DIVINE WEEP — STO PROCENT HEAVY METALU W HEAVY METALU
Czasy się zmieniają. Pamiętam, jak te piętnaście – dwadzieścia lat temu ciężko było w Polsce znaleźć dobre bandy, grające klasyczny heavy metal. Ze świecą można było szukać… Jak już któraś ekipa nauczyła się przyzwoicie składać riffy, to kulał wokalista. To taki znak czasów był, że śpiewakiem często zostawało się „z konieczności”. Skutki bywały różne…
Divine Weep to doskonale poukładana kapela. Ich ostatni album „Tears Of The Ages”, jest naprawdę dobry, a wypuszczony jakiś czas temu singielek „Austere Obscurity” narobił nam ogromnego smaku na nowe wydawnictwo. I nic to, że w międzyczasie białostocki band wymienił wokalistę. Dawniej odejście z bandu dobrego krzykacza oznaczałoby praktycznie śmierć kapeli, a dziś… Divine Weep dobrali sobie kolejnego, znakomitego frontmana. Czasy się zmieniają…
Swoją drogą Divine Weep, który działał już w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, sprytnie wywinął się od kłopotów z czysto śpiewającymi wokalistami. Grał sobie wówczas… black metal. O tym i wielu innych rzeczach opowiada basista, Janusz Grabowski. Zapraszamy więc na rozmowę z prawdziwym Januszem metalu, hehehe…
Metal Revolt: Na początek poroztrząsajmy trochę roszady personalne w Divine Weep. Dlaczego, po wydaniu naprawdę obiecującej płyty, poszedł sobie od Was Igor Tarasewicz? Dostał propozycję dołączenia do chórków u Zenona Martyniuka i nie był w stanie się oprzeć? Dziewczyna zakazała mu dalszych występów? Postanowił rozwijać się zawodowo w pracy za korporacyjnym biurkiem? Co było powodem? Zaznaczam, iż my tu w Metal Revolt z natury jesteśmy chamstwem, więc jak będziesz udzielał dyplomatycznych, wymijających odpowiedzi, to będę drążyć temat dalej…
Janusz Grabowski: Cieszę się, że dzisiaj na wesoło i z dystansem. Ostatnio ciągle było na poważnie. Igor wokalnie był na tyle dobry, że nie tylko nadawałby się do chórków u Zenka Martyniuka, ale z pewnością mógłby sam zaistnieć na scenie muzyki rozrywkowej. Dziewczyna pewnie i coś tam zakazywała, ale to też nie ten powód. Chamem też nie był, hehehe… Ogólnie rzecz ujmując, Igor odszedł z powodów zawodowych. Jego praca nie pozwalałaby na to, by mógł być w zespole, który ma tak dużo do roboty. A druga sprawa, przy rozstaniu mówił mi, że zazdrości nam podejścia i samozaparcia. Raczej nie miał w planach iść z nami dalej…
Skąd wykopaliście następcę Igora, Mateusza Drzewicza? Stał w wielotysięcznym tłumie, czekającym na przesłuchania w Divine Weep i wyróżniał się tym, że miał zielonoczerwone włosy?
Trochę boję się odpowiadać na to pytanie. Bo tak to jest, że sukces ma wielu ojców. Jak powiem, że to był pomysł Bartka (Kosackiego, gitarzysty Divine Weep – przyp. ed.), to dostanę zjebkę od Atreja (Pawła Kowalewskiego, managera Divine Weep – przyp. ed.). Jak zaś odpowiem, że Atrej jest autorem tej idei, to podliżę się managerowi, a dostanę w kanciapie. Menago miał listę potencjalnych kandydatów, bo non stop obraca się „w klimacie”. A my wszyscy wiedzieliśmy, że to będzie Mateusz, zanim to stało się modne, hehehe…
Po rejteradzie Igora trochę mieszało się u was na pozycji frontmana. O ile Maciek „Rocker” Wróblewski ściągnięty był na zasadzie wypożyczenia, by Divine Weep mógł wywiązać się z wcześniej podjętych zobowiązań, to gość o nazwisku Kamil Budziński miał zostać w zespole na dłużej. Co spowodowało, że mniej dociekliwy obserwator waszych poczynań mógłby zwyczajnie przeoczyć fakt, iż przez moment pojawił się za sitkiem ten krzykacz?
