DESTROYERS — TRZECIE UDERZENIE
Bycie team liderem, to ciężki kawałek chleba. Nie każdemu chce się za wszystko odpowiadać i wszystko brać na klatę. Tak za siebie, jak i za innych. Wielu ludzi w krytycznych momentach poddaje się i wycofuje. Marek Łoza nie poddał się. Wbrew problemom i kolejnym roszadom personalnym zebrał najlepszy skład w historii Destroyers. Z nowymi muzykami napisał najlepszy album w dziejach zespołu i właśnie szykuje się, by urządzić nam blitzkrieg. My oczywiście znamy już “Dziewięć Kręgów Zła”, bo tak nazwana została nowa płyta formacji. Recenzja wkrótce będzie dostępna na “łamach” Metal Revolt. Na razie powiemy tak: Warto było czekać. Choć tyle razy zmieniał się i skład i koncepcja, nasza cierpliwość została nagrodzona. Stwierdzamy, że Destroyers, jako zespół, jest w tym momencie u szczytu swojej kreatywności. Nie pozostało nic innego, jak skontaktować się z Markiem Łozą i wyciągnąć z niego na okoliczność nowego albumu Destroyers zeznania…
METAL REVOLT: Zacznijmy jeszcze od reaktywacji Destroyers. Bo tak… Destroyers miał dotąd na koncie dwie płyty – debiutancką “Noc Królowej Żądzy” i znacznie ciekawszą, bardziej skomplikowaną, zdecydowanie trudniejszą wykonawczo i jednak swego czasu chyba lepiej przyjętą “The Miseries Of Virtue”. Ale po reaktywacji na koncertach graliście kawałki głównie z waszego debiutu… Dlaczego oklepywaliście niemal wyłącznie najstarsze numery, niemalże zapominając o swoim drugim albumie?
MAREK ŁOZA: Powody były dwa. Pierwszy był taki, że w 2019 roku mijała okrągła, trzydziesta rocznica od czasu wydania naszej pierwszej płyty i nasz manager, Atrej, tak to sobie wymyślił żebyśmy grali materiał z “Nocy Królowej Żądzy” z tej właśnie okazji. Drugi powód był taki, że Wojtek Zięba, perkusista, grał tylko na pierwszej płycie i sercem bliżej mu było do niej niż do “Niedoli…”. Z czasem jednak zaczęliśmy dokładać kolejne kawałki, właśnie z “The Miseries Of Virtue” i gdyby koncertów nie przerwała pandemia, to gralibyśmy te utwory. W tym roku mieliśmy w planach już grać pół na pół. Zarówno utwory z “Nocy Królowej Żądzy”, jak i z “The Miseries Of Virtue”.
Reaktywowaliście Destroyers w niemal oryginalnym składzie, z którego już w tej chwili ostałeś się tylko ty i basista Wojciech Szyszko. Co się dzieje, że w składzie twojego zespołu przetasowania są tak częste, jakby to młoda kapela docierała się przed wydaniem pierwszego demo?
