DESTROYERS — POWRÓT LEGENDY
Czasami cuda się zdarzają. Bo kto jeszcze kilka lat temu uwierzyłby w powrót do scenicznej aktywności bytomskiego Destroyers? Śląska formacja na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych na tle konkurencji wyróżniała się dosłownie wszystkim – brzmieniem, aranżami, wysokim, specyficznym głosem Marka Łozy, nieszablonowymi, kontrowersyjnymi lirykami… Zespół zostawił po sobie dwie naprawdę interesujące i mocno różniące się od siebie płyty, po czym na długie lata zszedł ze sceny. Jak widać jednak, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Może teraz ekipie Destroyers uda się nadrobić stracony czas?
Czekacie na nowy album Destroyers? My z niecierpliwością. Bardzo nas ciekawi, jak muzyka bytomskiej formacji zabrzmi, zarejestrowana przy pomocy dobrodziejstw współczesnej techniki nagraniowej. Charakterystyczne kompozycje Destroyers i klarowny, dobry sound – to może być świetny album! Na nasze pytania odpowiadali perkusista Wojciech Zięba, basista Wojciech Szyszko i wokalista Marek Łoza. Hm… na samym początku dowiedzieliśmy się, że stare liryki Destroyers wciąż potrafią zrobić wrażenie… Zresztą przeczytajcie sami…
Marek Łoza:Do Płocka nas nie wpuścili za teksty. A przecież nie wszystkie są obsceniczne…
Metal Revolt: O teksty akurat mamy dużo pytań. Właśnie mówiłem waszemu managerowi, że z tym głównym zboczeńcem to ja chcę mieć wywiad, hehehe…
Marek Łoza:Ja jestem taki spokojny, że nie wiem, skąd to się wzięło. Teraz, jak sam to czytam, to też się dziwię, bo naprawdę jestem normalny. Jak to pisałem, miałem jakieś dziewiętnaście, dwadzieścia lat… Po prostu interesował mnie ten temat z socjologicznego punktu widzenia. Tylko, że jak ktoś to czytał, to musiał sobie pomyśleć: “Jezu, jaki on jest zboczony, że jego podnieca pisanie o takich rzeczach”. Bo czasami to tak właśnie jest. Markiz De Sade siedział w więzieniu, nie mógł nic fizycznie zrobić, to pisał o takich rzeczach, bo to go nakręcało, hehehe… U mnie jednak tak nie było.
OK., o tekstach jeszcze pomówimy, ale na początek powiedzcie, jak to z powrotem Destroyers do aktywności było? Skąd przyszedł bezpośredni impuls?
Marek Łoza:Ja o powrocie Destroyers myślałem już od jakichś dwóch lat, choć może nie w takim wymiarze. Mówiłem do chłopaków, chodźcie, zagrajmy parę starych numerów w nowych wersjach, zróbmy jeden nowy, wrzućmy to do Internetu i zobaczmy, co ludzie powiedzą. Zobaczmy, czy powiedzą, że to jest fajne, czy nie. Mowy nie było o jakichś koncertach, ponieważ na podstawie tego, co mówili mi znajomi, miałem wyobrażenie, że przyjdzie na nie jedenaście osób. Ludzie mi mówili: po co ci to? Kiedyś graliście dla pełnych hal – tak wtedy było i zostawmy to takim. Marylin Monroe też umarła za młodu, kiedy była piękna i niech taka zostanie pamięć o Destroyers, a nie, żeby się teraz rozmieniać na drobne. I ja w to po prostu uwierzyłem. Nasz powrót to zasługa Wojtka Zięby, bo to on z Atrejem (Pawłem Kowalewskim – przyp. ed.) to wymyślili. Z Wojtkiem mieszkamy obok siebie, to się widywaliśmy. Ale ja zmieniłem numer telefonu, więc nie miał mojego i wysłał Bolka (Wojciecha Szyszko, basistę Destroyers – przyp. ed.), który powiedział, że jest taki pomysł, by się reaktywować. Tu jest też tysiącprocentowa zasługa Atreja, który nasz powrót natychmiast nagłośnił, nawet zanim my skończyliśmy o tym rozmawiać. A jeszcze mogliśmy się nie dogadać przecież… Szkoda było nie wejść w to, co proponował Atrej, skoro mówił: słuchajcie tu już ktoś wymyślił trzydziestolecie “Nocy Królowej Żądzy”. Cała ta otoczka była już wymyślona, ktoś już tę ideę zaryzykował i wymyślił. Wystarczyło po prostu zgodzić się tylko i grać. Stwierdziliśmy, że to świetny pomysł – dogadaliśmy się, gramy…
Wychodzi na to, że Atrej przez ostatnie dwadzieścia lat nic się nie zmienił, hehehe…
Marek Łoza:To jest naprawdę jego wielka zasługa, bo wiesz, Wojtek to tam o graniu myślał, ale ja… Widziałem reaktywację Dragon, gdzie na koncercie w Piekarach Śląskich było naprawdę kilka osób. Znam osobiście ekipę Horrorscope i też mi mówili, że raz grają dla setki, a raz dla siedmiu osób. I to im się zdarzało, a dla mnie chłopaki są rewelacją. To sobie pomyślałem, że skoro takie zespoły tak mają, to co my możemy, skoro my grać w stosunku do nich nie umiemy? Bo przecież po takiej przerwie formę trzeba odbudować. Ja też nie śledzę uważnie wszystkiego, co jest w Internecie, to nie wiedziałem, że Destroyers to teraz taka legenda, że “Noc Królowej Żądzy” ma taki status, że ludzie na to czekają… Teraz się to okazuje.
Wojciech Zięba:Kiedy ja po “Nocy Królowej Żądzy” odszedłem z zespołu, okazało się, że oni tej jedynki nigdy nie grali na koncertach. Oni się potem rzucili na “Niedole Cnoty” i koniec.
Marek Łoza:Ale ja nie wiem, czy myśmy ten materiał w ogóle grali dużo, bo to już był właściwie koniec. Wyjechał gitarzysta, wyjechał Bolek…
Wojciech Zięba:Ale jeszcze trochę graliście. A teraz się okazuje, że ta pierwsza płyta jest wyprzedana, nigdzie kupić tego nie idzie…
A rzeczywiście, nie idzie. Ja mam, ale większość ludzi szuka. Część chłopaków od nas ma tylko dwójkę. I to też wykastrowaną, bo jednego utworu nie ma.
Marek Łoza:Jak to nie ma jednego utworu?
Wydanie z 2009 roku, czyli w chwili obecnej właściwie jedyne dostępne, zawiera całą wersję polską, plus angielską, ale siedmioutworową.
Marek Łoza:Nawet o tym nie wiedziałem. Wersja polska jest lepiej zaśpiewana niż angielska. Ale dlaczego jeden numer jest obcięty?
Jednego kawałka po prostu nie ma. W pierwszym momencie pomyślałem: Co? Nie było wersji anglojęzycznej?
Marek Łoza:Była na pewno. Pewnie musiał się nie zmieścić…
Tak. Wyszło siedemdziesiąt dziewięć minut z okładem, miejsce się skończyło, więc zwyczajnie wydawca wywalił sobie z programu.
