ALASTOR — TRZYDZIEŚCI LAT MINĘŁO…
…Jak jeden dzień, parafrazując klasyka. Do czego to doszło?! Od kiedy słucham metalu, Alastor zawsze był gdzieś niedaleko. A to “Syndrom Of The Cities” na kasecie, wydanej przez POLmusic, a to ze “Zło”, wypuszczonym przez Loud Out Records, czy wreszcie po raz pierwszy na CD z materiałem “Żyj, Gnij I Milcz”. Lata mijały, raz mniej, raz więcej, ale Alastor zawsze był. Przyszedł jednak rok 2019 i padło, jak grom z jasnego nieba: koniec Alastor. Co takiego?! – ryknęło we mnie wszystko i natychmiast udałem się do źródła, by zweryfikować tę koszmarną wiadomość. Na tę okoliczność przesłuchałem “Bryłkownika”, lidera Alastor i jednego z organizatorów Rock & Rose Fest, czyli Sławomira Bryłkę. Oto co zeznał ten zasłużony dla metalowej sceny drummer.
METAL REVOLT: Czołem Bryłkowniku. Fajny fest zorganizowałeś. Ki diabeł cię podkusił, by kolejny raz organizować Rock & Rose? Walczysz z tym od 2013 roku i nadal nie masz dość…
SŁAWOMIR BRYŁKA: Czołem! Dziękuję za miłe słowo. Ki diabeł, pytasz? To pewnie Maras, Marek Kurnatowski, hehehe… To z nim już po raz siódmy organizuję ten festiwal. A czy nie mam dość? Tak, mam, ale nie mam serca zostawiać Marasa samego z tym bałaganem. On mnie pewnie też, no i tak pchamy ten wózek kolejny raz…
Pogadajmy więc o zespole A: Od kiedy w 2012 roku wydaliście “Out Of Anger”, zapadła cisza. Dalej klasyczne dla Alastor zmiany składu i znowu cisza. Czemu? Co zawiodło?
Masz na myśli ciszę wydawniczą, tak? Faktycznie, tak to wygląda. Co zawiodło? Hm… spowodowane było to kilkoma czynnikami. Poza częstymi zmianami składu, które niewątpliwie miały duży na to wpływ, dopadły nas też problemy zdrowotne. Najpierw gitarzystę, Mariusza Matuszewskiego, później mnie. Były to dolegliwości na tyle poważne, że nasze granie w zespole, zarówno Mariusza, jak i moje, stało pod dużym znakiem zapytania. Dziś obaj funkcjonujemy, choć już nie tak sprawnie, jak kiedyś. Co zrobić? Wieku nie oszukasz… Teraz, choć nowy materiał mamy zrobiony w dziewięćdziesięciu procentach, poczuliśmy ogólne zespołowe zmęczenie i… pauzujemy. Wiesz, my nigdy nie robiliśmy nic na siłę…
Ostatni raz na żywo widziałem was na Metalmanii 2018. Akustyk spał, a wy wydawaliście się nie przejmować niczym i szliście po publice, jak taran. Mieliście wpływ na realizację waszego show na małej scenie? Wg oficjalnej relacji miało być fenomenalnie dobrze…
Mam rozumieć, że realizacja naszego koncertu była zła? Hm… pierwsze słyszę. Z tego, co wiem z relacji ludzi, którzy nas wtedy słuchali, było wszystko OK., a nawet bardzo dobrze. Ponoć byliśmy najlepiej brzmiącym zespołem małej sceny. Sprawy realizacji naszych koncertów od dłuższego już czasu powierzamy naszemu realizatorowi, Jarkowi Szymaniakowi. Jarek jest naszym starym kumplem. Dobrze zna naszą muzykę, wie, czego oczekujemy. Ciężkie do nagłośnienia są takie miejsca. Może to dlatego. Nie wiem…
Od kiedy Stryju, czyli Robert Stankiewicz, został zatopiony przez rodzinne pielesze, pojawiła się nowa warstwa wokalna. Nie kusiło cię, by znaleźć kogoś kropka w kropkę pod Stryja? Nie obawiałeś się reakcji na zmiany?
