 2016 roku. Nie będę się rozpisywał na temat poprzednich trzech płyt, bo o nich napisano już wystarczająco dużo. Wspomnę jedynie tyle, że nad głowami członków zespołu wciąż wisi bezustanne porównywanie do Bolt Thrower i Benediction, ale każdego, znającego temat dziwić to nie powinno. Poza tym nastąpiła zmiana w składzie. Perkusista, Andrew Whale, musiał zrezygnować z gry w zespole z powodów zdrowotnych i został zastąpiony przez Spikeya T. Smitha. Jest to więc debiut nowego garowego.
Nie zmieniło się nic, jeśli chodzi o warstwę wizualną nowej płyty. Jak zwykle kopertę namalował Dan Seagrave. Mamy znów więc czołgi i żołnierzy, ale pokazanych w zupełnie dziwacznym świecie, co w zasadzie też nie powinno dziwić, jeśli popatrzeć na poprzednie okładki płyt Memoriam. Czy zmieniło się coś muzycznie? I tak i nie. Porównania do wymienionych w pierwszym akapicie i tak będą, biorąc pod uwagę, że w zespole grają byli muzycy Bolt Thrower. Na “To The End” mamy dziewięć nowych utworów, a płyta zamyka się w czterdziestu pięciu minutach. Dużo to, czy mało? Narażając się oddanym fanom Memoriam napiszę tak – za dużo. Oczywiście całość naszpikowana jest riffami wypisz wymaluj wprost z Bolt Thrower. Oni po prostu nie umieją inaczej. I to jest fajne. Mam jednak nieodparte wrażenie, że po bardzo dobrym początku krążka druga jego część zaczyna się rozmywać i po prostu płynąć. Nie sposób odmówić zespołowi umiejętności tworzenia nastroju, ale mam wrażenie, że pomysłów wystarczyło na połowę krążka.
Rozpoczynając od doskonałego “Onwards Into Battle” (posłuchajcie tu Karla, śpiewającego “Onwards into battle one more time”), przechodzimy przez znakomity, miażdżący “This War Is Won”, który może być tegorocznym, death metalowym hitem. Ten refren po prostu “śpiewa się sam”. Dziwacznie i nieco hm… dramatycznie rozpoczyna się “No Effect”. Po tym wstępie zespół pędzi przed siebie, ale… zwróćcie uwagę na riffy. Nastąpiła jakaś rewolucja, albo może ewolucja i zespół zwrócił się w stronę trochę innych rytmów. Czy to źle? Wszystko do siebie pasuje, więc nie ma powodów do narzekania. Bardzo dobrze wypada również “Failure To Comply”, który niszczy obiekty brzmieniem gitar. No i ten refren. Bardzo ciekawie wypada wręcz doom metalowy “Each Step (One Closer To The Grave)”. Bardzo posępny utwór, w którym muzycy postarali się o duszną, pełną poczucia zagrożenia atmosferę. Przytłaczającą tym bardziej, gdy posłuchamy uważnie tekstu i uświadomimy sobie własną bezsilność wobec tego, co i tak ma nadejść. Tyle, jeśli chodzi o tę “lepszą” stronę krążka.
Płyta zaczyna się rozmywać przy tytułowym “To The End”. Jest wolno, ciężko i walcowato, ale odnoszę wrażenie, że czegoś tu zabrakło. Taki to trochę zlepek riffów. Zaraz zbiegną się zwolennicy Memoriam i pewnie dostanie mi się za to stwierdzenie, ale niech tam! “Vacant Stare” zwyczajnie mnie zmęczył i znużył. Nie ma tu niczego interesującego. Główny riff oczywiście bardzo dobry, ale ile razy można grać to samo? No i wkurzający tym razem perkusista. Przejście goni przejście. Dobrze, że garowy jest sprawny technicznie, ale k…, ile razy można w ciągu jednego kawałka? Nie podoba mi się również przedostatni w kolejce “Mass Psychosis”. W zasadzie jeden riff tłuczony na okrągło – i przy okazji – dlaczego Memoriam zwraca się w stronę Immolation? To, co robi Ross Dolan, niekoniecznie pasuje do ekipy Karla Willetsa. I ten powtarzany refren… Zmęczył mnie ten utwór strasznie. Na koniec krążka dostajemy najdłuższy na płycie utwór. I o dziwo, wypada on “jaśniej” niż pozostałe, wymienione przeze mnie utwory z drugiej części longplaya. I to pomimo swojego ponurego tytułu. Czy napisałem, że pomysłów wystarczyło na zaledwie kilka utworów? No właśnie… “As My Heart Grows Cold” pomimo swoich niewątpliwych zalet nie przekonuje mnie zupełnie w momencie, gdy zespół dojeżdża do refrenu. Gdzieś wyczytałem, że ten kawałek to najbardziej klimatyczny utwór, jaki muzycy Memoriam napisali do tej pory. Możliwe, bo fragmentami mamy tutaj to coś, co bardzo podobało się w pierwszej części płyty. Ale czy jako całość broni się do końca? Nie jestem przekonany. Może jednak ja się nie znam i powinno być właśnie tak, jak jest?
Produkcja “To The End” wypada bardzo dobrze. Russ Russell postarał się o to, by wszystko ładnie było słychać. Instrumenty są czytelne i klarowne, a wokalista brzmi tak, jak powinien. Jako całość płyta mnie jednak nie przekonuje i do mnie nie trafia. Ot, kilka dobrych utworów i tyle. Niemniej smakoszom gatunku zapewne przypadnie do gustu o wiele bardziej niż mnie. I niech tak będzie.
OCENA: 4
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Vincent