Marek Łoza:Ja pamiętam, jak mnie Tomasz Dziubiński wezwał te dziesięć lat temu i mówi: Co, robimy CD? To wówczas było marzeniem. Teraz marzeniem jest mieć winyl, ale wówczas marzeniem było CD. Nawet kolega z drugiego składu zrobił sobie CD z winyla. Sam nagrał… A tu Dziubiński mówi: przyszedł czas na CD, robimy? Odpowiadam: Tak, super. Różnie to się z Tomkiem układało, ale… kiedyś w nas zainwestował, dzięki temu nas znacie…
To fakt. Bez tego nie byłoby kasety “Metal Invasion”, którą kupiłem w podstawówce i być może nie wiedziałbym, o co chodzi, hehehe…
Marek Łoza:On wtedy zaryzykował. Nam się wydawało oczywiście, że my byliśmy dobrzy. Z perspektywy czasu sądzę, że tak naprawdę wówczas nie byliśmy tego godni. On w nas zainwestował i dzięki temu jesteśmy… Wiadomo, że jak mieliśmy te dziewiętnaście lat, to nam się wydawało, że gramy super. Wygrywaliśmy jakieś tam Lampki, Jarociny, to jesteśmy dobrzy…
Ale Destroyers był oryginalnym zespołem. To było waszym plusem, że nie graliście, jak Kat, czy Turbo. Po dwóch taktach wiedziałem, że to jest Destroyers…
Marek Łoza:Tak, mieliśmy zupełnie inny styl. Jak teraz ktoś pyta, jakie będą nowe utwory, to często nie wiem, co odpowiedzieć. To będą kawałki, wypływające z nas. Zawsze staram się swoje utwory tak komponować, by to było coś, czego chciałbym słuchać. Bym słuchając mógł powiedzieć: ale zajebisty kawałek! I jak słucham swoich utworów, tylko żeby były dobrze nagrane, dopiero kiedy powiem sobie: to jest jednak świetne, to chcę to wypuścić dalej. Albo też słucham sobie takiego “Battery” Metallicy i myślę sobie: jakie to jest dobre – szkoda, że nie jest moje, jak oni na to wpadli, hehehe… Są takie utwory. Np. “Raining Blood” Slayer. Człowiek sobie myśli: kurczę, takie proste… Czemu ja na to nie wpadłem? Zawsze podobało mi się takie prostsze granie. Dziś, jak słucham niektórych kapel, to tam już jest takie techniczne wypieprzanie, że my do pięt nie dorastamy. Ale tam już nie ma żadnej myśli przewodniej. Tam już jest sama wirtuozeria.
Wojciech Zięba:Sama wirtuozeria nic nie daje.
Marek Łoza:To jest wirtuozeria, ale nie ma w tym myśli przewodniej. Ja nie mówię, żeby muzyka była tak prosta, by ją gwizdać przy goleniu. Podobno Steve Harris tak układał kawałki, że musiał je umieć zagwizdać.
Wojciech Zięba:A kiedyś się śmiałeś, że naszej pierwszej płyty słuchać się nie da…
Marek Łoza:Bo jej się słuchać nie da. Ona była tak na wariata nagrywana… Nie chcę się tłumaczyć, bo wszyscy mieli te same warunki. Ale ponieważ my gdzieś tam byliśmy w stajni Dziubińskiego na końcu, to chyba mieliśmy najmniej czasu. Weszliśmy więc do studia, graliśmy, a realizatorzy do nas: dobrze jest! Ale słuchaj, pomyliłem się. To się tam później zrobi! Dawaj, dawaj, dawaj dalej! No i tak to zostało…
Skoro już do tego doszliśmy – wiesz, rozmawialiśmy z Dragon. Jarek Gronowski mówił otwarcie: W studiu nie miał metronomu. Nie miał wówczas pojęcia, co to jest. Po prostu patrzyli na siebie, grali, wszystko było krzywo i tak to szło…
Marek Łoza:Oczywiście, że tak. W tamtym czasie to nawet nie jestem pewien, czy w ogóle wiedziałem, co to jest metronom. Teraz dopiero staramy się z metronomem grać. Ale wtedy po prostu były takie czasy…
Wspominaliście już, że waszej pierwszej płyty nigdzie nie idzie kupić. I to jest prawda. Tego materiału nie idzie dostać nawet na kasecie…
Marek Łoza: Byłem w Metal Mind Productions, rozmawiałem na ten temat. Wprawdzie nie z szefową, bo jej nie zastałem akurat. Byłem w Metal Mindzie kilka razy, dzwoniłem ze sto razy. Za każdym razem odpowiedź brzmiała: tak, odnotowałam, miłego dnia… Jak pojechałem, mówiłem, kim jestem, w jakiej sprawie przyjechałem, że od fanów wiem, że nie mogą “Nocy Królowej Żądzy” kupić. Mówiłem: wydajcie ten krążek, bo na tym zarobicie. My z tego nic nie będziemy mieli. Dodrukujcie z pięćset – tysiąc sztuk, bo to się rozejdzie…
Pewnie że tak. Tylu to jest samych kolekcjonerów… W tej chwili na CD dostępne jest tylko “The Miseries Of Virtue”, wydanie z 2009 roku. Digipack, wersja angielska jako najważniejsza, dalej polska jako bonusy… W tamtym czasie Metal Mind wszystko tak wydawał…
Marek Łoza:Bo teraz są już chyba takie “angielskie” czasy. Chyba wszyscy chcą teraz na Zachód. Acid Drinkers był pierwszym zespołem, który zaczął tylko po angielsku tworzyć. Od tego czasu wszyscy, jak coś wydawali po polsku, to ewentualnie z angielskiego to tłumaczyli.
A teraz trochę to się poodwracało. Ludzie zaczynają szukać muzyki z polskimi tekstami. Mamy powrót do polskich nazw, do polskich liryków… A wiecie, co jest najfajniejsze? Słyszeliście “Popiór” Kat & Roman Kostrzewski? Przecież tam sporo liryków jest po śląsku. Nigdy tego w Kat wcześniej nie było…
Marek Łoza:Słyszeliśmy tylko fragmenty tej płyty. Ale ja to widzę po ukazujących się w Polsce filmach, z których wiele jest po śląsku, gdzie za komuny był np. film o Śląsku, który robił Kazimierz Kutz (Sól Ziemi Czarnej – przyp. ed.). I nie gadali w nim po śląsku…
Wówczas nie było można. Teraz to zostało zaakceptowane. Niektórzy traktują to, jako kolejny język, obok niemieckiego, angielskiego… Na zasadzie: O, to jest fajne! Od razu wiadomo, że kapela jest ze Śląska, skoro śpiewa po śląsku… Z kolei poza Śląskiem, jak już wspomnieliśmy, nasiliła się tendencja, by śpiewać po polsku. Pośrodku jest wszystko inne, bo wiadomo, że gdzie stoi dwóch metalowców, tam są trzy opinie i cztery partie polityczne, hehehe…
Wojciech Szyszko:A wiecie, że podczas nagrań “The Miseries Of Virtue” w studiu została zmazana cała sesja? Skasowano bas i perkusję. Skończyliśmy nagrania, a potem okazało się, że trzeba jeszcze raz dograć bas i bębny do istniejących już gitar i wokali, co przecież jest bardzo trudne. Wówczas jeszcze pracowało się na taśmach. Nagrano tam kilka numerów jeden na drugi, kasując poprzedni zapis. Następnego dnia okazało się, że tych zapisów po prostu nie ma. Ja już tu wyluzowany, skończyłem nagrywać, na piwko sobie pójdę, a tu wszystko trzeba było jeszcze raz, hehehe…
Marek Łoza:Wszystko odbywało się w ogromnym pośpiechu, bo o godzinie 17.00 do studia przychodził już kolejny zespół.
