RECENZJA #79
TAROTH – KRUCJATA
(2018 wydanie własne)
Kupilem sobie CD Taroth “Krucjata”, kierowany ciekawością i moją nieustającą chęcią odnajdywania dobrych, polskich kapel heavy. Zrobiłem sobie selfie i Taroth wrzucił to zdjęcie z podpisem “nasza płyta dociera do fanów”, czy jakoś tak. Tylko czy ja jestem fanem? Postaram się odpowiedzieć sam sobie w tej recenzji. Inaczej mówiąc – na koniec się okaże.
Taroth zaczął swoją działalność, jak sami informują, w latach osiemdziesiątych. “Krucjata” to zestawienie dwóch, jak przypuszczam, demówek. Chociaż zespół twierdzi, że płyt. Problem w tym, że w latach osiemdziesiątych jak coś nazywało się heavy metal i wyszłoby na winylu, czy kasecie, to na pewno bym to miał. Na zachodnie płyty nie było mnie stać, ale to, co polskie, kupowałem wszystko, byle to nazywało się metal. Tak, czy owak płyta ta jest kompilacją dwóch tytułów, “Krucjaty”, oraz “Szalonych Ptaków”, wzbogaconą dodatkowo o utwory, które powstały już po reaktywacji. Zespół na swojej stronie internetowej pisze, że ich muzyka tkwi korzeniami w latach osiemdziesiątych. Za swoje fascynacje podaje Black Sabbath, oraz Iron Maiden i taka jest ich muzyka. Pierwsze cztery utwory to muzycznie czysty Black Sabbath. Riffy nie wprost zerżniete od Sabbsów, ale to jest ten klimat. Następny po nich, “Szalone ptaki”, to czysty Iron Maiden. Potem następują chyba już nowe utwory, skomponowane po reaktywacji. Tu, przyznaję się, strzelam, bo na okładce nie ma tego rozdzielonego. Otwiera tą część ballada “Siła” i jak to ballada, takie to spokojne granie ze wzmocnieniem dźwięków gdzieś w okolicy środka utworu. Do tych wszystkich Sabbsów i Ajronów dołożyłbym polski rock z lat dziewięćdziesiątych. To te nowsze utwory. Słucha się tego wszystkiego całkiem przyjemnie. No właśnie, przyjemnie i tylko tyle, lub aż tyle. Pierwsze pięć kawałków to przypomnienie, jak kiedyś się grało. Oczywiście, jako nagrane na nowo, numery te mają plusy w brzmieniu, czytelności. To nie jest nagrane w latach osiemdziesiątych i udostępnione teraz, to słychać. Niestety, kompozycyjnie to naprawdę próby kopiowania Sabbsów, czy w jednym utworze Iron Maiden. Traktuję to, jako ciekawostkę, pokazanie słuchaczom korzeni Taroth. Największe moje zainteresowanie wzbudziły te nowe utwory. To dobre, rockowe, czy też heavy rockowe granie. Plusy to na pewno brzmienie tych kawałków, aczkolwiek z jednym minusem – gdzieś uciekła drapieżność heavy. To bardziej rock. To samo dotyczy się pani wokalistki. Jej głos jest czysty, melodyjny, wyraźny i tak samo, jak w muzyce Taroth, brak gdzieś charyzmy. Tak parę razy noga mi potupała “Szalone ptaki”, “WTC”, “Ostatnia Walka”…
Czy zostałem fanem Taroth? Nie! Płyta wyląduje na półce i jeśli nie bardzo będę wiedział, czego mam ochotę posłuchać, to wtedy sobie ją puszczę“. Czyli dwa-trzy razy w roku. Ten album nie jest zły, ale też nie jest dobry. On jest po prostu nijaki. To, czego mu brakuje najbardziej, to mocy, jakiejś siły, uderzenia w ryj, chociaż jednego razu, gdy podczas słuchania powiem sam sobie “Dżizas, kurwa, ja pierdolę”. Brakuje czegoś, co mnie naprawdę ruszy. Czy kupię nowe wydawnictwo Taroth? Nie umiem teraz na to odpowiedzieć.
OCENA: 3
SKALA OCEN: 1 – dno 2 – słabizna 3 – przeciętna 4 – dobra 5 – bardzo dobra 7 – rewelacyjna/ponadczasowa
Arkadiusz Gęsicki