Myślę, że temat ten dotyczy nie tylko mojego zespołu. Prosta odpowiedź – kasa. Nie mam na myśli tego, że kolejni gitarzyści odchodzą z powodu pieniędzy. Ale jak jedziesz na koncert, na który jeszcze musisz sobie z własnych pieniędzy kupić struny, a gra się wszędzie za darmo, bo nie ma nawet zwrotu kosztów podróży, to odbija się to na zespole. Zostają w nim tylko ci, którzy albo bardzo chcą grać, albo ich po prostu na to stać. Granie w zespole staje się może nie najdroższym, ale jednak hobby, do którego w nieskończoność trzeba dopłacać. Adam Słomkowski bardzo chciał grać i nadal chce. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, jak rozwiązać problem dużej odległości. Przynajmniej kupić mu bilet na samolot w taniej linii, aby nie musiał jeździć tysiące kilometrów. Wiesz, mamy swoje lata. Adam ma poukładane życie. Praca w Niemczech, rodzina… Miał jechać w piątek po pracy tysiąc sto kilometrów, by w sobotę zagrać koncert, a w niedzielę wracać do Niemiec i w poniedziałek pójść po takim weekendzie do pracy? Na ile takich koncertów starczyłoby mu sił? Adam jest bardzo odpowiedzialny i dlatego już na samym początku postawił sprawę jasno, że nie da rady co dwa tygodnie jeździć do Polski na koncert. A tak mieliśmy wtedy poustawianą trasę, że praktycznie co drugi weekend graliśmy gdzieś… Drugiemu gitarzyście zaś, Waldkowi Lukoszkowi, akurat w taki sposób wypadały zmiany w pracy, że nie mógł na stałe dołączyć do Destroyers. Waldek jest marynarzem, pracuje przez trzy tygodnie, a potem ma następne trzy tygodnie wolnego. Akurat jak były koncerty, to był w pracy. W tej sytuacji nie mogę mieć do nich pretensji, że wybrali pracę i nie rzucili wszystkiego dla grania. To dlatego dzielą się kolejne zespoły. Jakby na rynku muzycznym panowała zdrowa atmosfera, to nie byłoby tego wszystkiego. Ja mam swój biznes, więc mogę sobie grać, ale już gitarzyści muszą kombinować, przekładać pracę, brać zwolnienia itp. Będą to robić tak długo, aż się tym nie zmęczą. Aż nie stwierdzą, że te wyrzeczenia nie są warte tego, by potem zagrać za darmo dla kilkudziesięciu osób, bo i słaba frekwencja na metalowych koncertach nie jest żadną tajemnicą.
Najnowszy nabytek, to perkusista, Łukasz Szpak. Jak go znalazłeś? Bo chyba nie stał na ulicy trzymając kartkę z napisem “szukam pracy”…
Pewnego razu zjawiłem się na próbie Hateamine, zespołu w którym także gra Łukasz. Przyjrzałem się jego grze, chwilę rozmawialiśmy, pytałem, czy dałby radę zagrać pewne rzeczy w tempie, jakiego potrzebowałem. Łukasz zagrał to bez najmniejszego problemu. Kiedy więc przyszedł czas sesji nagraniowej “Dziewięciu Kręgów Zła”, naszej nowej płyty, wiedziałem, że będzie odpowiednim człowiekiem, by na ten materiał zarejestrować bębny. Zadzwoniłem do niego, zrobiliśmy kilka prób, Łukasz zagrał na naszej płycie i od tego czasu jest z nami.
Kolejna rzecz, która mnie interesuje, to zawiłe losy jednego z gitarzystów, który grał w Destroyers, Adama Słomkowskiego. Najpierw powrócił do grania razem z wami, potem podaliście informację, że Adam nie może zaangażować się w zespół i dlatego odchodzi. Szczerze mówiąc, nie uwierzyłem w to, bo człowiek, który nie jest zaangażowany, nie kupuje sobie nowych wioseł i gratów do grania tuż po dołączeniu do zespołu. Teraz podczas sesji “Dziewięciu Kręgów Zła” Adam siedzi sobie w studiu i dogląda poczynań gitarzystów… Chyba nie tylko ja straciłem już rozeznanie, o co w tym wszystkim chodzi…
Chodzi dokładnie o to, co już poruszyliśmy wcześniej. Adam i Waldek duchem są cały czas z nami. Mamy z nimi przez cały czas kontakt, mieli nawet coś skomponować na najnowszą płytę. Nie tylko Adam był w studiu podczas nagrań, ale Waldek też. I to nie tylko raz. Tyle, że akurat wówczas nagrywaliśmy bębny, więc Waldka nie ma na zdjęciach, czy też na video. Oni obaj dalej mają w sercu muzykę. Waldek i Adam chcieliby grać z nami, ale nie mogą rzucić pracy po to, by zagrać kilka koncertów. Taka sama sytuacja była trzydzieści lat temu. Do Niemiec wyjeżdżali kolejno – Grzegorz Fredyk, który był gitarzystą Destroyers do 1988 roku, Adam, potem Bolek (Wojciech Szyszko, basista – przyp. ed.)… Wyjeżdżali nie dlatego, że chcieli, tylko za tak zwanym chlebem.