Maciek zrobił to, co było wówczas potrzebne i w kryzysowym momencie pozwolił nam ruszyć dalej. „Kamson” był brany pod uwagę na dłuższą współpracę. Ale po prostu – wokalnie i prywatnie – było nam nie po drodze. Chyba więc dobrze, że teraz – i my i on – robimy swoje. Brak chemii, nie ta barwa wokalna… Nie chcę tu też narzekać, bo Kamil to dobry wokalista. Po prostu nie pasował do naszej muzyki.
Wymiana wokalisty, to w większości bandów zabieg bolesny i ryzykowny. Wyjątek to chyba jedynie grupy z porykującym, niestrojącym prosiakiem za mikrofonem. To teraz bez ściemniania i politycznej poprawności opowiedz, jak bardzo latały wam kolana, kiedy po raz pierwszy wychodziliście na scenę z nowym gardełkiem w składzie… Zwłaszcza, kiedy tym nowym gardełkiem nie był już „Rocker”, który jakąś tam renomę w metalowym światku ma…
Bez politycznej poprawności mogę powiedzieć tyle, że kolana mi nigdy nie latają, bo wcześniej zawsze piję melisę i biorę dziesięć głębokich oddechów. Przysiadów nie robię, bo skórzane spodnie temu nie służą, hehehe… A serio, to jest tak, że jak wychodzisz na scenę, to robisz swoje od początku do końca, a efekt finalny dopiero widzisz na video, albo słyszysz, gdy zapytasz innych, jak nam poszło. Z Igorem rozwalaliśmy system jego młodzieńczą werwą i energią. Swoją „górką” dobijał gwoździa. Maciek wszedł w kapcie Igora sesyjnie, z bardzo dobrym skutkiem. Koncert w Białymstoku, rozpoczynający trasę, zapamiętam chyba na zawsze. Bardzo dobrze go wspominam. Z Kamilem zagraliśmy parę fajnych koncertów, które zostały miło przyjęte. A „Matt” też ma tę energię sceniczną i dodatkowo świetny wokal. Biega, lata, skacze, kręci pogo, włazi na barierki, zaczepia ludzi, a przy tym wszystkim śpiewa swoje…

Od czasu wydania „Tears Of The Ages” upłynęło już dużo czasu, więc na pewno zdążyłeś nabrać do tego materiału dystansu. Jak z tej perspektywy oceniasz ten album? Dużo jest tam rzeczy, które w tej chwili byś pozmieniał, zagrał inaczej, albo w ogóle wywalił w kosmos?
Jedyne, co się zmieniło w mojej ocenie, to fakt, że nie słucham tej płyty codziennie, hehehe… Zmieniłbym dwie drobne rzeczy, związane z produkcją i chyba nic więcej. Do materiału nic nie mam, więc jest chyba dobrze…
Czemu na „Tears Of The Ages” trafiły numery, które nagraliście już wcześniej, na album „Age Of The Immortal”? Nie lepiej byłoby uderzyć z kompletnie świeżym materiałem?
