RECENZJA #73
TAD MOROSE – CHAPTER X
(2018 GMR Music Group)
W 1996 roku telewizyjny plebiscyt na najpopularniejszego sportowca Polski wygrał piłkarz łódzkiego Widzewa, Marek Citko. Pamiętam to dobrze, bo chłopak, odbierając nagrodę był mocno stropiony. Nie uważał, że powinien być w tym konkursie zwycięzcą. Mówił o tym, że obok niego stoją medaliści olimpijscy i mistrzowie świata, a on… tak naprawdę niczego nie wygrał. Cóż, magia popularności piłki kopanej. Bo któż z Was wie, kim np. jest Sebastian Kawa? Podpowiem: sportowym pilotem szybowcowym. Dwudziestokrotnym (!!!) mistrzem świata…
Szwedzi z Tad Morose od zarania swoich dziejów doskonałym zespołem nie byli. Ich pierwsze krążki prezentowały się słabiutko. Z biegiem czasu jednak było coraz lepiej, w latach zerowych już bardzo dobrze, a wydany w 2015 roku album “St. Demonius” po prostu wyrwał mnie z butów. To była jedna z najdoskonalszych płyt tamtego czasu… I co? Gdzież ekipie Tad Morose do popularności, dajmy na to Hammerfall, czy Sabaton? A muzycznie obie te kapele ekipa Christera Anderssona zostawia dziś na pierwszym wirażu…
Wspomniane Hammerfall, czy też Sabaton, mogłyby zajść znacznie dalej, gdyby trafił im się taki śpiewak, jak Ronny Hemlin. Choć ja akurat cieszę się bardzo, iż były frontman Steel Attack znalazł się właśnie w Tad Morose. Gość śpiewa głosem czystym, bardzo mocnym, o dużej skali. Brzmi, jak skrzyżowanie Tony’ego Martina z Ronnie Jamesem Dio. I pasuje mi bardziej do stylu, jaki prezentuje załoga Tad Morose niż do tego, co zapewne kazano by mu śpiewać np. w Sabaton. Taki głos sprawdza się świetnie, jeśli za podkład ma riffy ciężkie, długo wybrzmiewające, nie zagrane w zawrotnych tempach. W takiej mocnej, często epickiej muzyce wokalista klasy Hemlina zawsze będzie mógł się w pełni wyśpiewać. I ekipa Anderssona gra Ronny’emu dużo takich dźwięków. Mocarnych, hymnicznych, swą potęgą wgniatających słuchacza w fotel…
Ale te epickie tony, to nie jedyne barwy, jakie możemy usłyszeć na nowej płycie Tad Morose. Bo obok takich “Come Morpheus”, “Leviathan Rise”, czy “Masquerader”, znajdziemy rozpędzone “Deprived Of Light”, “Salvage My Soul”, albo “Turn To Dust”. Zespół zadbał o to, by odbiorca nie nudził się nawet przez chwilę. Tempa tych kawałków są bardzo różne, jest wiele zwrotów akcji, znalazło się też miejsce dla balladującego, acz mocnego w swoim wyrazie “…Yet Still You Preach”. Dużo pisałem tu o Hammerfall i Sabaton, ale to nie z tymi kapelami należałoby zestawiać muzykę Tad Morose. Riffy bazującego w Bollnäs zespołu są ciężkie, czysto heavy metalowe, nie zapuszczają się w stronę melodyjnego, power metalowego grania (no, może w konstrukcji “Deprived Of Light” trochę tego poweru pobrzmiewa). Raczej momentami otrze się ta muzyka o power thrash i bliska będzie… powerowi, ale temu zza Wielkiej Wody. Ciężar tego stuffu przywodzi mi na myśl dokonania Morgany Lefay, czy amerykańskiego Jag Panzer. Ci ostatni przecież także lubili wykorzystywać epickie barwy w swojej muzyce.
W moim odczuciu “Chapter X” nieco znakomitej “St. Demonius” ustępuje, ale i tak to album, który dla wielu innych grup artystycznie będzie trudny do doścignięcia. Jest tu pancerność czołgu o nazwie Jag Panzer, są epickie barwy, rodem z najlepszych wydawnictw Ronniego Jamesa Dio, jest nienaganny warsztat muzyków i rewelacyjny wokalista. Co ważne – są naprawdę dobre kompozycje. Bo przecież nie wystarczy po prostu umieć grać… Szkoda, że niewątpliwe walory artystyczne bandu nie przekładają się na duży sukces komercyjny. Owszem, Tad Morose gdzieś tam w świadomości metalowców egzystuje, swoich fanów ma. Ale ekipą na miarę Candlemass, czy innego Edge Of Sanity, muzycy z Bollnäs raczej już nie zostaną. Po prostu nie każdemu jest to dane…
Ale może taka sytuacja ma swoje plusy? Choćby to, że załoga Tad Morose nigdy nie zacznie kombinować, co tu zrobić, by sprzedać dodatkowy milion płyt. Ot, nie ten pułap komercyjny, by muzykom takie kalkulacje mogły przychodzić do głowy. Będą grali zawsze to, co im w duszach gra. I oby starczyło im chęci i pomysłów na muzykę jeszcze długo. Bo ostatnie płyty dowodzą, że Tad Morose jest, jak wino.
Kupcie sobie ten album, naprawdę wart jest słuchania. Fanom heavy metalu, opartego na mocnych, ciężkich riffach zagra na najczulszych strunach duszy…
OCENA: 5
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Tomasz Urbański