HORRORSCOPE — SCHLESIER THRASHMASCHINE
Horrorscope – bez wątpienia jedna z najlepszych, thrash metalowych załóg, jakie kiedykolwiek nosiła śląska ziemia. Był taki czas, kiedy miałem wrażenie, że lada chwila Lech Śmiechowicz i jego ekipa doszlusują do czołówki najpopularniejszych bandów w granicach Rzeczypospolitej. Nowym Katem, czy Turbo zespół jednak nie został, a szkoda. Horrorscope to bowiem zawsze gwarancja riffów najwyższej jakości…
Z drugiej strony pieprzmy popularność! Wartością Horrorscope jest to, iż grupa nigdy nie poszła na żadne układy, nie ulegała modom, od lat ciska ten swój charakterystyczny thrash metal. A zespół zaczynał przecież w czasach, kiedy ten gatunek metalu był w totalnym odwrocie, trudno więc Ślązaków posądzać o koniunkturalizm.
Na pytania Metal Revolt odpowiadali Lech Śmiechowicz (gitara) i Piotr Pęczek (perkusja). Mimo iż ostatnią płytą, jaką Horrorscope ma w dorobku, pozostaje “Altered Worlds Practice”, dużo czasu poświęciliśmy na kwestie, związane ze świetnym, eksperymentalnym “Delicioushell” z 2010 roku. Chcecie wiedzieć, dlaczego ów krążek aż tak bardzo różni się od innych, jakie muzycy Horrorscope dotychczas nagrali? Zapraszamy do lektury tego niekrótkiego wywiadu, który stary Laschke rozpoczął od prywaty…
METAL REVOLT: Masz “Pictures Of Pain”?
LECH ŚMIECHOWICZ: Mam.
A sprzedasz?
LECH ŚMIECHOWICZ: Nie mam…
Bo wiesz, to jest jedyna wasza płyta, której nie mam, co mnie frustruje do białości…
LECH ŚMIECHOWICZ: To jest jedna z nielicznych naszych pozycji, o które nie staramy się, by były cały czas w sprzedaży…
No OK… Towarzyszu Pierwszy Gitarzysto, zacznijmy od tego, że w 2010 roku Horrorscope wydaje album “Delicioushell” – płytę mocno eksperymentalną, świeżą, kierującą zespół na troszkę szersze wody niż te, po których wcześniej się poruszał. Płytę znakomitą zresztą. Tymczasem następca “Delicioushell”, krążek “Altered Worlds Practice”, to powrót w znane Horrorscope muzycznie rejony. Co spowodowało taki, a nie inny kształt tego albumu? Czasem fakt, że nie było was na rynku wydawniczym aż siedem lat, nie miał tu wpływu? Bo “Altered Worlds Practice” wydaje mi się takim dość bezpiecznym brzmieniowo dla Horrorscope albumem…
LECH ŚMIECHOWICZ: Wiesz, poprzedni album właściwie zrobił Pienał. Większość materiału napisał Pienał, dopracowywaliśmy to na próbach i może to miało wpływ na to, że brzmi trochę inaczej. Nowy materiał pisaliśmy bardziej wspólnie.
PIOTR PĘCZEK: Jak robisz materiał sam, to zawsze on będzie trochę inny. Poza tym, jak grasz np. na bębnach, a musisz się też zająć gitarami, to wyjdzie to w inny sposób, niż gdyby gitary układał gitarzysta. Podobnie gdybyś jako gitarzysta zrobił perkusję dla bębniarza, to też to zabrzmi inaczej i odbiorcy odbiorą to w inny sposób… Jak potem wrócisz do starego stylu pracy, czyli jest w zespole pięć osób i każdy ma coś do powiedzenia, to musi to potem też brzmieć inaczej. Choć w wypadku “Delicioushell” to nie było tak, że nikt nie miał nic do powiedzenia…
Co ciekawe, “Delicioushell” wygląda na wasz zespołowy materiał. Moim zdaniem zresztą najlepszy…
PIOTR PĘCZEK: A nie jest właśnie…
LECH ŚMIECHOWICZ: Ta płyta z pewnością była podyktowana przez wydawcę…
Taaa, jasne… Lechu, który ma coś podyktowane przez wydawcę, hehehe…
PIOTR PĘCZEK: Tak czy owak, materiał pisany przez jednego człowieka zawsze będzie się trochę różnić od pisanego przez cały zespół.