Wojciech Szyszko:My przychodziliśmy na 9.00, ale zanim w studiu wszystkie kable popodłączali, to trwało… A o 15.00 już się zbieraliśmy, bo trzeba było przełączać wszystko pod ten kolejny zespół. Każdego dnia mieliśmy po pięć godzin i tyle…
I tu mamy zagwozdkę. Bo biorę tę płytę po latach, puszczam na naprawdę wysokiej klasy sprzęcie i słyszę zespół, który gra równo. Co w tamtych czasach, w stajni Dziubińskiego prezentowane było chyba jedynie przez Turbo, Wolf Spider i przez was. Dlatego wcześniej pytałem o metronom… Tym bardziej, że jest tam taki akustyczny fragment, nagrany w dwóch osobnych śladach. On ma troszeczkę inne brzmienie, słychać tam nawet pukanie po progach, jak się dobrze przysłuchać, to słychać nawet, jak gitarzysta sapie, hehehe…
Marek Łoza:Waldemar Lukoszek ustawiał sobie brzmienie do tego nagrania, a wtedy przyszli chłopaki z Turbo i zachwycali się tym brzmieniem. Mówili: jak wy to zrobiliście? Także to chyba od Boga było, hehehe… Pojęcia nie mam, jak to się udało. To były czasy, kiedy człowiek nie miał nawet dobrych strun. I nikt się nie zastanawiał, że np. taki wzmacniacz dobrze zadziała z tym, czy z czymś innym. Wtedy co było, to było, więc on przyjechał z jakąś swoją gitarą, do czegoś tam się wpiął i próbował odnaleźć dobre brzmienie nie mając pojęcia, co z tego wyjdzie. Ale jak ustawił już, to chłopaki z Turbo byli zachwyceni. Pytali, jak on to zrobił, bo oni takiego brzmienia nie mieli.
Wojciech Zięba:Używał kostki Bossa chyba, czyli distortion, a reszta poszła z pieca. Kolumna była czterogłośnikowa, ale tylko dwa z nich działały.
Marek Łoza:Niby to studio w Poznaniu (Giełda – przyp. ed.) było trochę siermiężne, bo ta taśma szeroka, sprzęt stary już nawet jak na tamte czasy. Ale w porównaniu z tym, co można było zrobić u Puczyńskiego (w Exodus Studio, a później Izabelin Studio – przyp. ed.), u którego były już zaczątki nowoczesności, to wychodziło to lepiej. Puczyński nie miał pojęcia, jak to robić. Nie pamiętam nawet, czy my przy miksowaniu byliśmy.
Wojciech Zięba:Byliśmy. Pamiętam, jak on się pytał: A co mam z bębnami zrobić? To ma zabrzmieć, jak Van Halen, czy jak Deep Purple? Ale u niego to wszystko brzmiało tak…
To w ogóle nie brzmiało…
Marek Łoza:Pamiętam też naszą pierwszą sesję w studiu w Katowicach – dostaliśmy możliwość nagrań, bo wygraliśmy Lampkę Górniczą. Pierwsza sesja, to były “Czarne Okręty”, “Potępieniec” i “Królestwo Zła”. To realizator na koniec wyciągnął stare radio…
Wojciech Zięba:Tak, to było takie stare radio typu Belweder…
Marek Łoza:On podpiął to radio i mówi: Na studyjnym sprzęcie to wam zabrzmi zawsze. Ale jak na tym radiu będzie wam brzmiało, to znaczy, że jest dobrze zmiksowane. Zobaczcie więc na tym radiu, czy tu wam dobrze brzmi. A Puczyński tym się nie przejmował…
Wojciech Zięba:Pamiętajmy, że Puczyński grał zupełnie inną muzykę…
Każdy, kto słyszał “Supernovą” Exodus wie, o co chodzi…
Marek Łoza:Wydaje mi się też, że byliśmy jednymi z pierwszych w jego studiu, więc on na nas się uczył. Często było to tak: słuchaj, ja tu źle zagrałem. Dobra jest, potem się poprawi. I teraz, jak my robimy te numery, to musimy dochodzić do tego, czy tam jest na sześć, czy na cztery, bo sami nie wiemy. Tak to wtedy było – ktoś nagrał jakiś fragment krzywo, ktoś następny go dogonił…
Wojciech Zięba:“Noc Królowej Żądzy” to była cały czas gonitwa…
Marek Łoza:I to mnie boli. Bo numery z tej płyty mi się podobają, ale jej się słuchać nie da i najchętniej bym ją jeszcze raz nagrał. Ale wszyscy mówią, że tak się nie robi.
Hm… jedni mówią, żeby nie nagrywać, bo jest świadectwo tamtych czasów, a inni… Ja najchętniej sam bym was nagrał, zmiksował i zmasterował, byle mieć to na półce w dzisiejszej jakości. Z kolei mój kolega powie, że wtedy graliście to tak, jak to czuliście i jak wówczas było to możliwe do zrobienia, więc…
Marek Łoza:Widzisz, tylko to jest tak: Np. w jakimś numerze będzie fajny wiersz, który w tym nagraniu będzie kompletnie zatarty. I nie będziesz wiedział miejscami, co tam właściwie jest. A ja bym chciał, żebyś teraz mógł to całe docenić. Numery z “Nocy Królowej Żądzy” są naprawdę fajne, ale też są zaniżone tą jakością nagrania. A teraz by to zabrzmiało, byłoby równo – byłoby to dużo lepsze.
Wojciech Zięba:Niedawno byliśmy w studiu w Białymstoku. I gdybyś teraz posłuchał, jak brzmi np. “Krzyż I Miecz”. To jest równiuteńko. I to przy nagraniu z koncertu…
Słuchaliśmy tego nagrania z Helicon Metal Festival. I faktycznie, powiedziałem do kolegi: Przepaść! To brzmi, to jest Destroyers w pełni swoich możliwości, to naprawdę niszczy. Różnica jakościowa, artykulacyjna, brzmieniowa… Kosmos po prostu…
Marek Łoza:To i tak jeszcze nie to, bo to był pierwszy koncert po latach… Wiesz, teraz to już wiemy, że dany wzmacniacz dobrze zabrzmi z tym, czy z tym, poza tym nasz gitarzysta specjalnie na niego kupił nową gitarę, żeby uzyskać lepsze brzmienie…
Wojciech Zięba:Warto jeszcze wspomnieć, że jak na samym początku istnienia Destroyers byliśmy w studiu w Katowicach, przy ustawianiu brzmienia pomagali nam nasi dobrzy przyjaciele, muzycy Universe – nieżyjący już Mirosław Breguła i Dariusz Boras. Oni tam byli z nami i pomagali nam przy miksowaniu tego. Oni przy tym radiu, o którym wspominaliśmy, stali i pomagali nam.