Wygląda na to, że pierwszy raz w swojej historii Destroyers będzie mieć naprawdę dobre brzmienie… Interesuje mnie, dlaczego wybraliście akurat MAQ Studio? Jestem też ciekaw, czy przed rozpoczęciem nagrań miałeś już gotową wizję, jak ma wyglądać brzmienie nowego albumu Destroyers, czy też był to tylko zarys, który ewoluował podczas pracy nad krążkiem?
Po pierwsze, wybraliśmy MAQ Studio, ponieważ rekomendowało nam je kilka osób. Po drugie, Jarek Toifl, realizator dźwięku z MAQ Studio, okazał się naszym fanem. W ogóle okazał się fanem heavy metalu, co oczywiście ułatwiało nam pracę. Trzecia sprawa – MAQ Studio jest bardzo blisko naszej lokalizacji. To zaledwie dwadzieścia minut drogi od nas. Nie trzeba więc było spać w hotelach, tylko codziennie rano przyjeżdżaliśmy na miejsce i zaczynaliśmy nagrywać. Jarek jest naprawdę niesamowitym profesjonalistą, więc wycisnął ze sprzętu, którym dysponujemy, ile tylko się dało. A wcale nie mamy jakichś kosmicznych wzmacniaczy, czy gitar. Jak na jakość sprzętu, który mamy do dyspozycji, to brzmienie, które udało nam się uzyskać, jest bardzo zadowalające. Co do drugiej części pytania – mieliśmy oczywiście jakąś koncepcję, jak to ma wszystko brzmieć i staraliśmy się tę koncepcję zrealizować, uzyskać zamierzony efekt. Np. ten charakterystyczny bas z “The Miseries Of Virtue” jest tu obecny. Bas brzmi tak samo na tej płycie. Ma nadal ten charakterystyczny, metaliczny stukot.
Całości waszych tekstów z nowej płyty oczywiście na pamięć jeszcze nie znam, ale tematyka w nich poruszana jest bardzo Destroyersowa… Jestem ciekaw, co na temat liryków ma do powiedzenia zboczeniec, który w poprzednim wywiadzie dla Metal Revolt udawał, że nie jest zboczeńcem?
Jest osiem kompozycji, z czego tylko dwa teksty są z gatunku – jak to ująłeś – zboczonych. Pierwszy z nich to “Noc Lubieżnych Ciał”. Ten tekst to nic innego, tylko Trzynasta Księga “Pana Tadeusza”. Nawet więc w tym przypadku tekst oparty jest na legendzie. Pozostałe sześć liryków traktuje o jak najbardziej poważnych sprawach i oparte one są o legendy, historię, tak jak to miało miejsce w przypadku tekstów z poprzednich płyt Destroyers. Pisząc teksty zawsze dokładnie wgłębiam się w temat, a informacje staram się czerpać z różnych źródeł, aby treść pokrywała się z prawdą.
Jak to jest, że Marek Łoza, wielki fan Iron Maiden, w swoim śpiewie aż tyle ma wpływów Kinga Diamonda? Tak było na starych płytach Destroyers, tak jest i na nowym wydawnictwie…
Bo to jest tak, że Marek, fan Iron Maiden, stara się śpiewać, jak Bruce Dickinson i Ronnie James Dio, a wychodzi z tego King Diamond. A tak serio – nie mam, niestety, takiego głosu, jak wspomniani panowie. Kiedy więc używam falsetu, to brzmi on właśnie, jak King Diamond. Ale to nie jest moja opinia, tylko słuchaczy. W sumie to sobie pomyślałem tak: Nie narzekaj, jak każdy Polak, tylko ciesz się z tego, co ci Bozia dała. I korzystaj z tego najlepiej, jak się da.