Ale “Delicioushell” różni się właściwie wszystkim…
LECH ŚMIECHOWICZ: Można tak powiedzieć. Płyta różni się przede wszystkim podejściem do sprawy kompozycji, podejściem do samych pomysłów na materiał… Nagrywaliśmy też w nowym studiu, do tego w trakcie nagrywania zmienił się skład zespołu i to aż trzykrotnie. Zmienił się basista (Tomasza Walczaka zastąpił Krzysztof Kłosek – przyp. ed.), zmienił się gitarzysta (za Rafała Jęczelewskiego przyszedł Łukasz Gac – przyp. ed.), zmienił się realizator dźwięku (za to odpowiadali Ignacy Gruszecki i później Dominik Burzym – przyp. ed.), w trakcie nagrań zmienialiśmy też salę prób. Zaczynaliśmy nagrywać “Delicioushell” w Knurowie, kończyliśmy w Krakowie. Na pewno był to materiał inny. Poza tym był to materiał przełomowy. Oprócz tego, że mnóstwo pomysłów, mnóstwo riffów na tę płytę wyszło od Pienała, to był to także pierwszy materiał Horrorscope, który zrealizowaliśmy cyfrowo.
Riffy Pienała, po prostu Pienał Samo Zło, hehehe… No po drodze, zanim wylądowałeś w Horrorscope, był jeszcze Alkatraz…
PIOTR PĘCZEK: Na Śląsku znalazłem się właściwie z powodu Kat. Natomiast Alkatraz był wynikiem tego, że Jacek Regulski na dwa tygodnie przed wejściem do studia zginął w wypadku. Chłopaki jednak chcieli ciągnąć to dalej i zrobili Alkatraz. A to że to później się rozwaliło przez jednego człowieka, który nie nadawał się do pracy zespołowej, to zupełnie inna historia… To, że po kilku latach jeszcze i tak nagrałem im płytę, to też osobny temat…
Fakt, w twoim dorobku jest jeszcze “Buk” Kat & Roman Kostrzewski…
PIOTR PĘCZEK: Ja z powodu tych kolesi znalazłem się na Śląsku. A to, że później trzymałem się zespołu, z którym mi się fajnie pracowało i grało, to po prostu tak wyszło. Z “Bukiem” to było tak, że oni chcieli, żebym zrobił z nimi tę płytę. Gdyby się temu dobrze przyjrzeć, trzy czwarte aranżu tam nie jest moje. Ale taki “Odi Profanum Vulgus” znakomicie gada w wersji akustycznej. Przyszedłem do nich na próbę, a oni pytają: to jaki jeszcze numer robimy w wersji akustycznej? Ja na to: “Odi Profanum Vulgus”. Na co odpowiedzieli: chyba jesteś pojebany! Ale ja podszedłem do tego z dystansem. Wiedziałem, jaki klimat panuje w tym gronie. Zresztą podczas komponowania “Popiór” też tam się kręciłem i robiłem bębny, ale ostatecznie zagrał Jacek Nowak.
Siedem lat przerwy… Jak się robi takie pauzy, to pewnie wydało się znakomitą płytę i ma się koncerty tak pobukowane, jak goście z Testament po wypuszczeniu “The Gathering”. Chociaż… No dobra, co było powodem, że opierdalaliście się wydawniczo tyle czasu?
LECH ŚMIECHOWICZ: Jak sam zauważyłeś, płyta “Delicioushell” była zajebista. Zarobiliśmy więc na niej tyle hajsu i mieliśmy tak dużo sztuk do zagrania, że po prostu nie musieliśmy nic robić, hehehe… Mieliśmy siedem lat luzu, aż do momentu, kiedy powiedzieliśmy sobie: mamy kupę kasy, zróbmy to jeszcze raz, to będziemy mieli jeszcze więcej, hehehe…
PIOTR PĘCZEK: Ja nie wiem, jak ten hajs pochować w kieszeniach. Za małe są, hehehe…
LECH ŚMIECHOWICZ: A tak poważnie, trochę czasu zeszło. Poprzednia płyta okupiona była niepowodzeniami typu zmiana sali, zmiana realizatora, zmiana kolejnego realizatora, później jeszcze falstart z niemiecką wytwórnią płytową, która się nie wywiązywała z umowy. Koleś z tej wytwórni naciął wówczas mnóstwo kapel. Nam się udało przynajmniej tyle, że zdołaliśmy jakiś tam nakład płyt stamtąd wycofać i dziś te krążki traktujemy, jako promówki. Te płyty jakoś tam sobie funkcjonują, ale nie są one w oficjalnym obiegu.