Marek Łoza:Oni mieli już jakieś doświadczenie. Grali zupełnie inną muzykę, ale już doświadczenie mieli. A kto z nas wtedy miał jakiekolwiek doświadczenie? Z nagraniami różnie bywało. Np. jeśli chodzi o “Noc Królowej Żądzy”, kiedy Tomasz Dziubiński postanowił wydać to po angielsku, okazało się, że ścieżki zostały już skasowane. Nie było do czego dograć angielskiej wersji. W wypadku drugiej płyty już nie zrobiono tego błędu. “Dziuba” kazał ścieżki zostawić, dostałem teksty, ponieważ to ktoś z zewnątrz tłumaczył, a ja przy nich pomagałem, konsultowałem… Ale z pierwszą płytą Destroyers to było tak “na pałę” robione… Wszystko w pośpiechu… Każdy z chłopaków był tam jeden dzień, tylko ja byłem przy całości, bo byłem potrzebny na początku, potem, jak był bas dogrywany, to znów byłem ja, potem szła gitara, więc już nie warto było wracać, no a potem wokal… Puczyńskiemu wtedy jeszcze się dziecko urodziło, więc to też zabierało część jego uwagi. Ja siedziałem w studiu, człowiek się nie znał, widział pełno urządzeń – będzie super. A potem jak efekt był nienajlepszy, to: a, ja to jeszcze zrobię…
A potem się okazywało, że już nie było tego komu poprawić…
Marek Łoza:Chociaż “Metal And Hell” Kat brzmiała chyba jeszcze gorzej. A to jest super muzyka. Też bym chciał tego posłuchać, ale ta nowa wersja się nie udała niestety…
Zrobiła się jakaś taka hard rockowa…
Marek Łoza:Tak, wyszło to zupełnie inaczej. Jakbyśmy my nagrywali jeszcze raz nasze numery i wyszłoby coś takiego, to bym tego nie wypuścił.
W czasach, kiedy wyszła “Noc Królowej Żądzy”, dostać to, to był cud. Ja wtedy oryginalnego wydania nie miałem. Gdzieś tam przegrałem od kolegi…
Marek Łoza:A kasa zależała od ilości sprzedanych płyt, więc teoretycznie powinni dodrukować…
Wojciech Zięba:Ale “Dziuba” był panem, jemu się nikt nie stawiał… Pamiętam, jak kiedyś spotkałem Romana Kostrzewskiego i on powiedział: Dołączycie się do nas? Bo robimy “Dziubie” sprawę sądową. Potem w sumie nic z tego nie wyszło…
Marek Łoza:Wiesz, my mamy takie jaja, że np. naszej drugiej płyty nie ma zarejestrowanej w ZAIKS. Formalnie ona tam nie istnieje. Sprawdzaliśmy to. Pierwsza jest zarejestrowana, a druga nie. I jak wyszła ta pierwsza, to pamiętam, że z poczty wypłaciłem sobie należne pieniądze i za nie pojechałem sobie na wakacje w 1988 roku. Wydaje mi się, choć tego teraz nie jestem pewien, że za drugą płytę poszedłem i wypłaciłem podobne pieniądze. A teraz, jak wyszły nasze reedycje, to ZAIKS wysyłał mi dokumenty, żeby to do PIT-u dołączyć. I tam jest zero. Okazało się, że drugiej płyty w ogóle nie ma w ZAIKS.
Kto wpadł na pomysł, by Tomasz Dziubiński był trzykrotnie namalowany na okładce “The Miseries Of Virtue”?
Marek Łoza:Te krasnoludy? To chyba był pomysł Jerzego Kurczaka. Ludzie widzą różne rzeczy. Na okładce od anglojęzycznej “Nocy Królowej Żądzy” Atrej widzi cipę na głowie głównej postaci – ja tego też nie widziałem… Nawet nie wiem, czy ktokolwiek z nami konsultował, jak to ma wyglądać. To były takie czasy. Jest płyta, robi się i cieszcie się, że się robi. Zdobycie płyty, to było naprawdę dużo. Teraz trzeba mieć kasę na studio, ale jest to jakoś osiągalne. Wtedy nie było w ogóle mowy. Jakieś Bandy i Wandy czekały po trzy lata na studio…
…A to, że cipa tam jest, to każdy widzi. Jerzy Kurczak zawsze robił sobie jaja. Począwszy od Dragon, kiedy namalował im… Kurczaka, u was jest ta cipa, nie mówiąc już o “Dziubie” udającym zakonnika z krzyżem na dwójce, w Acid Drinkers “Dziuba” mielił muzyków przez maszynkę do mięsa, na “Kingdom Of Paranoia” Wolf Spider mamy zaś Lenina i Jaruzela…
Marek Łoza:To dobrze. To są takie smaczki, jak np. miał Iron Maiden – tu jest jakaś nazwa z poprzedniej płyty, tu jakiś graficzny motyw…
Anglojęzyczna wersja “Nocy Królowej Żądzy” wyszła w Holandii, nakładem Barricade Records. Mieliście coś z tego?
Marek Łoza: Dowiedzieliśmy się, że jest jakaś zainteresowana wytwórnia. Potem okazało się, że ona splajtowała. Nie można już było dograć angielskiej wersji, więc na co my liczyliśmy? To zostało wydane, tyle że jest inna okładka…
Wojciech Zięba:Ja tę płytę znalazłem w Hamburgu. Była.
Marek Łoza:Miała być trasa po Holandii i Niemczech, ale potem Barricade Records upadła i do niczego nie doszło.
W każdym razie teraz historia wydaje się zataczać koło, np. Jerzy Kurczak znów jest na topie, ponownie maluje, znowu robi sobie jaja…
Marek Łoza:Tak, wszystko wróciło na dawne miejsce. Nam też udało się stanąć we właściwym czasie i miejscu. Gdybyśmy chcieli reaktywować Destroyers np. trzy lata temu, to jeszcze nie było tego wszystkiego. Ja np. byłem wówczas tak zajęty biznesem, że chyba nie dałbym rady. Chciałbym, bo chciałem zawsze, ale nie dałbym rady. A teraz tak się to wszystko poukładało, że jak nam tylko zdrowie dopisze, to będzie dobrze…
Na to wygląda, bo waszego pierwszego po latach koncertu na Helicon Metal Festival chyba nie zaliczycie do nieudanych… OK., reaktywował się Destroyers – chyba nie po to tylko, by odgrywać stare numery na koncertach? Coś wiadomo już o nowej płycie?
Marek Łoza:Wiesz, ciężko jest odpowiedzieć na pytanie, jaka będzie nowa płyta Destroyers. Po prostu nie wiem. Taka, jaką mam w głowie. Coś układam, ale z drugiej strony mówię do Wojtka, że czasem leżę w łóżku, coś mi przychodzi do głowy i stwierdzam, że muszę wstać i to nagrać. Nagrywam, a rano puszczam to sobie i dochodzę do wniosku, że coś mi to przypomina. A później okazuje się, że to brzmi, jak fragment “Historie d’O” z drugiej płyty. I myślę sobie: co jest? Sam siebie skopiowałem. Minimalnie inna harmonia, ale to prawie to samo. Zresztą to już minęło trzydzieści lat. Pomyśl, ile w tym czasie powstało płyt, ile na nich zagrano riffów… Tak naprawdę ciężko jest teraz czegoś nie skopiować…
Zastanawiam się teraz, czy to nie jest błąd w założeniu? Bo jeśli jakiś riff jest aż tak bliski waszym dawnym płytom, to czy to przypadkiem nie jest coś najlepszego, co może wam się trafić?
Marek Łoza:Wiem, o czym mówisz. To tak, jak Iron Maiden, który wg mnie wydaje już coraz słabsze płyty, coraz słabsze kopie swoich starych numerów, to jednak ciągle to jest Iron Maiden. Wiadomo, że na takim “Halloweed Be Thy Name” Bruce Dickinson tworzył coś nowego, a potem już kopiował ten styl, ale to ciągle było “ajronowskie”, fajne. Np. Steve Harris mógł coś skopiować – wpadł po prostu na genialny pomysł, który potem jeszcze na dwóch innych płytach powielił…
O tym mówimy. Nie zawsze w muzyce chodzi o bycie na siłę oryginalnym. Czasami po prostu trzeba być sobą…
Marek Łoza:Tak, tylko że ja nie mogę sobie narzucić takiego myślenia. Wojtek czasem mówi, że trzeba zrobić drugi “Krzyż I Miecz”…
Wojciech Zięba:Nie drugi “Krzyż I Miecz”, tylko coś w stylu tego kawałka.
