AQUILLA — CYTUJĄC KLASYKA: W GÓRĘ DO GWIAZD!
Nadzieja i potrzeba to źródło wszelkiej, kreatywnej energii. Wzbogacona o marzenia potrafi wznieść nas naprawdę wysoko. Tak też jest z ekipą Aquilla. Zaintrygował mnie już sam tytuł epki, “Dzień, w którym opuścimy Ziemię”. Poprawiło mi logo w kształcie odlatującego statku kosmicznego, teksty, zawierające frapujące wizje… Tak się zaczęło. Był oczywiście szok kulturowy, związany z brakiem sensownego brzmienia, ale muzyka wkręciła mnie tak, że postanowiliśmy zespół konkretnie przesłuchać. Zapis owego przesłuchania macie poniżej. Wyjątkowo uwzględniłem Wasze utyskiwania na zbyt długie i wyczerpujące treści wywiadów. Nie żebym Was tak lubił. Ni cholery. Zwyczajnie wywiad miał miejsce na koncercie memoriałowym dla Sebastiana “Sharpa” Wikara, tragicznie zmarłego gitarzysty i opoce zespołu Pandemic. Chcąc zobaczyć jak najwięcej, musiałem sam z siebie pilnować czasu wywiadów tam przeprowadzanych. Dzięki uprzejmości Radka Wikara mieliśmy przyjemność przeprowadzić tam kilka wywiadów z fantastycznymi ludźmi, za co Radkowi w tym miejscu dziękuję ja – jak zawsze stary, brzydki i wkurwiający Thilo Laschke.
Na nasze pytania odpowiadał cały zespół. Postanowiliśmy nie przypisywać wypowiedzi do konkretnych osób, ponieważ chłopaki często mówili jednocześnie. Wiadomo jednak, że np. na pytania, dotyczące wokalu, nie odpowiadał basista. Zapraszamy do lektury. Warto przeczytać. O Aquilla będzie jeszcze głośno. O ile nie odwali im coś po drodze. Aquilla!!!
METAL REVOLT: Kto wam taką pojebaną nazwę wymyślił?
AQUILLA: Wydaje mi się, że to był ktoś z pierwszych członków zespołu. Prawdopodobnie Steeler (Sławomir Szostek – przyp. ed.), albo Hexx (Michał Hekłowski – przyp. ed.). Prawdopodobnie był to Hexx i wzięło się to od łacińskiego “Orzeł”, tylko z podwojoną literką “L”. Logo Aquilla było zaś naszym wspólnym projektem na epkę. Taki od samego początku był zamysł, że logo ma przypominać statek kosmiczny, ze względu na tematykę tekstów, wokół której się obracamy. Logo zostało wykonane przez Mario Lopeza.
Logo od razu zwróciło uwagę. Nawet takie starte dziady, jak my, pomyśleliśmy sobie: o, Nocturnus… Akurat jesteśmy świeżo “po lekturze”, bo zanim wrzuciliśmy waszą epkę do odtwarzacza, akurat katowaliśmy “Paradox” Nocturnus. Tam tekstowo też to samo, tylko u was dziwnie optymistycznie… Pytanie więc za sto punktów: Wszyscy są mroczni, wszyscy chcą być ghrrr… wrrr…, a wy gracie tak optymistycznie, że nawet mi kolega wytrzeźwiał, hehehe…
Wydaje mi się, że to nie do końca tak. Mamy część kawałków, która faktycznie jest taka budująca. Ale już taki “Skeletal” ma negatywną wymowę. Powiedziałbym nawet, że skrajnie negatywną. Generalnie staramy się, aby nasze teksty były wielowarstwowe. Tam akurat jest historia dziewczyny, która została skrzywdzona. Oczywiście wszystko dzieje się w kosmosie. U nas ogólnie rzecz biorąc wszystko dzieje się w kosmosie, wszystko jest o opuszczaniu Ziemi itd…
Fajny patent…
Chcemy stworzyć jednolitą historię. Chcemy, by każdy nowy album był kontynuacją poprzedniego. No i ta historia z tą dziewczyną jest bardzo negatywna w wymowie. Ona zaczyna mordować ludzi, etc…
Chcielibyście opuścić Ziemię?
Jasne! Oczywiście, że tak. Kosmos jest dla nas nieograniczonym źródłem inspiracji. Przestrzeń kosmiczna dostarcza nam mnóstwa inspiracji do tekstów, do komponowania muzyki… To jest gigantyczna przestrzeń, wypełniona wszystkim. Można w niej cokolwiek zawrzeć…
Oho, ktoś tu się naczytał Tesli…
Tak, hehehe…
Dobra, pogadajmy o epce “The Day We Left Earth”. Kto wam tak spieprzył brzmienie?