Nie wiem, czy byłby sens, by nowy człowiek śpiewał pod Stonka. I tak zawsze zmiana wokalisty jest najgorszą dla zespołu zmianą, nawet gdyby ten drugi był megamistrzem, to i tak znajdą się głosy krytyczne. Uważam, że to normalne, bo właśnie wokal utożsamiasz najbardziej z danym zespołem. Też tak mam. Dlatego nie sililiśmy się specjalnie, by nowy wokalista śpiewał podobnie do swojego poprzednika. Z góry wiedzieliśmy, że część naszych fanów nie pogodzi się z taką zmianą. Jednak chcąc grać dalej nie mieliśmy innego wyboru. Głównym kryterium w poszukiwaniach były warsztat i zaangażowanie. Michał “Mish” Jarski podjął się tego niełatwego zadania i moim zdaniem zrobił to dobrze. W krótkim czasie opanował materiał koncertowy i mogliśmy znów ruszyć w trasę, promując dalej album “Spaaazm”. A że wielu może się to nie podobać, no cóż… mają do tego prawo. Tyle w temacie.
Trzymając się tematu życiowych perturbacji zespołu A: Od czasu odejścia Grzegorza “Fryca” Frydrysiaka basista zmienia się, jak w kalejdoskopie. Uprawiacie jakiś mobbing z każdym kolejnym basistą?
No tak, faktycznie, jeśli dobrze liczę, to jest już siódmy. Hm… z każdym, może poza Metysem, czyli Mariuszem Matusiakiem, no i oczywiście Frycem, pierwszym basistą Alastor, był jakiś temat. Jacek Kurnatowski, dobry dzieciak i muzyk, ale chyba nie do końca robił to na poważnie. Takie odniosłem wrażenie. Sam zrezygnował, jak wyprowadził się do Poznania, później rodzina itd. Życie… Jakub Kubasiński, też dobry, ambitny muzyk. Nagrywał w studiu “Out Of Anger”. To jedyny człowiek, którego tak naprawdę nie poznałem. Zresztą chyba nikt go nie poznał, hehehe… Kuba chadzał “swoimi ścieżkami”. Następnie Zwolak, Radek Zwoliński. Zajebisty koleś i dobry muzyk. Kiedyś grał z nami, jako drugi gitarzysta. Po odejściu Kuby mieliśmy zabukowanych kilka koncertów i trzeba było je zagrać. Radzio pomógł nam, przesiadł się z powodzeniem na bas. Wszystko żarło, jak cholera. Niestety, pogubił się w życiu. Musieliśmy się rozstać. Następny był Nordyk, Tomek Dobrzeniecki z płockiego Hazael. Zagraliśmy kilkanaście koncertów, po czym zrezygnował wskrzeszając Hazael. No i wspomniany wcześniej Metys – doszedł do nas razem z Szychą, Piotrkiem Szoszkiewiczem, z zaprzyjaźnionej z nami Ahaja po tym, jak odeszli Nordyk i Naho, czyli Artur Banach, do Hazael. Kapitalny basista. W końcu, jako bębniarz, poczułem pierdolnięcie sekcji. Wszystko szło w punkt. Kurwa, przypomniały mi się stare, dobre czasy. Tak, jak było kiedyś z Frycem. Chłopaki grali z nami ponad dwa lata. Kilka dobrych, dużych koncertów. To był dobry czas. Rozstaliśmy się z rożnych powodów. Oni pracowali wtedy nad nową płytą Ahaja, a my chcieliśmy, by skupili się bardziej na Alastor. Nastąpił konflikt interesów. No i teraz pojawił się taki synek z Łodzi, który też nas pozamiatał. Wojtomierz, Wojtek Milewski, grał m.in. w Toxic Bonkers. Ten to dopiero cudak. Wpatrzony bez pamięci w Steve’a DiGiorgio. Musieliśmy mu z Marysiem (Mariuszem Matuszewskim, gitarzystą – przyp. ed.) upraszczać na siłę linie basu, bo chciał grać prawie wszystko z gitarami, hehehe… Poza tym, że bardzo dobry, zdolny muzyk, to świetny kumpel. Choć jest chyba ze dwa lata starszy od mojego starszego syna, to traktuje go jak kumpla, hehehe… Niemożliwy gość. Ciekawe, czy mu się teraz odmieni? Dwa tygodnie temu ślubował. Pewnie znów będziemy szukać basisty, hehehe… To miał być żart…
Sam wspomniałeś, że jednym z basistów Alastor był Radzio, dawniej gitarzysta Borea i Spin. Był też gitarzystą w Alastor. Co mu musiałeś zrobić, żeby przesiadł się na bas?