W moim odczuciu “Altered Worlds Practice” to płyta bardzo brzmieniowo zwarta, jednolita, bardzo intensywna, ale – jak już wspomniałem – trochę taka bezpieczna… Chciałbym jednak usłyszeć, co na jej temat myślą autorzy? Tym bardziej, że od premiery albumu mijają dwa latka, więc jakiś dystans do tego materiału już macie. Jak go odbieracie z tej perspektywy?
LECH ŚMIECHOWICZ: Wydaje mi się, że jest to jedna z naszych ciekawszych brzmieniowo płyt i materiał jest, jak zauważyłeś, spójny, monolityczny wręcz… Nie wiem, czy bezpieczny, bo nie bardzo wiem, co znaczy, że muzyka może być bezpieczna…
PIOTR PĘCZEK: “Altered Worlds Practice” nie jest albumem bezpiecznym, ponieważ postawiliśmy na produkcję całkowicie analogową. Nie wykorzystywaliśmy zbyt wielu nowinek technicznych, jak w przypadku “Delicioushell”. Weszliśmy do studia i tak, jak brzmi dany instrument, tak go rejestrowaliśmy. Ukręciliśmy bardzo naturalne brzmienie, nikt nad tym nie kombinował, by tam były jakieś dodatkowe fajerwerki i tak dalej… Taki był nasz plan od samego początku.
I właśnie dlatego nowy album brzmi dla mnie tak trochę bezpiecznie. Kompozycyjnie jest bliższy temu, co w Horrorscope robiliście zawsze. A wziąłem do ręki “Delicioushell” i… to było zupełnie inne… Nie słyszę tu tak wielu wpływów Annihilator, czy Testament…
LECH ŚMIECHOWICZ: Jak mówiliśmy, lwią część tego materiału zrobił Pienał. On dał impuls, a potem opracowywaliśmy to na próbach. Poza tym podejście do produkcji płyty było zupełnie inne.
PIOTR PĘCZEK: Od siebie powiem ci, że nigdy wielkim fanem Annihilator nie byłem. Nigdy też nie byłem fanem np. Overkill. Fanem Testament zostałem od “Practice What You Preach”, ale tak naprawdę to od “Demonic”, bo mi się bardzo “Demonic” podobał. Ja się bardziej wywodzę z death metalowych rzeczy. Zaczynałem zresztą w death metalowej kapeli…
No tak, przypomnijmy sobie, że obywatel Pienał zasuwał kiedyś jako motorniczy w Nomad, hehehe…
PIOTR PĘCZEK: Nigdy wielkim fanem thrashu nie byłem. Podobał mi się Slayer, coś tam Annihilator, ale zawsze wkurzał mnie wokal… O ile muzyka wielu thrashowych kapel mogła się podobać, to zawsze znalazł się jakiś element, który po prostu mi nie pasował i nie zostawałem fanem danego zespołu. I tak to wyszło. Pomysły na utwory były moje – ja słucham właśnie takiej agresywnej muzyki, ale w zespole jest jeszcze czterech ludzi, którzy słuchają zupełnie czegoś innego. W sumie dało to efekt, który słyszysz na “Delicioushell”.
Praktycznie za każdym, kolejnym albumem Horrorscope stał inny wydawca. Co sprawia, że grupa od lat należąca do polskiej, thrash metalowej czołówki, tak często zmienia wytwórnie? Nie dało się gdzieś zagrzać miejsca na dłużej?