Zasadniczo problemem zespołów, które dopiero zaczynają, jest to, że na ogół nie śpią na milionach. Wydaje mi się, że studia, w których nagrywaliśmy, nie były jakieś strasznie złe. Epka właściwie składa się z dwóch sesji. Singla nagrywaliśmy od podstaw, w Demontażowni, a bonusy były robione wcześniej. Epka była nagrana w jednym studiu, masterowana w innym…
Do masteringu się nie czepiam. Czepiam się realizacji gitar rytmicznych, która jest po prostu przerażająca… Muza zajebista, a brzmienie… Gdyby muza nie była dobra, to z tym brzmieniem bym tego dłużej, niż trzy minuty, nie słuchał…
Głównie problemem był brak pieniędzy i doświadczenia. To było nasze pierwsze wydawnictwo, na którym było więcej niż jeden utwór. I robiliśmy to wszystko totalnie na żywo. Uczyliśmy się na bieżąco. Do tego człowiek, który to nagrywał miał jeden pomysł, a gość który to masterował, miał zupełnie inny. Oczywiście my dodatkowo mieliśmy jeszcze swoją wizję. I wyszła z tego taka mieszanina. Natomiast nowy singiel…
A to już brzmieniowo jest przepaść…
Jednym z naszych celów było właśnie poprawienie brzmienia.
“Saviors Of The Universe” brzmi bardzo dobrze, sam kawałek też jest lepszy od waszych wcześniejszych… Jak tak dalej pójdzie, to nawet ja nie będę czepiać się w recenzji, hehehe… Bo ciągnąc temat epki, chcieliśmy się jeszcze zapytać, czy realizator nagrań jeszcze żyje i dlaczego?
Żyje. Jest bardzo miłym człowiekiem, hehehe…
I pewnie to go uratowało, hehehe… OK., Swego czasu niejaki Pete Slammer szpanował sobie Czarcim Kopytem. Ponieważ szpanowałeś rzeczą zajebistą, opowiedz, jakie są wrażenia z grania na tym piekielnym pedałku?
Zacznijmy od tego, na czym grałem wcześniej, by móc porównać. A grałem na Pearl Demonie, więc to nie był złom. To też była bardzo dobra stopa. Ale od zawsze moim perkusyjnym marzeniem, od kiedy tylko zacząłem grać, było to Czarcie Kopyto. Taki mistyczny instrument każdego perkusisty w Polsce i nie tylko, ponieważ to już jest na całym świecie znana marka. Jak już więc pograłem prawie dziesięć lat, pomyślałem sobie, że najwyższy czas na to Kopyto wsiąść i zobaczyć, jak się na tym gra. Wrażenia są jak najbardziej pozytywne, ale trzeba powiedzieć, że naprawdę dużo czasu zajęło mi przestawienie się. Przyzwyczajenie to jednak druga natura człowieka. Zanim znalazłem swoje ustawienia, dopasowałem to tak, żeby się przyjemnie grało, zeszło trochę czasu. Tam jest masa możliwości. Tak naprawdę do tej pory jeszcze się przyzwyczajam, ale wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Doskonały pedał, który każdemu polecam.
OK., przejdźmy do mojego ulubionego kawałka z waszej epki, czyli do “Zero”. Chcę więcej informacji o tym numerze. Kto jest winny?
Instrumental powstał jeszcze za czasów starego wokalisty. Był on zagrany kilka razy na żywo, były też podejścia do jego zarejestrowania, ale tak naprawdę zyskał on życie dopiero, kiedy Blash (Bartosz Bereszczyński – przyp. ed.) dołączył do zespołu. Napisał wtedy swój tekst, zaśpiewał tak, jak zaśpiewał, podbił serca ludzi swoim stylem, hehehe…
Coś w tym jest. Słucham tego materiału, patrzę – bonusy się zaczynają. Myślę więc, że pewnie odrzuty. I tymi bonusami robicie mnie w “Zero”. Najlepszy numer na płycie…
Zastanawialiśmy się nad tym, jak to zrobić. “Zero” przed epką nigdy nie zostało wydane na żadnym fizycznym nośniku. Ale doszliśmy do wniosku, że nie możemy wydać tego, jako pełnoprawny numer na albumie, bo miał on już swoją premierę na YouTube. Ale dlaczego nie dać tego jako bonus? Umieściliśmy więc ten kawałek w ten sposób…
Ja sądzę, że nawet, jakbyście go dali, jako opener, nikt by się nie obraził. Więcej – ten numer przyciągnąłby do materiału wielu ludzi…
Ale “Zero” był też masterowany przez kogoś innego i trochę odbiega brzmieniem od całości materiału. Odbiega też tematyką tekstu. Tam był tekst o Kamikadze, a nasze dalsze utwory kręcą się już wokół kosmosu.