Temat z Radziem pokrótce wyjaśniłem w poprzednim pytaniu. Zwolak, wcześniej Borea i Spin. Z tego, co wiedziałem, Radzio wtedy nigdzie nie grał. Po rozwiązaniu Spin, w którym grali m.in. Radzio, Naho i ja, nic nie robił muzycznie. Na moją propozycję zgodził się bez wahania. Był zdeterminowany, by grać. Zainwestował w sprzęt basowy, był przecież gitarzystą. Przez prawie trzy lata wszystko nawet dobrze szło, ale jak już wcześniej powiedziałem, pogubił się w życiu. Nie mogliśmy dłużej współpracować. Mimo to mieliśmy ze sobą kontakt. W 2014 dostałem wiadomość od Naho: Radek nie żyje. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tego. Kurwa mać, odszedł dobry człowiek. Mocno to przeżyłem…
Skoro Spin sam się wspomniał – masz z tą ekipą jakiś kontakt? Pomijając Naho oczywiście. Jeszcze w 2004 roku graliście całkiem sporo koncertów. Działo się coś jeszcze w tym projekcie? Ciężko trafić na jakieś dalsze informacje…
Poza Naho, który znów zasila nasze szeregi w roli drugiego gitarzysty, raczej nie mam z nikim kontaktu. Czasem widuję Forteca, Arka Stelmasiaka, wokalistę z pierwszego składu. Spin to był fajny projekt, taki kornowski temat. Do projektu zaprosili mnie i Fryca właśnie Naho i Zwolak. Pierwszy skład długo się nie utrzymał. W sumie zagraliśmy małą traskę po północnej Polsce, od Suwałk po Szczecin, kończąc w Łodzi, razem z zespołem Panzer’ Faust, którego, nomen omen, współtwórcą był Stonek. Robert wtedy już w tym projekcie, niestety, nie śpiewał. Było też kilka pomniejszych, lokalnych koncertów, po czym odszedłem z tego projektu, by po niedługim czasie zasilić płocką formację NOB (Nothing Of Body). Po Spin pozostało demo, które Naho jakiś czas temu udostępnił na swoim kanale YouTube, oraz zapis video któregoś z koncertów z trasy z Panzer’ Faust. O więcej szczegółów musiałbyś spytać Naho. To był jego projekt.
Ponieważ Metal Revolt to ekipa, złożona z kolekcjonerów płyt, czas na pytania kolekcjonerskie. Dlaczego zmieniliście okładkę albumu “Destiny”? Obaj pamiętamy projekt Stonka z pięścią, wyrywającą się do góry z morza zakłamanych gazet. Tymczasem dostaliśmy to, co jest. Dlaczego?
Ooo! Skąd to wiesz? Chodzi mi o ten pierwszy projekt. Ten, który jest obecnie na płycie “Destiny”, był drugim projektem. Z tego, co sobie przypominam, to ten projekt z mandalą życia był ostatecznym projektem wtedy, kiedy ten materiał miał się ukazać, to jest w 1990 roku. Dlatego też przy reedycji, czy w ogóle wydaniu po dwudziestu dwóch latach, wspólnie, razem ze Stonkiem, tak postanowiliśmy.
Na “Spaaazm” i “Out Of Anger” są krzyczące, ludzkie twarze. Tak, jakby była to kontynuacja. Nowa, świecka tradycja, przypadek, czy może ukryte znaczenie?
Tak, tak, to ma to ukryte znaczenie. Objaśniać tego nie będę, pozostawiając interpretację naszym fanom. Przekaz uważam za mocny i dość prosty, więc nikt nie powinien mieć problemu, by go rozszyfrować. W naszej twórczości liryka zawsze mocno była powiązana z grafiką okładki.
Stonek zrobił logo Alastor, prawda? Kto, jak i czym wam groził, że z niego zrezygnowaliście na “Żyj, Gnij I Milcz”?