LECH ŚMIECHOWICZ: Paradoksalnie Axel Thubeauville z niemieckiej Shark Records, która najlepszej opinii nie ma, był pierwszym wydawcą, który zaproponował nam może nie do końca uczciwe warunki, ale przynajmniej jasne i konkretne. Nie obiecywał gruszek na wierzbie, ale przynajmniej było wiadomo, w co wchodzimy. I generalnie wywiązał się z tego, na co się umówił. Z innymi wydawcami bywało, oględnie mówiąc, różnie. Nagraliśmy tam dwie płyty wiedząc, że on ma opinię człowieka, który na wszystkim oszczędza. Ale pierwszy raz wchodziliśmy do takiej wody, że on zapłacił za nagrania w studiu, opłacił kwestie promocyjne, które były w umowie ustalone… Po tym, co obiecał, sprawa bardzo szybko ucichła, ale to, co zostało zawarte w kontrakcie, zostało zrealizowane. Shark Records nie był firmą, którą opuściliśmy, jak wiele przed nią i po niej, tylko po prostu w pewnym momencie Axel powiedział nam, że nie kontynuuje współpracy. Stwierdził, że nie jest w stanie zapłacić nam kolejny raz takiej sumy za nagranie, jaką chcieliśmy, ani że nie jest w stanie zapewnić nam takiej reklamy, o którą wówczas go pytaliśmy.
Zdajesz sobie sprawę, że właśnie zrobiłeś rewolucję? Jesteście pierwszym zespołem, zadowolonym ze współpracy z Shark Records, który oficjalnie się do tego przyznaje…
LECH ŚMIECHOWICZ: Może nie jakoś bardzo zadowolonym, ale nie mamy powodów, by rzucać w niego gównem. Nie mamy do niego pretensji. Mogę wiele złego powiedzieć o kolesiu z Legacy Records, bo się nie wywiązywał z niczego. Mogę mówić takie rzeczy o brazylijskiej Miceli Records, bo tam też wszystko było ściemą bez pokrycia. Po współpracy z Sharkiem kolejną wiarygodną firmą okazał się dopiero Defense Records, z którym to labelem współpracujemy do dziś. Wiesz, czasami najważniejsze jest to, co w sumie najprostsze. Prosty układ, konkretne warunki, konkretna rozmowa… My już nie jesteśmy najmłodsi. Gramy od 1996 roku, pierwsze nagrania to 1998 i 1999 rok…
Fakt, ten koleś z doklejonymi wąsami i jego Demonic Records…
LECH ŚMIECHOWICZ: Tak. I do tego to była kaseta z okładką, którą wykorzystano też dla innego zespołu…
“Wrong Side Of The Road” – tego nigdzie nie idzie teraz kupić…
LECH ŚMIECHOWICZ: Planujemy właśnie wznowić ten materiał. “Wrong Side Of The Road” nigdy nie ujrzał światła dziennego na CD. Był tylko wydany na kasetach. Bardzo dużo ludzi nas pyta o tę płytę, więc podjęliśmy decyzję, że będzie wznowienie. Nie mówimy kiedy dokładnie, bo na to jest jeszcze za wcześnie, ale plan taki jest.
“Altered Worlds Practice” stylistycznie bliska jest takiemu “The Crushing Design”, czy “Evoking Demons”, ale szata graficzna krążka, to już zupełnie nowa bajka. Fajne jest też to, że cały booklet zdobią dobre, trzymające klimat grafiki, a nie np. jakieś wariacje części okładki. Kiedy i gdzie napadliście na Natalię Jonderko i co dziewczynie trzeba było zrobić, żeby zmusić ją do namalowania wam tylu naprawdę dobrych grafik?