Marek Łoza:To był bardzo prosty numer. Takie utwory już nie powstaną, tak jak nie powstanie już “The Number Of The Beast”, “Back In Black”, czy “Breaking The Law”. To są tak proste kawałki, że nie da się już czegoś takiego po raz kolejny zrobić, bo już tyle tego powstało. Prosty riff, refren wpadający w ucho, teraz ciężko jest coś takiego zrobić…
Wojciech Zięba:Ja właśnie nie jestem zwolennikiem takiego grania, że tu jest riff tego zespołu, tam innego, tu potem rytm Mercyful Fate… Tak, jak powiedzieliście, Destroyers grał inaczej niż Turbo, Kat i wszyscy inni. I myślę sobie, że “Noc Królowej Żądzy” dopiero teraz wejdzie na wyżyny, jak pojedziemy grać ten materiał na koncertach. My ją teraz dopiero przygotowujemy…
Marek Łoza:My ją dopiero teraz robimy takt po takcie…
Wojciech Zięba:Jak w studiu w Białymstoku usłyszałem “Krzyż I Miecz”, to bez przechwalania się powiedziałem: Ale to są kawałki! Jak w Białymstoku i potem jeszcze na próbie zagraliśmy “Bastiony Śmierci”, to Atrej powiedział: O rany, jak to idzie! Nasza “jedynka”, to jest podstawa. Ją trzeba promować i trzeba z nią wyjść na koncerty.
Prawda jest taka, że – znów do tego wracamy – “Noc Królowej Żądzy” jest nieosiągalna i pomijając takich starych dziadów, jak my, mnóstwo ludzi tej płyty nie zna… Poza tym, moim zdaniem, czy nagralibyście wariacje na temat pierwszej płyty, czy na temat “The Miseries Of Virtue”, to te płyty są tak mało znane i tak trudno dostępne, że i tak będą wśród ludzi robić za oryginał. To pierwsza rzecz. Druga sprawa, to może być naturalny progres… Bo “The Miseries Of Virtue” brzmiała już całkiem nieźle. Na pewno dużo lepiej niż wiele polskich płyt z tamtego okresu. “Noc Królowej Żądzy” brzmiała więc, jak brzmiała, “The Miseries Of Virtue” już całkiem nieźle, potem krótka przerwa na reklamy, hehehe… I teraz nowa płyta, która brzmieniem będzie zabijać…
Marek Łoza:Musi tak być! Zrobimy wszystko, żeby tak było. Teraz już nie można się tłumaczyć tym, że nie było możliwości zrobić dobrego brzmienia. W dzisiejszych czasach każdy może mieć brzmienie.
Wiesz, kiedy pierwszy raz słuchałem “Nocy Królowej Żądzy”, miałem szesnaście lat. Teraz, po kolejnych trzydziestu, odbieram tę płytę zupełnie inaczej. Odkrywam, że ona jest naprawdę świetna…
Marek Łoza:Wiesz, w pewnym momencie padło jeszcze zdanie: Robimy “Zew Krwi”. A ja mówię: eee, nie… Ale OK., posłucham, jaki to w ogóle jest numer. I tak słucham… to rzeczywiście jest dobre. Myślę: jak myśmy to zrobili? Jednak jak człowiek jest młody, to wychodzi więcej. Nie wiem, czy teraz jeszcze coś takiego nam wyjdzie. Beethoven i Mozart też najlepsze rzeczy stworzyli za młodu. Mówi się, że najlepsze rzeczy robisz do dwudziestego ósmego roku życia. No i rzeczywiście, np. “The Number Of The Beast” też nagrali młodzi muzycy. Taka jest opinia, że najlepsze rzeczy robisz za młodu i coś w tym jest.
A nie jest to tak, że później po prostu zaczynasz za mocno kalkulować, czy coś się opłaci, czy nie?
Marek Łoza:Być może. Mówi się, że jak nie ożenisz się do trzydziestki… Bo wiesz, za młodu człowiek jest zdolny do ryzyka. Będzie szybko jeździł na motorze, skoczy na główkę do basenu bez wody… Potem przychodzi myślenie: a co będzie, jak złamię sobie kręgosłup? I tak samo jest z małżeństwem. A co będzie, jak nie wyjdzie? A jak będzie zdradzać? To po co mi to? I w ten sposób temat odsuwasz, odsuwasz… Może tak samo jest też z muzyką, tyle że my tego procesu, tych wszystkich lat już nie cofniemy. Ale to też były zupełnie inne czasy. Myślałem, że nawet jak stworzymy coś, co lekko będzie kopią Iron Maiden, to i tak to będzie fajne, bo oni są tak nieosiągalnym zespołem, że jak będziemy trochę gorszym Iron Maiden, to i tak będzie to super. A teraz już tak nie można. Jeszcze są takie momenty, kiedy coś robimy, a potem mówimy: kurde, cały Maiden… Ale wtedy to było dla mnie szczytem marzeń. Iron Maiden był tak nieosiągalnym zespołem, że nawet taka kopia ich stylu, to by było coś… Poza tym w tamtym czasie funkcjonowało coś takiego, jak polski Slayer, polski Iron Maiden, polskie coś tam innego. A teraz już tak nie można.
Ciekawi mnie, czy wiecie, ile na rynku kolekcjonerskim trzeba zapłacić za winyl “Noc Królowej Żądzy” w pierwszym biciu?
Marek Łoza:Ktoś mi mówił, że CD za 80zł gdzieś widział.
Ale to reedycja.
Marek Łoza:Tak, reedycja.
A pierwsze bicie – poniżej 600zł nikt nie sprzeda…
Marek Łoza:Wojtek, ty masz trzy sztuki, to jesteś bogaty, hehehe…
Wojciech Zięba:Tak, ja kupiłem trzy sztuki, bo akurat były. A widziałem, że jest jakiś kłopot z tą płytą. Kupiłem ćwicząc już na perkusji, choć jeszcze wtedy nie myślałem o reaktywacji Destroyers.
Jeśli zaś ktoś znalazłby kasetowe wydanie “Nocy Królowej Żądzy”, to pewnie miałby miesięczną pensję do wydania…
Marek Łoza:W Londynie widziałem wznowienia “The Number Of The Beast” za dwadzieścia funtów, a pierwsze wydanie za osiemset. Zniszczona okładka, ale tyle to kosztowało. Ale to też przez to, że te kolejne wydania były kompresowane. I to już są zupełnie inne dźwięki, inne brzmienie. Niby lepsze, ale napompowane, sztuczne… Teraz tak się zrobiło z wszystkim. Np. za Ferrari z 1960 roku z milion trzeba dać, a tam same dziury w blasze…
No to przejdźmy wreszcie do liryków Destroyers, czyli przemaglujmy w końcu głównego zboczeńca, hehehe… W wielu z nich rzuca się w oczy stylistyka, charakterystyczna dla języka polskiego z liceum przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wówczas w programach szkolnych taką budowę zdań właśnie się przewidywało – taka konstrukcja jest poprawna, a reszta nie i u was w tekstach to aż zionie. Każdy, kto kończył szkołę w tamtym czasie od razu zauważy, że ktoś tu był bardzo dobry z polskiego, albo miał bardzo seksowną polonistkę, hehehe…
Marek Łoza:Może nie seksowną, ale polonistkę – “siekierę”. Wiem, że jak były te Lampki Górnicze, a potem były jakieś warsztaty, to tam zwracano na to uwagę. Nawet na rzeczy, o których ja nie wiedziałem. Np. że coś tu jest stylistycznie źle, bo coś tam nie może być cofnięte do tyłu. Ale mnie to akurat pasowało. Stwierdzałem: pieprzycie, ja się z tym nie zgadzam. Ale wiem, że fachowcy, tekściarze, zwracali na to uwagę… Wiesz, chodziło też o sylaby. Ciężko jest, by coś po polsku brzmiało tak, jak brzmi po angielsku. Muszą być mocne słowa. Dlatego tam jest dużo tych mieczy, śmierci, krwi… Teraz też mamy taki melodyjny refren i jak go nucę, po angielsku brzmi super. A po polsku to nie wiemy, czy on po prostu nie zabrzmi, jak Banda i Wanda. Dlatego muszę poszukać takich słów, żeby one nie tylko przekazywały to, co chcę przekazać, ale by prócz tego jeszcze były mocne.