Okładka… Moim zdaniem pięta Achillesowa nowego albumu Destroyers. Będziesz mi musiał opowiedzieć, o co na niej chodzi, ponieważ moim zdaniem poszczególne elementy, na niej zawarte, nie spinają się w całość. Dupiaki i “piękność” z cipką na czole, znajdujące się na pierwszym planie, nawiązują oczywiście do wcześniejszych okładek zespołu, ale gryzą się z dantejskimi kręgami piekielnymi, znajdującymi się w tle. Poza tym ogromna ilość elementów, zawartych na tym obrazie, zamazuje jego przekaz…
Długo zastanawialiśmy się, jaka ma być okładka. Zgodnie z tym, że album nazywa się “Dziewięć Kręgów Zła”, oraz zgodnie z tematem, poruszanym w utworze tytułowym, chciałem, by na okładce było coś w stylu piekła. Coś w stylu “Inferno” Boticellego, który namalował to, co Dante opisał w “Boskiej Komedii”. Po konsultacjach dowiedziałem się, że my nie jesteśmy Behemoth, żeby robić tego typu okładki i że Destroyers znany jest z płci pięknej na froncie swoich albumów. Przy czym chcę tu nadmienić, że na pierwsze dwie okładki Destroyers nie mieliśmy żadnego wpływu. Tomasz Dziubiński je zamawiał u Jerzego Kurczaka i to, co pan Kurczak namalował, trafiało potem na okładkę. Wychodzi więc na to, że to nie my w przeszłości zadecydowaliśmy o tym, ze naszym znakiem rozpoznawczym są przysłowiowe dupy. Ale wracając już do obecnej okładki, to ma jakby dwie warstwy. Na pierwszym planie są dwie półnagie panie, z których, jak wcześniej wspomniałem, słyną nasze okładki. Dalej zaś widzimy wspomniane “Inferno” Boticellego, właściwie coś na jego wzór. A by dodać smaczku, pan Jerzy powstawiał tam jeszcze postacie z poprzednich okładek Destroyers. Stąd panie mają tatuaże z imionami. Pierwsza z nich to Harlot, czyli Wszetecznica, będąca jedną z bohaterek tej płyty. Druga zaś to przewijająca się w poprzednich naszych tekstach Lilith. Jedna z nich ma także wytatuowany krzyż i miecz na ramieniu, a w piekle znaleźć można mnichów z albumu “Niedole Cnoty”. Rola samego diabła z dziewiątego kręgu przypadła Królowej Żądzy z pierwszej płyty Destroyers. Jest tam poukrywanych mnóstwo takich smaczków. Tyle że pewnie będą one dobrze widoczne tylko na winylu… Jerzy Kurczak zaprojektował poprzednie okładki Destroyers. Ma także swoją ugruntowaną pozycję, jako artysta. Nie było więc w ogóle kwestii, aby ktoś inny miał być tym, kto zaprojektuje okładkę na nasz nowy album. Pan Jerzy się zgodził, trochę się przy tej okładce namęczył ze mną, ale myślę, że ostateczny efekt jest dobry.
OK., 1 października ukaże się “Dziewięć Kręgów Zła” i… co dalej? Chodzi mi o to, że mamy w kraju taką sytuację w zawieszeniu. Nie mamy pojęcia, czym nas władza w związku z koronaściemą uszczęśliwi. Możliwość grania koncertów będzie, albo jej nie będzie…
Miejmy nadzieję, że jednak będzie. Gramy koncert 3 października w chorzowskiej Leśniczówce, a od marca przyszłego roku ma ruszyć regularna trasa. Kolejne koncerty są w przygotowaniu. Na razie wiosną mamy już zaklepane osiem koncertów wraz z zespołem Faust.
