RECENZJA #26
BATTLE RAIDER — BATTLE RAIDER
(2017 Fighter Records)
Poturlałem się ze śmiechu na glebę na sam widok okładki. Wprawdzie takie obrazki to w epickim metalu nic nowego, ale jednak dziełka, zdobiące albumy Manowar, wyglądały lepiej…
Meksykański Battle Raider zbudował wehikuł czasu. Swoją muzyką przenosi nas tak na oko w 1985 rok. Mamy tu wprost archaiczne aranże, starusieńkie, „winylowe” brzmienie – nic nie wskazuje na to, że to produkt współczesny. Bogami tego zespołu są ekipy Manowar, Cirith Ungol, Manilla Road – czołówka amerykańskiego, epickiego grania. Do tych fascynacji dorzuciłbym jeszcze Helstar. Tyle że tych ostatnich słychać głównie w niektórych aranżach, oraz w manierze wokalnej niezłego, mającego spore możliwości, acz do końca nie oszlifowanego jeszcze śpiewaka. Dominują jednak wpływy Manowar, czy Cirith Ungol. Riffy nie tworzą ściany dźwięku, częstokroć wpadają w tło robiąc miejsce dla wielokrotnie prowadzącego tę muzykę basu. Trudno, słuchając dźwięków z „Battle Raider”, nie pomyśleć o „Into Glory Ride”, czy innym „Frost And Fire”. Wszyściusieńko po staremu… Tylko winylowych trzasków brak…
Niestety, „Battle Raider” nie porywa. Niby mogłyby odezwać się we mnie sentymenty do takiego starego grania, a jednak nic mnie w tej muzyce nie bierze. Niby kawałki zróżnicowane, na monotonię nie ma co narzekać, ale czegoś brakuje. Nie to, że to zła płyta, ale jakoś nie wiem, dlaczego z szafy z wieloma setkami innych CD miałbym wyciągnąć akurat ten krążek. Chyba chodzi o… jakąś taką zwyczajność. Trudno to opisać. Płyty Cirith Ungol zawsze były niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju, Battle Raider czerpie z twórczości Tima Bakera i kolegów garściami i wychodzi to zwyczajnie. Meksykanie podpieprzyli też cały worek pomysłów Manowar, ale tu także wyszło tak… średnio. Jak jakiś fragment muzyki przywiedzie na myśl ekipę Marka Sheltona, to znów jest jakoś bez iskry… Zwyczajność zabija tę muzykę, niestety…
Sam pomysł z tym wehikułem czasu jest fajny. I na pewno nie skreślę meksykańskiej załogi z orbity swoich zainteresowań. „Battle Raider” to jednak jeszcze nie to. Krążek brzmi, jakby muzycy jeszcze nie do końca potrafili uchwycić i ukierunkować swoje emocje. Może następca „Battle Raider” będzie ciekawszy. Ta płyta, moim zdaniem, utonie w powodzi lepszych wydawnictw.
OCENA: 3
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Matthias König