Teoretycznie lepiej by było. Mogliśmy wyskoczyć z nowym materiałem, a ten odświeżać co którąś płytę. Też tak można. Zrobiliśmy w taki sposób, bo ten materiał chcieliśmy nagrać po prostu znacznie lepiej, bardziej profesjonalnie, z dużym rozmachem produkcyjnym i z dobrym wokalistą. Moim zdaniem udało się. A na nowy materiał na pewno jeszcze przyjdzie pora, o co pewnie jeszcze zapytasz…
A jakże, ale jeszcze chwilę trzymajmy się „Tears Of The Ages”. Wspomniany album wydajecie najpierw sami, potem pojawiają się płyty, sygnowane logiem Stormspell Records. Jak doszło do tej współpracy? I jak sądzisz – co zaważyło na ich decyzji? W Stanach raczej nie brak dobrych, metalowych bandów…
Album wydaliśmy w Stormspell Records, gdyż akurat był tam taki cykl wydawniczy, na który się załapaliśmy. Zawierał on określoną liczbę egzemplarzy i konkretny czas, w jakim te płyty miały być sprzedane. Stormspell podjęło się wydać naszą płytę już po samym singlu („Age Of The Immortal” – przyp. ed.). Jestem bardzo zadowolony z tej współpracy, choć była naprawdę bardzo krótka.
„Tears Of The Ages”, co prawda w limitowanej serii, ale jednak została wydana na Ukrainie. Po pierwsze, poopowiadaj, jak doszło do kolaboracji z Kozakami, a po drugie – hm, nie dało się tam poprzeć tego faktu jakimiś koncertami? Bo wiesz, na Zachód to się pchają hurtem wszyscy, a Wschodzik wydaje się być słabo spenetrowanym rynkiem…
Znowu muszę chwalić managera, hehehe…? Tym razem sukces ma jednego ojca. Atrej znał już wcześniej właściciela wytwórni. Łatwiej się więc dogadali. Oczywiście wysyłaliśmy materiał do innych wytwórni, ale przedstawiane warunki były bardzo słabe. Mam nadzieję, że teraz, gdy widać, ile już zrobiliśmy, jak pracujemy nad materiałem studyjnym, jak prowadzimy promocję koncertową, bo w dwóch etapach trasy zagraliśmy przecież praktycznie w całej Polsce, proponowane warunki będą lepsze. Nie mamy kompleksu, że wytwórnia nie jest z Zachodu. To nie ma znaczenia, jeśli ma podpisane wiele umów i dociera do bardzo licznych miejsc. Co do samej wizyty na Ukrainie, obecnie nad tym pracujemy. Taka możliwość była od razu, ale akurat trwała wojna i jakoś tak… nie bardzo nam się paliło odwiedzać pobliskie wojnie rejony. Teraz chcielibyśmy to nadrobić.
Jak obecnie wygląda sytuacja koncertowa Divine Weep? Niby naprawdę dobry album, jakim był „Tears Of The Ages”, powinien kilka furtek otworzyć, z drugiej jednak strony – rzecz ujmując delikatnie – frekwencja na gigach w Rzeczypospolitej to zawsze loteria…
Jedziesz na koncert i nigdy nie wiesz, czego możesz się spodziewać. Próbowaliśmy to trochę przewidywać przedsprzedażą, facebookiem itd., ale realnie może być zarówno wielki sukces, jak i granie dla kilku osób. Chcę tu powiedzieć, że nie traktuję tego jako porażki, bo koncerty dla niewielkiej publiczności traktujemy z taką samą powagą i robimy tyle samo „życia”, co przy większej ilości ludzi. Generalnie bawimy się od pierwszej nuty do ostatniej, a jeńców nie bierzemy. Moim zdaniem koncertowo jesteśmy spełnieni po dwóch trasach, na których zagraliśmy łącznie kilkadziesiąt koncertów w całej Polsce. Chcielibyśmy, aby pojawiły się jeszcze większe możliwości, tak jak to nazwałeś – furtki. Ale też z tym różnie jest… Na przykład ostatnio mieliśmy jechać na Słowację, na super festiwal przy wielkich gwiazdach, ale na trzy dni przed wydarzeniem został odwołany. I furtka się zamknęła…
No właśnie, nie da się uniknąć tego pytania… Co to za zamieszanie z More Than Fest na Słowacji? Najpierw totalny strzał, bo gracie na jednym festiwalu z Overkill, Edguy, Rage i setką innych, na plakatach wcale nie figurujecie jako podrzędny, malutki zespolik, który nikogo nie obchodzi, a potem dostajemy informację, że spęd na Słowacji się nie odbędzie… Czyżby pan organizator przed samą imprezą połapał się, że porwał się z motyką na słońce i na imprezie, miast zarobić kokosy, popłynie, jak złoto? Czy ktoś tam u nich był choć na tyle odpowiedzialny, by podać jakieś powody zaistniałej sytuacji?