PIOTR PĘCZEK: Jeśli chodzi o napadanie na Natalię, to musisz gadać z Lechem, hehehe…
LECH ŚMIECHOWICZ: Cieszę się, że wam się te grafiki podobają. Miło, że takie rzeczy są zauważane. Natalia to po prostu moja dziewczyna, która gdzieś tu niedaleko siedzi, hehehe… Zajmuje się ona grafikami, produkcją clipów muzycznych i nie tylko, całą taką oprawą… Zajmuje się animacją graficzną w bardzo takim oldschoolowym stylu. Tak, jak to wygląda na naszej płycie. Zaproponowałem jej, żeby spróbowała coś narysować, Natalia podjęła temat ochoczo, pokazała nam swoje prace i wszyscy w zespole zaakceptowali to na zasadzie: wow! Dzięki temu macie to, co jest na płycie. Mnie osobiście bardzo się ten efekt podoba. Te grafiki są spójne stylistycznie, jest w tym jakaś historia… Wspólnie dopracowywaliśmy potem niuanse, by ta płyta – jak wszystkie, które nam się podobają – po latach cieszyła nie tylko ucho, ale też oko. Wiesz, taki “The Crushing Design” moim zdaniem graficznie pozostawia trochę do życzenia. Wówczas nam się to podobało, ale z perspektywy czasu już nie aż tak… Możemy mieć do tej okładki jakieś zastrzeżenia – człowiek dojrzewa, nabiera dystansu… Z okładki “Evoking Demons” ja jestem do dzisiaj bardzo zadowolony. Ale jeśli chodzi o “Altered Worlds Practice”, album jest już przez nas graficznie, wizualnie dopieszczony. I tak, jak wspominałeś, po dwóch latach od premiery jesteśmy w stanie na ten krążek spojrzeć krytycznie i w sumie chyba nie mam się do czego przyczepić.
Covery na płytach Horrorscope to z kolei żadne novum, tylko tak – Dio, Annihilator, Deep Purple, Mercyful Fate, z waszych koncertów pamiętam też “Night Crawler” Judas Priest… “Wolverine Blues” Entombed, który to trafił na “Altered Worlds Practice”, to chyba trochę inna stylistycznie półka. Czemu tym razem było akurat to?
LECH ŚMIECHOWICZ: Za każdym razem nagrywamy coś, co miało na nas jakiś wpływ. I jeśli chodzi o Entombed, tutaj nie było żadnego tematu, bo każdemu z nas ten numer się podobał. Zrobiliśmy go na zasadzie: pyk – gramy! Potem padło hasło: nagrywamy! No i go nagraliśmy. Tym bardziej, że np. numer “Chaos Approved” jest w podobnym stroju i podobnej tonacji do tego utworu Entombed. I to po prostu działa. Czasem gramy “Wolverine Blues” na koncertach i wydaje mi się, że jest dobrze przyjmowany. To krótki, treściwy numer, wszyscy go lubimy. To jest taki thrash metal – nie thrash metal. Black metalowcy też lubią ten numer Entombed… Nieważne kto słucha – fan thrashu, blacku, death metalu, czy czegoś innego. To jest taki numer, który łączy te tematy. Nie spotkałem się jeszcze z tym, by ktoś mi powiedział, że to gównianie, iż nagraliśmy akurat “Wolverine Blues” Entombed. A nasze poprzednie covery znajdowały wielu krytyków. Czasem mówił ktoś: po cholerę ten Dio, po cholerę Mercyful Fate… Dlatego po tym wszystkim doszedłem do wniosku, że Entombed to taka łącząca różne gusta kapela, czego wcześniej nie przypuszczałem. Ale jak się okazuje, to chyba jest prawda. Wiesz, to nie jest jakoś specjalnie trudny technicznie numer do zagrania. U nas trudnością było zagranie go w takim stylu, żeby nie odbiegał od naszego feelingu. Bardzo dużym wyzwaniem było go tak zagrać, żeby pasował do naszej płyty, a nie był jakimś doklejonym numerem, który stylistycznie jest nam obcy. Nad tym pracowaliśmy i wybraliśmy takie rozwiązanie, że strój tego utworu jest inny niż w oryginale. Natomiast tempo i metrum są takie same. Większość ludzi mówi, że ten utwór w naszej wersji zagrany jest ciężej i wolniej. A to nie jest prawda, ten kawałek nie jest zagrany wolniej.
Może taki odbiór jest dlatego, że zagraliście go za czysto, hehehe…
LECH ŚMIECHOWICZ: Zagraliśmy go po naszemu, może bardziej precyzyjnie… Ale i tak staraliśmy się trochę tego brudu tam przemycić, hehehe…
OK., śląskie ptaszęta świergolą, że przy nowych kawałkach już coś tam zaczęliście dłubać. Istnieje więc jakaś szansa, że tym razem z materiałem wyrobicie się nieco szybciej niż ostatnio. Hm… no to mniej więcej kiedy? I co tym razem trafi na krążek? Będzie bardziej eksperymentalnie, czy jednak ciut zachowawczo?