Tekstowo bardzo mocno wyróżnialiście się na polskiej scenie…
Marek Łoza:To wzięło się od Iron Maiden. Starałem się, by podobnie jak u nich, każdy z liryków zawierał jakąś prawdę, jeśli oczywiście prawdą można nazwać legendy, czy mity. Trafiały się nam utwory o niczym, bo np. “Zew Krwi” jest taki… Zawsze jednak starałem się znaleźć jakiś temat, o którym uważałem, że fajnie jest go opisać, pogłębić… Teraz też będę się starać wrzucić do tekstów trochę faktów, o których może nie każdy wie, żeby to też było o czymś, by nie było – jak ja to mówię – krwi z ketchupu. Czasami też sam tworzyłem sobie fikcję. Np. jeśli chodzi o “Noc Królowej Żądzy”, czytałem o Nocy Świętojańskiej. Ponieważ w dawnych czasach nie było antykoncepcji, istniał pogląd, że wtedy nie zachodzi się w ciążę. Miała więc to być noc, ta najkrótsza noc w roku, kiedy można było współżyć i nie kończyło się to ciążą. A z kolei inne teksty odwoływały się do historii, jak np. “Bastiony Śmierci” opowiadały o obozie koncentracyjnym, “Caryca Katarzyna” o carycy, “Krzyż I Miecz” o wyprawach krzyżowych itd.
Wojciech Zięba:Szkoda, że na warszawski koncert nie zrobiliśmy “Młota Na Świętą Inkwizycję”. Jaki to jest kawałek! Dla Marka to było zaskoczenie, mówił: nie no, gdzie “Młot?”… A ja, jak słyszę ten refren “Kiedy śmierć zrówna nas”, cały rosnę…
Marek Łoza:Dla mnie to faktycznie było zaskoczenie. Jak mówiłem, staram się, żeby wszystkie nasze kawałki były o czymś. Choć na “Nocy Królowej Żądzy” był utwór “Źli”. Uważam, że tekstowo on tam nie pasuje, bo jest taki… współczesny. Nie miałem wtedy pomysłu, o czym napisać, to napisałem o metalach. Ten numer jest współczesny, a ja starałem się zawsze, żeby to była np. jakaś legenda…
Wojciech Zięba:Znajomy z Warszawy powiedział mi, że jak pochleją, to zawsze śpiewają sobie “Źli”, albo “Noc Królowej Żądzy”, hehehe… Dobrze że po warszawskim gigu na Helicon Metal Festival uciekłem spod jego skrzydeł, bo chyba nie wróciłbym tutaj przez tydzień, hehehe…
Marek, sam zwróciłeś uwagę – miałeś swoje literackie inspiracje i oczywiście Iron Maiden w tle. Pamiętam taki wywiad Steve’a Harrisa z magazynu “Non Stop”, bodajże z 1987 roku, w którym on mówił, że najpierw naczytają się książek, a potem na ich podstawie tworzą liryki. Wychodzi na to że robiłeś to samo. Pytanie za sto punktów – czytałeś ten wywiad?
Marek Łoza:Nie pamiętam, czy czytałem ten wywiad, natomiast w liceum tłumaczyłem liryki z angielskiego. Robiliśmy w liceum Cohena i takie tam… Ja oczywiście przegwałcałem, żebyśmy zrobili tłumaczenie np. “Rime Of The Ancient Mariner” Iron Maiden. Przynosiłem okładkę od płyty i przegwałcałem, żebyśmy to tłumaczyli. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, o czym jest tekst, choć orientowałem się, że to jest zaczerpnięte z poematu Samuela Taylora Coleridge’a. Potem też dopiero się dowiedziałem, że np. “To Tame A Land” miał się nazywać “The Dune”, ale właściciel praw do książki Franka Herberta się na to nie zgodził. Także to wszystko może nie zmałpowałem od Iron Maiden, ale chciałem też, aby nasze teksty nie były o niczym, by była w nich zawarta jakaś prawda, albo jakieś legendy.
Była sobie też taka książka “Historia O”…
Marek Łoza:No to film był taki. Książki nie czytałem. Nie wiem nawet, czy ona była w tym czasie dostępna po polsku.
Nie była. Czytałem francuski oryginał. A raczej dukałem go kwartał, hehehe…
Marek Łoza:Ja obejrzałem ten film. Jak go nie tak dawno powtórzyłem, to wydał mi się zwyczajny, ale w tamtym czasie wydawał mi się mocny.
No, teatralny jest bardzo. Gdyby kręcili go teraz, to wszystko zrobiliby na serio, a poza planem stałyby karetki, hehehe… OK., pytam, ponieważ swego czasu była dyskusja na ten temat, która nawet przeniosła się do Internetu. Bo mamy np. “Nymphomania”, “Historie d’O”, czy “The Miseries Of Virtue”, ale wszystkie te liryki mają taką formę, jakby o tym opowiadała kobieta…
Marek Łoza:Może w “Nimfomanii”, bo to tam nimfomanka opisuje: jestem właśnie taka, chcę się rżnąć, etc.
W czterech różnych. Liryki te są napisane tak, jakbyś był kobietą…
Marek Łoza:Np. “Niedole Cnoty” w oryginale, napisanym przez Markiza de Sade, nazywają się “Justine ou les malheurs de la vertu”, co znaczy “Justyna, czyli niedole cnoty”. Powieść opowiada o dwóch siostrach, Justynie i Juliecie. Jedna z nich poszła drogą cnoty, druga rozpusty i występku. Później się okazało, że ta co poszła drogą występku, lepiej na tym wyszła. W tę drugą na końcu piorun walnął. I to jest opis z punktu widzenia tej cnotliwej siostry. To ja tu byłam taka dobra i co mi z tego przyszło?
Wszystko fajnie, tylko jak to się wyraziła kiedyś moja znajoma o tobie – on wygląda, jak kobieta. On jest za ładny na faceta. To raz. Dwa – śpiewa, jakby był kobietą. Trzy – ma włosy ładniejsze niż większość kobiet. Postawiła więc pytanie: On jest w końcu dominujący, uległy, czy niepewny seksualnie?