Wszystko było dobrze, ale jak nas przyjęli, to nasz sztab prawników powiedział im, ile to kosztuje i odwołali festiwal, bo to mogłoby być ich najdroższe trzydzieści – czterdzieści minut w życiu, hehehe… Wiesz co, ja w sumie nie wiem, co się stało, że się… Na trzy dni przed imprezą przeczytaliśmy na facebooku, że nie ma festiwalu. A w sumie to ludzie już tam byli, zaczęli przyjeżdżać wcześniej. Później na facebooku były pytania, gdzie najbliższy festiwal, bo mają urlop, a tu siano. Tragedia. Miały być trzy dni, później cztery… Już mieliśmy nawet rozmowy na temat występu na edycji przyszłorocznej. A tu nagle cyk, imprezy nie ma. Ticket Pro oddaje kasę za bilety. A zauważ, że to miała być chyba siódma edycja. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie co się stało, dlaczego itd. Ale jak nie wiadomo, o co chodzi…
…To chodzi o kasę, a czasem też o to, że zawarte umowy nie są dotrzymywane i ktoś się w końcu w tym połapał… OK., „Tears Of The Ages” masterowaliście w Hertz Studio. Dlaczego wasz wybór padł akurat na to miejsce? Po sąsiedzku? Wiesz, Hertz z jednej strony jest gwarancją wysokiej jakości brzmienia, a z drugiej… produkcje panów Wiesławskich od jakiegoś czasu brzmią do siebie podobnie…
Właściwie nie dziwię się Wiesławskim, bo jednak pracujesz z dużą ilością materiału, masz swoje presety i tricki, jak to robić. Masz określony sprzęt, czas, zapełniony grafik. Lecisz z robotą. Przez to płyty, wydawane w Hertzu, mogą brzmieć podobnie. Ale ja uważam, że my zrobiliśmy od razu na przekór tym trendom. Zwróć uwagę na same poziomy. Już u Piotrka Polaka w Dobra 12 Studio, gdzie nagrywaliśmy większość materiału, zaczęliśmy robić inaczej. Blachy nie są schowane. Z przodu nie masz tylko wokalu, stopy i werbla. U nas ta produkcja jest inna. Na obronę braci Wiesławskich powiem Ci jeszcze, że ostatnio miałem okazję posłuchać albumu bluesowego z Hertza i pastorałki, śpiewanej przez ludzi z Białegostoku. Wcale nie brzmiało to jak Behemoth i Vader, hehehe…

Hm… nie pamiętam już gdzie, ale kiedyś, chyba w „Chwili Dla Ciebie”, albo innej „Pani Domu”, wyczytałem, iż zespół Divine Weep zaczynał jako kapela, grająca melodyjny black metal. To jak to z tym blackiem było? Chcieliście wszystkim pokazać, że metal to zło i niedobro, czy też z powodu braku utalentowanego wokalisty zatrudnialiście jakiegoś Jasia Skrzeka?