Hehehe, nie, nikt nam nie groził. Już tłumaczę. Tak, Robert był pomysłodawcą, oraz projektantem logo Alastor. Samej nazwy zresztą też. Widzisz, nie wiem, czy to da się zauważyć, ale „Żygnij” – taki nasz skrócik tego tytułu – to była trochę inna płyta. Słuchaliśmy wtedy dużo core’owych, amerykańskich zespołów i w tę stronę też skręciliśmy. Był to dla nas materiał eksperymentalny. Głównie za sprawą wokalu, który był zupełnie inny niż na naszych poprzednich albumach. Zmiana logo wydawała się nam naturalna i była zamierzona. Dziś, z perspektywy czasu uważamy, że nie był to najszczęśliwszy pomysł, no ale…
Okładka “Out Of Anger” to pierwszy przykład “poststonkowego” coveru. Czy odejście Stonka było równoznaczne z odcięciem dostępu do jego grafik, czy też chodziło o coś innego?
Okładkę do “Out Of Anger” projektował Jarek Wieczorek, człowiek z Metal Mindu. Robił to według naszych wskazówek, przy jednoczesnej konsultacji ze Stonkiem. Wiem, można było zrobić to lepiej. Niestety, gonił nas trochę czas, wydawca ponaglał i już nie drążyliśmy dłużej tematu pozostawiając ten projekt. Mimo to uważam, że Jarek dobrze zrobił swoją robotę.
Jesteś nadal aktywnym obserwatorem sceny. Jakie widzisz pozytywy, a jakie zagrożenia w mutującej się właśnie, współczesnej scenie? Jak w tym nowym chaosie wiecznych zmian widzisz rolę Alastor?
Nie wiem, czy aż tak aktywnym, bym mógł oceniać dzisiejszą scenę, hehehe… Na pewno widzę jedno – dzisiaj jest zupełnie co innego niż te, załóżmy trzydzieści lat temu. Nie ma już tego buntu, jaki był w nas. Dziś młodzi ludzie mają prawie wszystko na wyciągnięcie ręki, więc przeciw czemu mają się niby buntować? I to słychać w muzie. Wiesz, czego w nich nie widzę? Autentyczności, wiarygodności. Choć nie chcę tu generalizować, niemniej jednak tak to widzę. Na pewno poprawił się warsztat, co moim zdaniem akurat jest dużym atutem. My zaczynaliśmy, jako zupełne, muzyczne żółtodzioby. Grupa spotykających się i słuchających muzyki przy piwku kumpli postanowiła założyć zespół. Dziś już takie rzeczy są niemożliwe, hehehe… Słucham sporo nowej muzy, a to za sprawą moich synów, którzy mocno siedzą w nowościach. I wiesz co? Choć przy pierwszym odsłuchu jaram się razem z nimi, to rzadko któryś zespół pozostaje mi w pamięci i z chęcią wracam do sprawdzonych, starych pozycji. Mimo wszystko jednak z uwagą śledzę – na tyle, na ile mi oczywiście czas pozwala – co dzieje się nowego w naszej branży metalowej i pozytywnie patrzę w przyszłość.
Był taki moment na tym festiwalu, w roku 2017, że zagraliście numer “Nieprawdopodobne” z Waldemarem “Osą” Osieckim, Frycem i Stonkiem. Nie kusi cię powrót do przeszłości? Odegranie materiału z “Syndromów Miast” i “Przeznaczenia” w oryginalnym składzie, byłoby dużym wydarzeniem. Ostatnio skusiło się na takie rozwiązanie Turbo grając w całości “Ostatniego Wojownika”, oraz Non Iron, który w oryginalnym składzie odegrał w całości płytę “Innym Niepotrzebni”. Co rzekniesz? Czy jest szansa na dołączenie Alastor to tej elity?
Tak, to było (wykonanie utworu “Nieprawdopodobne” – przyp. ed.) podczas naszego trzydziestolecia. Kiedyś myślałem o tym, by zrobić minitraskę, kilka koncertów w starym składzie, jednak nie wszystkim moim kolegom chce się grać. Pomysł upadł tak szybko, jak się urodził. Poza tym ci, co czynnie nie grają, musieliby włożyć dużo wysiłku by “wypykać” nutka w nutkę jakieś piętnaście numerów z seta koncertowego. To nie black metal, hehehe… U nas musi być wszystko “wypykane”.
Jest festiwalowa sobota. Na koniec więc jeszcze poprosimy cię o słowo na niedziele dla czytelników Metal Revolt…
Przede wszystkim droga braci metalowa chodźcie na koncerty polskich zespołów. Wspierajcie naszą, rodzimą scenę. Wszystkiego dobrego. Stay Thrash!
Thilo Laschke