Wydawcą “Dziewięciu Kręgów Zła” została wytwórnia Putrid Cult. Czemu akurat oni? Do tej pory raczej są znani z wydawania cięższych rzeczy…
Oczywiście chcąc wydać nowy album szukałem od jakiegoś czasu wydawcy. Chciałem wydawcy takiego, który ma na swoim koncie już wydane płyty i pozycję na rynku wydawniczym. I w taki sposób znaleźliśmy się z Morgulem z Putrid Cult. Pomogły w tym życzliwe zespołowi osoby. Wiem oczywiście, że on wydaje w większości podziemie i znacznie cięższą muzykę niż nasza. Dla nich więc jesteśmy pewnie komercją i wyzwaniem. Ale zgodził się wydać “Dziewięć Kręgów Zła”. Bardzo dobrze się z nim współpracuje, dał nam dobre warunki współpracy, ciągniemy więc razem ten wózek… Myślę, że ekipa Putrid Cult zrobi w celu wypromowania “Dziewięciu Kręgów Zła”, ile się da. Podchodzą do sprawy bardzo poważnie. Mają takie bardziej indywidualne podejście, nie takie, jak w wielkiej korporacji. I to mi się bardzo spodobało.
“Dziewięć Kręgów Zła” wychodzi tylko na CD, czy jest też możliwość, że będzie winyl? Wielu metalowców to kolekcjonerzy, ceniący sobie ten nośnik. I jeszcze jedna kwestia: Będzie anglojęzyczna wersja “Dziewięciu Kręgów Zła”? Nie myślicie o zahaczeniu o publiczność, nie władającą językiem polskim?
Ależ oczywiście, mamy w planach także wydanie winylowe. Problem jest tylko w tym, że materiał z “Dziewięciu Kręgów Zła” ma czterdzieści siedem minut. Teraz jest więc sprawdzany, czy będzie go można zmieścić na płycie winylowej bez uszczerbku dla jej jakości. A jeśli chodzi o drugą część twojego pytania, odpowiedź także jest twierdząca. Tak, będzie płyta po angielsku. Jestem akurat w trakcie prac nad wokalami do wersji w języku angielskim. Będzie więc wydana także anglojęzyczna wersja naszego nowego albumu.
Chciałbym jeszcze wrócić do waszego pierwszego albumu, “Nocy Królowej Żądzy”. O ile pamiętam, był pomysł ponownego nagrania tego albumu, albo zagrania go w całości na koncercie i wydania płyty live z tymi kawałkami. Upadł ten pomysł? Wydaje mi się, że nie był zły, bo brzmienie “Nocy Królowej Żądzy” jest – delikatnie rzecz ujmując – nienajlepsze…
Masz rację, brzmienie tej płyty jest tragiczne. Ale “środowisko” przestrzegało nas przed taki krokiem. Dowiedzieliśmy się, że, Boże broń, nie robi się czegoś takiego, jak ponowne nagrywanie raz już wydanej płyty.
Widocznie ekipa Flotsam And Jetsam, nagrywając drugi raz “No Place For Disgrace” w 2014 roku, nie miała kontaktu z naszym “środowiskiem”… Wiesz, pierwszy raz z Destroyers, wtedy jeszcze Destroyer, zetknąłem się w 1987 roku za pośrednictwem składanki “Metal Invasion”. Jestem ciekaw, jakbyś porównał sesje nagraniową “Dziewięciu Kręgów Zła” z pracą, której owocem były dwie kompozycje, umieszczone na tej kompilacji? Bo to był chyba pierwszy kontakt Destroyers z nagraniowym studiem, mam rację?
O, tego w ogóle nie da się porównać. Nie ma takiej możliwości. Tamte pierwsze utwory były nagrywane w leśniczówce, a nie w studiu. Wszystkie kapele ze stajni Dziuby nagrywały swoje utwory na tym samym sprzęcie. Nagrywaliśmy jedni po drugich. A że hierarchia w stajni Tomasza Dziubińskiego była taka, że jako Destroyers byliśmy na jej samym końcu, to nasze nagrania wypadły o jakiejś drugiej w nocy. Nagraliśmy to tak z marszu, jak na koncercie.