Poradnik Domowy, grudzień 1998. Mam ten numer, hehehe… Powoli ta opowieść o granym black metalu w latach dziewięćdziesiątych robi się przez wywiady bardziej rzeczywista. Taka mityczna z otoczką legendy, hehehe… Chłopaki grali black metal, a później stwierdzili, że to nie to. Bartek Kosacki wrócił do grania, reaktywował zespół, ale już szukał innych ludzi, miał inne pomysły. Heavy mu pasował, tak dobrał skład… A że prawie wszyscy z nas lubią też mroczniejszy metal, to takie elementy na pewno u nas niejednokrotnie usłyszysz. Masz nutkę death metalową w „Imperious Blade”, masz nutkę black metalową w „Austere Obscurity”…
Potem, zanim ukazał się „Tears Of The Ages”, popełniliście wspominaną już płytę pod tytułem „Age Of The Immortal”. Hm… dwa covery Iron Maiden, plus literki o charakterystycznym kroju w logosie z tamtego okresu… Ryzykowna sprawa, bo mogliście złapać łatkę cover-bandu „Dziewicy”, którą potem ciężko byłoby odkleić…
Prawie złapaliśmy. A później tłumacz się ludziom, hehehe… Wcześniej chcieliśmy grać bardziej na styl „Ironowski”. Ale jakoś te ciągłe porównania do Iron Maiden nas zniechęciły. Teraz jesteśmy uważniejsi i bardziej mieszamy style. Uważam zresztą, że już też wypracowaliśmy własny. Myślę, że na kolejnym albumie będzie słychać, o czym teraz mówię.
Pożyjemy, zobaczymy… Jak z perspektywy czasu jawi ci się materiał z „Age Of The Immortal”? Przetarcie? Pierwszy skok na głęboką wodę? W moim odczuciu wprawdzie pływak nie utonął, ale bił rękoma w taflę wody ciut desperacko…
A tutaj to mam rozdwojenie jaźni. Bo podchodzę do tego materiału w dwóch aspektach. Po pierwsze, nie wiem jak my mogliśmy być tak głupi, aby pewne rzeczy zrobić tak, jak zrobiliśmy. Produkcja, okładka, hehehe… Dzisiaj siedemnastoletnie dzieciaki mogą zrobić lepszy album, niż my – stare konie. Z drugiej strony podchodzę do niego z nieocenionym sentymentem, bo w sumie to fajne, śmieszne czasy tego zespołu, które wspominam bardzo sympatycznie. Marzy mi się także jakaś reedycja tego krążka. Fajnie by było może lekko obrobić ścieżki w studiu i zrobić lepszą okładkę. Taki sam temat, ale profesjonalnie. Wtedy można by było to wrzucić, jako kawałek historii tego zespołu. Ja mam wielki sentyment do tego etapu historii Divine Weep. Jestem wdzięczny losowi, że już wtedy pozwolił mi być w szeregach tego zespołu i to wszystko zanotować pamięcią.
Wasz nowy wokalista… Mateusz śpiewa inaczej niż Igor – ostrzej, zadziorniej, agresywniej, ciemniej… Natychmiast przełożyło się to na dźwięki kapeli, bowiem singielek, który wypuściliście w tym roku, „Austere Obscurity”, brzmi zdecydowanie ciężej niż „Tears Of The Ages”… Przyznasz, że to nowe gardełko w Divine Weep wymusiło takie zmiany, czy też będziesz ściemniał, iż to naturalna ewolucja waszej muzyki?
I jedno i drugie. Będę ściemniał, że ewolucja. Co w sumie jest prawdą, ale i tak mi nie uwierzysz. A „Matta” już chwaliłem, ale nie da się ukryć, że jego wokal jest bardziej wszechstronny. Dodatkowo przy komponowaniu ma dużo do powiedzenia i wpisuje się w pracę w zespole. To nie jest wokalista z tych, którzy siedzą w kącie kanciapy i nagle, jak usłyszą: „Dobra to teraz wokal?”, wstają i mówią: „ale o co chodzi?”. „Matt” ma bardzo dużo do powiedzenia, jeśli chodzi o kompozycje, a jednocześnie, nawet jak nie ma pomysłu, to systematyzuje naszą pracę. Nie zawsze jest na próbach, bo jak pewnie wiesz, jest z Warszawy, ale nawet jak go nie ma, to później musimy mu zdawać sprawozdanie i przesyłać nagrania z tego, co robimy. Już piwa spokojnie nie można się napić pod kanciapą, bo ciągle tylko nas online pytają o efekty próby, hehehe…

No to pytanko z gatunku standardowych – kiedy zamierzacie się zabrać za nowy album i dlaczego nie będzie tak dobry, jak jego poprzednik?