Odlot na inną planetę to też trochę tak, jak Kamikadze, hehehe…
Można tak powiedzieć…
OK., przejdźmy do “Saviors Of The Universe”. Kto z was ostatnio ocalił świat, czy też w tym wypadku kosmos, hehehe…
Praca nad kawałkiem tytułowym właściwie była wspólna i trudno dokładnie wskazać, czyja to wina, hehehe… Każdy z nas coś tam dokładał od siebie. Pomysł na nazwę utworu jest wzięty z dyktafonu. Miałem tam jakieś stare swoje nagranie, zatytułowane “Saviors Of The Universe” i stwierdziliśmy, czemu nie? Mówiąc szczerze, ten utwór powstał bardzo spontanicznie. Zagrałem kilka pierwszych dźwięków, a chłopaki powiedzieli: zagraj to szybciej! Nie ćwierćnutami, tylko szesnastkami, hehehe… Zagrałem – O! Ale to jest zajebiste! Robimy ten numer, hehehe…
Tak powstają najlepsze numery. Zagraj cokolwiek, a potem szybciej, hehehe… Dobra, to teraz jeszcze o tekstach. Bo przecież tam są pewne specyficzne historie…
Licencia poetica, hehehe…
E tam, nawijaj, hehehe…
Generalnie trzymamy się tematyki kosmicznej. Inspirował nas m.in. temat lotów na Marsa. “Saviors Of The Universe” jest jakby kontynuacją tego wszystkiego. Najpierw jest intro, a sam “Saviors Of The Universe” jest już o ludziach, którzy Ziemię opuścili. Kolejne kawałki, “Skeletal” i “Crystal Coven”, mówią już o tym, co dzieje się na statku kosmicznym. Kolejne nasze kawałki też będą kontynuacją zaczętej historii…
Na “Saviors Of The Universe” zmieniły się gitary rytmiczne. Mocno, hehehe…
Musiały się zmienić, bo my obaj nie nagrywaliśmy epki, hehehe… Przyszliśmy do zespołu później i “Saviors Of The Universe” to nasze pierwsze wydawnictwo z Aquilla. Ja nagrywając ten materiał korzystałem z gitar Jackson. Uwielbiam te gitary, ubóstwiam wręcz… To zostało nagrane na menzurze 25,6, używam też strun 12, 56…
Dwanaście???
Tak. To się wzięło stąd, że wcześniej grałem w zespole death metalowym.
W jakim?
A to akurat było takie garażowe granie. Nie mieliśmy szans, żeby się wybić. Ale muszę powiedzieć, że bardzo wygodnie mi się w ten sposób gra…
Na “dwunastce”…
Tak, mnie akurat tak. Ale trzeba też powiedzieć, że strój B standard daje ciekawe rozwiązania, np. we fragmentach “Saviors Of The Universe”. Grając tam w tle używam struny B i to daje taką przestrzeń, można by powiedzieć: przyjemną ciężkość. Oczywiście nie gram w ten sposób za często, bo to jednak jest heavy metal, hehehe…
Był sobie taki Nevermore, gdzie niby też był heavy metal, tylko w death metalowej formie, hehehe… Rozumiem więc, że na nowej płycie będzie dużo Nevermore, hehehe…
Nowy materiał jest trochę inny. Wydaje mi się, że będzie ciekawiej, bardziej technicznie, materiał jest szybszy… Więcej kombinujemy, bo już jesteśmy trochę śmielsi w studiu i generalnie jesteśmy śmielsi, jeśli chodzi o muzykę. Wydaje mi się więc, że będzie ciekawiej. Powiedziałbym nawet, że zaskakująco momentami.
Ekipa Metal Revolt w stu procentach składa się z kolekcjonerów płytowych, więc wy podpadliście strasznie wydając CD w kartoniku zamiast cywilizowanie w jewelu. Pytanie brzmi: Kto wpadł na ten kretyński pomysł?
Głównym powodem były pieniądze. Wszystko to wymaga dużej ilości nakładów finansowych…
Wiesz, tanie to jest jedynie nic nie robienie i Amarena w Biedronce, hehehe… Dlaczego o tym mówię? Kiedyś w sklepach z płytami wyglądało to tak: tu pop, tu rock, tam metal – w sumie takie mydło i powidło. Teraz rockowa i metalowa półka jest coraz większa, ponieważ jedyni, płytowi kolekcjonerzy, jacy istnieją, to fani jazzu, bluesa, blues rocka i metalu. Praktycznie nikt więcej. A wszyscy oni krzyczą to samo: pieprzyć kartoniki… OK., graliście na pierwszej edycji Helicon Metal Festival. Jak wrażenia?