Nie bylibyśmy sobą, gdyby nie padło pytanie o sprzęt. Na czym aktualnie grają i nagrywają gitarzyści? Jaki mikrofon i efekty wokalowe preferujesz? I jeszcze pytanie o twój sposób nagrywania: Wśród ludzi, związanych z produkcją muzyczną, panuje przekonanie, że wokali nie należy nagrywać przed 10.00 rano. Podobno głos wtedy jeszcze śpi i jest mało wydajny. Jaki jest Twój styl pracy nad wokalem?
Widzisz, ja nie znam się na sprzęcie. Nie jestem więc w stanie odpowiedzieć na pierwszą część twojego pytania. Na próbach mam jakiś mikrofon za parę stówek, a śpiewam na jakimś małym gówienku, które sobie kupiłem do grania na basie. A wzmacniacze gitarowe… Nie wiem, musiałbym zapytać chłopaków. Wiem tylko tyle, że lampowe i na tym kończy się moja wiedza. Jeśli chodzi o nagrania wokali, ja czasami aż do popołudnia mam chrypkę. Jestem typową “sową”, więc wszystko lubię robić późno. Polskojęzyczne wokale nagrywałem właśnie raczej na wieczór. Ale już np. teraz, anglojęzyczne wersje nagrywałem koło 12.00 w południe i wyszło to całkiem dobrze. To też zależy od tego, co mam do zaśpiewania. Czy są to niskie, chrypiące partie, czy też czyściutki falset.
Słyniesz z niesamowitej sceniczności i charyzmy. Co trzeba mieć w sobie, by być efektywnym frontmanem na scenie?
Na pewno dobre zdrowie. Otyły pan z nadciśnieniem nie będzie mógł zrobić show. Nie będzie w stanie skakać po scenie. Wiesz, chciałbym jeszcze więcej robić na scenie, ale ilość miejsca, którą zwykle mam do dyspozycji na naszych koncertach, skutecznie mi to uniemożliwia. Podobno nasi gitarzyści już niejeden raz oberwali stojakiem od mikrofonu.
Przewidujesz jakiś klip, promujący “Dziewięć Kręgów Zła”? Miałby on zawierać scenariusz, czy raczej preferujesz video typu stoimy i gramy?
Jest zaplanowany teledysk. Będzie to klip do otwierającego nasz album utworu “Zemsta Roninów”. Jaki będzie charakter mieć to video, jeszcze nie wiem. Ciągle pracujemy nad tym, aby udało się to zrealizować tanio, prosto, ale zarazem efektownie. Najchętniej nakręciłbym teledysk taki – nazwijmy to – prawdziwy. Ale to już są nierealne koszty. Przewyższające czasami koszt nagrania całej płyty.
Masz teraz zdecydowanie najmocniejszy technicznie skład w historii Destroyers. Pokusisz się o wizję przyszłości zespołu i stabilności tego składu?
Cóż, dziękuję w imieniu całego zespołu. Bardzo dobrze nam się współpracuje ze sobą. Gitarzyści są idealnie zgrani. A z nowym perkusistą, Łukaszem Szpakiem, pracuje się po prostu wyśmienicie. Łukasz mało mówi, robi swoje, gra równo, jak metronom i ma świetny sprzęt, więc brzmi dobrze. Nie chciałbym bawić się we wróżkę, ale osobiście trzymam kciuki za to, by ten skład Destroyers utrzymał się długo. By ci muzycy zostali z nami jak najdłużej.
OK., to byłoby wszystko na dziś z naszej strony. Ostatnie słowo dla czytelników Metal Revolt zostawiamy dla Ciebie…
Pozdrawiam wszystkich! Zapraszam na nasze koncerty! Trzymajmy się wszyscy razem w tych niepewnych czasach.
Tomasz Urbański & Thilo Laschke