Nie wiem, dlaczego nie będzie tak dobry, jak poprzednik, ale mogę powiedzieć dlaczego ogólnie będzie słabo. Otóż głównie dlatego, że jak zauważyłeś, wszystko idzie w kierunku ciężaru i szybkości, a tu popyt na disco polo ciągle rośnie, hehehe… Materiał już robimy, mamy dużo pomysłów, zaczęliśmy to już składać do kupy.
Wiadomo już, kiedy wleziecie do studia, oraz kto będzie tą osobą, która trzyma łapy na komputerze i udaje przy tym, że używa też stołu mikserskiego?
Ostatnio widziałem ten stół na Allegro, więc nie wiem jak to z nim będzie, hehehe… Ale nagrywać będziemy znów w Dobra 12 u Piotra Polaka. Na razie wpisał się w rolę realizatora tak mocno, że nie ma konkurencji.
Czego mamy spodziewać się po następcy „Tears Of The Ages”? „Austere Obscurity” jest w jakiś sposób reprezentatywnym numerem dla nowego materiału?
Zdecydowanie. Ale też będzie różnorodnie. „Austere Obscurity” to na ten moment taka mocniejsza pozycja. Zobaczymy… Sam jeszcze nie mam pojęcia, jak to wyjdzie, bo jest tak dużo pomysłów, że nawet nie wiem, co dokładnie trafi na krążek…
Pogadajmy jeszcze chwilę o twoich inspiracjach… Kto wywarł na ciebie największy wpływ? Jaki muzyk sprawił, że zdecydowałeś się złapać za instrument? Tylko mi tu bez „Slayer kurwa!”, bo już rzygam tym oklepanym hasełkiem…
O! W pytaniach o inspiracje jest powód do mojego częstego rozczarowania. Jeśli jeszcze raz ktoś porówna mój motyw basowy z „Last Breath” do intro SOAD „Aerials” to od razu mówię – pudło! Obecnie słucham tak dużo muzyki, że nie sposób wymienić tutaj moich inspiracji, a z drugiej strony chciałoby się powiedzieć: a kogo to obchodzi. Ale jak później czytasz komentarze, co komu z czym się kojarzy, to chyba lepiej jest je wymienić, hehehe… Nie będę Ci też mówił oczywistości, jak choćby Steve Harris, bo to by chyba było jeszcze bardziej oczywiste niż „Slayer kurwa!”. Jak kiedyś ktoś spoza zespołu zgadnie, co było moją główną inspiracją do solo w „Petrified Souls”, to wysyłam płytę z dedykacją…
OK., na razie to byłoby na tyle. Na koniec masz szansę jeszcze powiedzieć, jak bardzo znudziły cię nasze tandetne, głupie i tendencyjne pytania:
Cóż, chciałbym na koniec zaznaczyć, że w tym wywiadzie nie było ani słowa na temat perkusji. A perkusista zwrócił mi kiedyś uwagę, że nic o nim nie mówię. I tu chciałbym wyrazić moje największe niezadowolenie i rozczarowanie…
Dooobra, następnym razem wezwiemy bębniarza do tablicy, hehehe…
Tandetnie dodam jeszcze, że dziękuję za wywiad i zapraszam wszystkich na nasz fanpage: www.facebook.com/divineweep i na nasze koncerty, które nigdy nie są tak nudne, jak te pytania, hehehe… Dzięki!
Tomasz Urbański