Marek Łoza:Stuprocentowo normalny, hehehe… Ten tekst był opisywany z punktu widzenia cnotliwej siostry. Czyli tak: “Nimfomanię” wyjaśniłem, “Niedole Cnoty” też… Wiesz, to chyba chodzi po prostu o narratora. Kiedy narrator jakiejś opowieści jest kobietą, to pojawiają się formy kobiece. Np. w “Czczę cię Lilith”… Prawdę mówiąc, będę to musiał jeszcze raz uważnie przeczytać. Teraz dopiero robimy pierwszą płytę, a dwójki nawet nie mam w domu. Bolek dopiero mi okładkę wysłał. Nie mam nic swojego, związanego z Destroyers. Taką mam cechę charakteru, że wszystko poszło w cholerę. On (Wojciech Zięba – przyp. ed.) ma trzy sztuki jedynki, ja nie mam nic. Zdjęć, niczego… Bolek mi więc wysłał tę okładkę, bo jak już skończymy z jedynką, to będziemy coś przygotowywać z “The Miseries Of Virtue”. A – niestety – okazało się, że nie ma tekstów po angielsku z tej drugiej, więc to trzeba będzie odsłuchiwać i odtwarzać. To będzie trudne… Nawet, jak w tym 2009 roku byłem u Tomasza Dziubińskiego, a miało być to wydanie CD, to on się pytał, czy my mamy jakieś zdjęcia. Bo mimo, że tyle sesji było nam robionych, w Metal Mind też nic się nie zachowało. Wszystkie te zdjęcia, które finalnie są na tych płytach, my dostarczyliśmy. Teksty polskie też. Dochodziłem do tego, co tam było, dałem Dziubińskiemu te teksty, słuchaliśmy ich dniami i tygodniami. Ale angielskich już nie, dlatego ich nie ma.
Hm… wasze teksty, w znacznej mierze opowiadające o seksie, o – nazwijmy to – różnych jego aspektach, często o przemocy w nim… Nie boicie się wychodzić z nimi teraz, w dobie politycznej poprawności, kiedy wszyscy są dla siebie mili, nikt nikomu nie uraża uczuć religijnych itd.?
Wojciech Zięba:Jest problem. Atrej mówił nam o jakimś koncercie. Nie powiedział nam, gdzie to miało być, ale wiemy, że nie przeszliśmy ze względu na teksty. Od razu ktoś się przyczepił, że wszystko fajnie, ale takie teksty nie…
Marek Łoza:Zastanawia mnie to. Bo to, co ja śpiewam w porównaniu z tym, o czym teraz śpiewają raperzy, to w moich tekstach niczego szokującego przecież nie ma. Można coś zaśpiewać w sposób ordynarny, a można danych słów użyć dla podkreślenia siły, mocy danego wyrażenia i wydaje mi się, że tak jest właśnie w moich tekstach. A to, co jest w tekstach raperów, jest gorsze i… prawdziwsze nawet. Bo moje teksty to są takie legendy. Przecież nie wołam, że wyjdę na ulicę i zarżnę każdą szmatę, która ma blond włosy. Opisuję coś, co było już przez kogoś opisane…
Tak sobie właśnie myślę, że problemy z waszymi tekstami, to przede wszystkim nieznajomość klasyki literatury krytykujących, czyli mówiąc prościej – nieuctwo… OK. Marek, nagrywając “The Miseries Of Virtue” rezygnujesz z basu…
Marek Łoza:Tak. I to w sytuacji, gdzie bas kochałem, bo to wiadomo – Steve Harris… Ale po pierwsze, wiedziałem, że nigdy na basie nie będę grał tak, jak chciałbym grać. Nie mam takich zdolności. A po drugie – wyszło na to, że lepiej mnie od basu uwolnić, bym dał z siebie więcej jako wokalista. Wiadomo też było, że Bolek lepiej partie basu zagra ode mnie. Gdybyśmy zostali przy tym, że łączę grę na basie ze śpiewaniem, na pewno gorzej bym śpiewał i grał. Może na płycie byłoby OK., ale na koncertach pewnie wyglądałoby to słabo. A Bolek był i jest bardzo dobrym basistą. O niebo lepszym ode mnie. Dlatego Bolek gra na basie, choć mnie rozstanie z basem bolało, bo kochałem i kocham nadal bas. Ja nawet wolałem być basistą niż wokalistą. Ale nie grałem, jak Billy Sheehan, czy Steve Harris. Nie próbuję się nawet porównywać.
Zmienia się też “lista płac”, bo wasz basista okazuje się wielkim współtwórcą nowych utworów. Przynajmniej wg tego, co jest na płycie napisane.
Wojciech Szyszko:My te kawałki robiliśmy wspólnie, na próbach. Każdy coś od siebie dawał…
Marek Łoza:Poza tym wiesz, przy komponowaniu najmniej bębniarz robił. Ale tak niewiele z tej muzyki jest… Jak go nie wpiszesz, to on by z tego już w ogóle nic nie miał. A co do tej “listy płac”, to już o tym mówiliśmy, że i tak nic z tego nie było.
Wojciech Szyszko:Za nagranie tej płyty dostaliśmy jednorazowe wypłaty, ale za sprzedaż już nic nie było. Dziubiński wtedy też powiedział, że mamy się dobrze ubrać, bo jedziemy do Beneluxu grać. Taki był plan, ale nie pojechaliśmy, bo Barricade Records splajtowała.
Brzmienie basu na “The Miseries Of Virtue” jest dość specyficzne…
Wojciech Szyszko: Płyta była nagrywana na basie pożyczonym od akustyka. Miałem w studiu swój, ale ten mój tak nie bardzo brzmiał. Pożyczyłem więc bas od akustyka i okazał się lepszy. Tak to wyglądało.
Pytam, ponieważ na ten bas od razu zwróciłem uwagę. Perkusja na “The Miseries Of Virtue” brzmi bardzo typowo dla polskich produkcji z tamtych czasów, natomiast gitara i bas nie. Bas brzmi tak, że od razu przypominają mi się dwie kapele: Atomkraft na epce “Conductors Of Noize” miał dokładnie takie brzmienie i mniej więcej w podobnym duchu było ono w Overkill na “The Years Of Decay”.
Marek Łoza: Pomysły na bas były mniej więcej takie, jak w Overkill. To się zgadza.
Wojciech Szyszko:Ja uderzam mocno w struny. Wszystko było nagrywane piórkiem, a niektóre rzeczy kciukiem wręcz. To dawało właśnie taki efekt.
No właśnie. Artykulacyjnie wyszedł tam Overkill, a brzmieniowo Atomkraft…
Marek Łoza:Na brzmienie nie mieliśmy wielkiego wpływu. Ja to bym pewnie wtedy chciał takie, jak miał Harris. Ale realizatorzy w poznańskim studiu wykazali się dużo większym zaangażowaniem niż to, z czym spotkaliśmy się wcześniej. Gdybyśmy tam nagrywali “Noc Królowej Żądzy”, to ona też brzmieniowo byłaby inna.
Pogadajmy trochę o inspiracjach Destroyers. Bo oprócz tego, że muzyka z takiego “The Miseries Of Virtue” jest bardzo charakterystyczna dla was i tylko dla was, słyszę tam trochę Mercyful Fate, jakiś riff skojarzył mi się z Kat, parę rzeczy z Overkill…
Marek Łoza:Wiele rzeczy na tę płytę napisał Waldemar Lukoszek, gitarzysta. Ta płyta się bardzo różni od “Nocy Królowej Żądzy”. Jeżeli coś jest charakterystycznego, kojarzącego się z naszym pierwszym albumem, to pewnie ja to układałem. A reszta, to pewnie jest Waldka – był wtedy świeżym człowiekiem w Destroyers ze swoimi pomysłami. Wiadomo, że to potem było przez nas wszystkich aranżowane. Poza tym ja na koniec wokal nakładam, więc co on by nie ułożył, ja i tak zaśpiewam po swojemu… Ludzie czasami pytają, jaka będzie trzecia płyta. Jakby grał Waldek, to pewnie byłaby podobna do “The Miseries Of Virtue. Jak my będziemy komponować, to pewnie wyjdzie bliższa “Nocy Królowej Żądzy”, albo powstanie taka mieszanina… Każdy ma swój styl i jeśli to są danej osoby riffy, to pewnie będą takie, jak były kiedyś.