Świetna impreza. Klub fajny, gramy tam często. Nie możemy na nic narzekać. Obsługa techniczna, organizacja, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Moim zdaniem to jedna z najlepszych imprez heavy metalowych w Polsce. Jeśli nie najlepsza. Helicon ma bardzo fajny klimat. Zjeżdżają się tam naprawdę interesujące bandy – można tam nie tylko zagrać, ale i posłuchać naprawdę fajnych rzeczy…
OK., to teraz oberwie pan wokalista, hehehe… Kto cię uczył angielskiego?
Pozdrawiamy szkołę podstawową i panią profesor, hehehe… Od czego by tu zacząć? Wielu ludzi czepia się mojego akcentu. Cóż, język angielski znam, natomiast native speakerem nie jestem. Staram się nad tym pracować. Opinie na ten temat są różne, ale prawda jest też taka, że największy problem z moim angielskim mają Polacy. Jak zbieraliśmy przez naszych znajomych opinie ludzi z zagranicy, to mówili, że native speakerem nie jestem, ale nie powiedzieli że jest strasznie.
A nie, tego to i ja ci nie powiem. Wiesz, chodzi o to, że jak przesuniesz akcent w rozmowie, to nic się nie dzieje. Jeżeli przesuniesz go w linii melodycznej, to już gorzej, bo czasem trzeba będzie zajrzeć do tekstu, żeby zobaczyć, o co chodzi. I problem będzie właśnie nie z native speakerami, tylko z ludźmi, którzy się angielskiego uczyli i aby zrozumieć potrzebują więcej dokładności…
To, co mówisz, ma duży sens. Problemem w układaniu tekstów do utworów, a ja układam linie melodyczne w taki sposób, że często jest tam napchane mnóstwo słów, lubię tak śpiewać…
Fakt, teksty masz dłuższe niż to jest standardowo…
Zazwyczaj w tekstach chcę przekazać jakąś wartość, coś opowiedzieć. A ciężko jest to zrobić w trzech słowach, zwłaszcza jeśli jest to bardziej obszerny temat…
Można. Wystarczy podzielić utwór na części. Np. “Diabelski Dom” numer jeden, dwa, trzy… Kat tak robi i żyje do dziś. A nawet się rozmnaża, hehehe…
Rzecz, nad którą skupiam się najmocniej, to nie akcent, tylko brzmienie wokalu. I jeśli np. śpiewam bardzo wysokie partie, to ludzie będą się czepiać, ponieważ ciężko jest śpiewać bardzo wysoko i zarazem bardzo wyraźnie. Tak samo, jak bardzo ciężko jest np. wyraźnie growlować…
Chyba że posłuchasz sobie dużo King Diamond, hehehe…
Akurat słucha, hehehe…
Dla mnie twoje wokale tak właśnie brzmią, jakbyś słuchał dużo King Diamond…
Jestem do niego często porównywany. Uważam go za świetnego wokalistę, natomiast nie utożsamiam się z tym porównaniem. Gdybym miał wskazywać jakichś swoich dawnych wokalowych idoli, to bym powiedział, że to przede wszystkim był Rob Halford. Myślę, że to gdzieś jest słyszalne, zwłaszcza jeśli śpiewam wysokie partie. Innym wokalnym idolem był Eric Adams z Manowar. Sam pomysł, by nauczyć się śpiewać falsetem wziął się z tego, że po raz pierwszy taki sound usłyszałem w Manowar.
Co was dzisiaj przygnało do Krakowa? Znaliście Sharpa?
Tak. Przyjaźniliśmy się. W naszym, metalowym środowisku to było, jak w rodzinie. Bywał na naszych koncertach, my jego często też widywaliśmy na jakichś imprezach. Przyjeżdżał często do Warszawy, zawsze mieliśmy z nim dobry kontakt. Nie powiem, że znaliśmy go wybitnie dobrze, ale nie był dla nas człowiekiem obcym. Współpracowaliśmy też muzycznie. Zagraliśmy kilka koncertów razem z jego kapelą, on był też organizatorem naszego pierwszego koncertu w Krakowie. On po prostu był wszędzie. Mamy same dobre wspomnienia, związane z jego osobą.
Nowe wydawnictwo zespołu Aquilla… Wiadomo już, kto ją będzie kręcił?
Materiał w większości jest ukończony. Po Memoriale mamy zamiar dokończyć to, co nam pozostało. Potem wiadomo, trzeba to doszlifować, przygotować się przed studiem… W wakacje, albo pod koniec wakacji planujemy wejść do studia i zarejestrować ten materiał.
Gdzie?
W Demontażowni. W tym samym miejscu, gdzie robiliśmy “Saviors Of The Universe”. Brzmienie więc będzie dobre, hehehe…
Naprawdę mi ulżyło, hehehe… Dobra, to byłoby tyle z naszej strony. Jeszcze, jako że dziś sobota, prosilibyśmy o słowo na niedzielę dla czytelników Metal Revolt…
Stay heavy! Stay Sharp!
Thilo Laschke & Arkadiusz Gęsicki