Wojciech Szyszko:Tam, gdzie bas gra sam, to są moje rzeczy, hehehe…
Marek Łoza:Ale inspiracje Overkill były…
Wojciech Szyszko:Ja wtedy słuchałem dużo Overkill…
Marek Łoza:Ale brzmieniowo to po prostu tak wyszło…
Na demówkach Destroyer, na wczesnych składakach Destroyer i… nagle pojawia się Destroyers. Po co?
Marek Łoza:Ja wymyśliłem nazwę Destroyer. Zaczerpnąłem to z tytułu płyty Kiss. Jako nastolatek dużo słuchałem Kiss. Ale jak zaczęliśmy funkcjonować z Dziubińskim i on zaczął robić pierwszy rekonesans za granicę, to przyniósł wiadomość, że zespół Destroyer już istnieje i musimy dopisać to “s”, gdyż inaczej nie da się opatentować tej nazwy. To było najprostsze rozwiązanie. Dlatego Destroyer zmienił się w Destroyers. Dobrze że nie trzeba było zmieniać całej nazwy…
Wojciech Szyszko:Tylko mnie zmieniono imię, Na pierwszym wydaniu “The Miseries Of Virtue” jestem podpisany, jako Waldemar Szyszko, hehehe…
Marek Łoza:Za to na YouTube jesteś Grzegorz, hehehe… To że rozmawiamy o basie, to wielka zasługa Wojtka. Gdybym ja nagrywał bas, pewnie byłby bardziej ukryty, nie byłby taki czytelny i byśmy w ogóle o nim nie gadali. A Wojtek przywalił tak, że po prostu nie sposób tego basu nie zauważyć. Bolało mnie rozstanie z basem, ale – szczególnie z perspektywy czasu to widać – dla zespołu to był bardzo dobry ruch.
OK., przejdźmy do wokali, bo w końcu trzeba się przyczepić do pana wokalisty, hehehe… Niejaki King Diamond…
Marek Łoza:A to tylko w niektórych momentach…
W niektórych momentach to tam Kinga Diamonda nie słychać, hehehe…
Marek Łoza:Może barwa mojego głosu to powoduje, bo sam to chciałem, żeby te falsety bardziej brzmiały, jak Dickinson, Halford i paru innych wokalistów, którzy wówczas byli na topie. A to, że akurat tak wyszło, to… no po prostu tak wyszło. No, może “Bastiony Śmierci”, gdzie te wokale są rzeczywiście bardzo wysokie. Ale wiesz, to raczej Wojtek bardzo dużo wtedy słuchał Mercyful Fate. Ja aż tyle tego “Mercyfula” nie słuchałem. Oczywiście King Diamond był wtedy wielki – wiedziałem, jak on śpiewa, znałem jego kawałki… Wiesz, ja lubię takie dźwięki, gdzie gitara mówi mi, co mam robić. Nawet jak teraz tworzymy, słyszę jakiś riff i od razu wiem, że tekst musi być mroczny, “czarny”, na bardzo konkretny temat. I wtedy są takie, a nie inne emocje. Śpiewasz tak, jak nakazuje ci gitara.
Atrej… Tu i tam ma opinię małego cudotwórcy, bo czasami udają mu się rzeczy, które teoretycznie nie mają prawa działać. Nagle gra Stos, gra Destroyers, jest Helicon Metal Festival… No to pytanie do was, bo jesteście właśnie jednym z jego cudów. Pewnego dnia przyszedł Atrej i powiedział: Destroyers będzie znów grał. Długo zbieraliśmy szczęki z podłogi…
Marek Łoza:To zdecydowanie jest jeden z jego cudów. ja bym sam na pomysł tej reaktywacji nie wpadł. Jakby mi ktoś to proponował, to bym powiedział: stary, to jest głupi pomysł…
Wojciech Zięba:Wiesz, zadziałały jego zdolności. Ja sobie wcześniej myślałem, żeby coś robić. Kupiłem sobie bębny, grałem, ale to było powolutku, spokojnie, ćwiczyłem jeden dzień, później tydzień nie grałem… Aż przyszedł Atrej i powiedział: jest tak i tak, to i to jest gotowe, macie do tego jeszcze cztery miesiące czasu i musi to być dopięte. Okazało się po prostu, że jest ktoś, komu na tym zależy.
Marek Łoza:Cały szum wokół Destroyers to zasługa Atreja. Myśmy przyszli na gotowe. On wszystko poukładał, trzeba było tylko zagrać…
To jak to było? Przyszedł Atrej, walnął wam kopniaka w drzwi i powiedział “jazda do sali prób!”?
Wojciech Zięba:Napisał do mnie mój serdeczny kolega, Dawid Walkowiak. Powiedział, że jest ktoś zainteresowany powrotem Destroyers, naszymi koncertami. Potem zdzwoniliśmy się i szybko wszystko ruszyło do przodu… Zagraliśmy koncert w Warszawie…
Marek Łoza:…A krótko przed nim miałem zapalenie strun głosowych. Byłem zdruzgotany. Ja nie miałem głosu, dwa dni wcześniej nie mówiłem nawet… Pojechałem do Warszawy, starałem się to jak najszybciej wyleczyć, kupiłem bardzo drogie medykamenty, robiłem inhalacje… Byłem przerażony. Koncert w sobotę, a ja w środę straciłem głos. Byłem naprawdę bardzo dobrze przygotowany do tego koncertu i wszystko szlag trafił… Żadnej “górki” wziąć na pełny gaz nie mogłem. Dlatego chciałbym teraz zagrać i na kolejnym gigu pokazać, że śpiewam, jak dawniej…
Spotkaliście się, gracie, co dalej? Płyta? Koncerty?
Wojciech Zięba: Najpierw koncerty. Może nie od razu duża trasa, ale ze dwa – trzy koncerty, takie naprawdę konkretne.
Marek Łoza:My jesteśmy teraz po tym jednym koncercie, ze względu na moją niedyspozycję wokalną nie do końca udanym. Najpierw chcielibyśmy się trochę gdzieś ograć. Najpierw chcemy się przygotować, zrobić do końca materiał z “Nocy Królowej Żądzy”, bo przecież wciąż go jeszcze przygotowujemy. A nowa płyta? Wiesz, wiele zależy od gitarzystów. Kiedy komponuję, mam to gdzieś w głowie, nagram to sobie na basie, ale muszę to sobie zagrać z gitarzystą i zobaczyć, jak to chodzi. A byliśmy w sytuacji, kiedy jeden z nich był w Niemczech, a drugi dopiero teraz dołączył do zespołu. To i tak był cud, że udało nam się zagrać na Helicon Metal Festival. Mieliśmy trzy miesiące na przygotowania, bo zaczęliśmy próby w styczniu, a koncert był 30 marca. Ale próba w pełnym składzie to była jedna. Najpierw nie było gitarzystów, potem mnie wysiadł głos… Dlatego wiesz, ludzie pytali, czemu nie przygotowaliśmy więcej materiału na ten występ. Po prostu nie było jak tego zrobić, choć plany takie były. Dlatego teraz powoli kończymy materiał z “Nocy Królowej Żądzy”, zrobimy jeszcze coś z dwójki, a w międzyczasie ja sobie coś już tam komponuję pod kątem nowej płyty…
Thilo Laschke & Arkadiusz Gęsicki