LECH ŚMIECHOWICZ: Hm… “Delicioushell” to rzeczywiście był inny album, ale zobaczymy, jaki będzie następny. Faktycznie, coś tam już zaczęliśmy dłubać. Jakieś tam plany mamy. Grunt pod nogami także jest, ponieważ już przed wydaniem wiemy, że możemy liczyć na obecnego wydawcę. Defense Records jest dalej zainteresowana współpracą i my także… Póki co, nie spinamy się, zaczynamy robić tę płytę, jakieś trzy – cztery numery mamy rozdłubane. Nie będzie siedmiu lat oczekiwania, ale też na pewno nie będzie to jeszcze w tym roku. Wstrzymują nas sprawy prozaiczne. Pienał studiuje i planuje zrobić karierę, jako naukowiec, panu basiście (Krzysztofowi Kłoskowi – przyp. ed.) lada chwila rodzi się drugie dziecko… Trochę to się opóźnia, ale najważniejsze, że plan jest. Nie ma czegoś takiego, jak działo się podczas “Delicioushell”. W tamtym czasie nie mieliśmy sali i nie mogliśmy ze sobą dojść do ładu, ponieważ nie mieliśmy jak robić prób, ani nagrywać. Wiesz, wpadanie do studia w momencie, kiedy nie mamy sprzętu w swojej sali, nie mamy jak robić prób, nie mamy gdzie tego wszystkiego dopracowywać… Do tego z różnych powodów skład nam się wówczas rozsypał. Rafał (Jęczelewski – przyp. ed.) podjął decyzję, że nie będzie dalej gry w Horrorscope kontynuować, bo jest to dla niego obciążenie. Dogadaliśmy się też z Krzyśkiem, że dogra część partii basowych zamiast Walca (Tomasza Walczaka – przyp. ed.). Potem okazało się, że studio, w którym nagrywaliśmy, ma problemy techniczne, o których nie chciałbym teraz mówić. Ale część materiału mogła zostać zaprzepaszczona przez złe podejście, ponieważ to była pierwsza płyta, przy której nagrywaniu w całości zaufaliśmy cyfrowej technologii. Wszystko to, cała ta nasza walka z materią, plus fakt, że lwią część tamtego materiału zrobił Pienał, spowodowało, że “Delicioushell” jest płytą absolutnie inną od naszej dotychczasowej stylówy. Ten album jest inny nawet pod względem oprawy graficznej. Ja się wtedy bardzo mocno upierałem, rozmawiając z Łukaszem Wodyńskim (autorem okładki “Delicioushell” – przyp. ed.), żeby tam było nawiązanie do “Demonic” Testament. Chciałem, by to było wyczuwalne, że idziemy graficznie w tym kierunku. Było na tym polu trochę tarć artystycznych z Łukaszem, ale suma sumarum wyszło chyba bardzo fajnie… To zresztą naprawdę wymagająca technicznie płyta, jeśli chodzi o zgranie zespołowe. Jest bardzo zaawansowana pod tym względem.
Jak to się stało, że “Pictures Of Pain” z 2001 roku miał dwie różne okładki? Hm… kto bogatemu zabroni? O co chodziło?
LECH ŚMIECHOWICZ: Już tego nie pamiętam dokładnie, ale rzeczywiście tak było. Obie wersje płyty wydawał wówczas Mariusz Kmiołek. My wówczas nie mieliśmy żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o współpracę z profesjonalnym grafikiem. Pierwszą wersję okładki opracowywaliśmy sami. Robił ją grafik z Rudy Śląskiej. I wszystko było pięknie, do momentu, kiedy ta płyta ukazała się fizycznie. Tam były źle przygotowane płaszczyzny, czy coś… To w ogóle nie było to, co miało być. Potem zaś Mariusz zaproponował, że jak będzie licencja do Plastic Head, to damy alternatywną wersję okładki, bo będzie lepsza. I tak to wyszło. “Pictures Of Pain” to jedyna nasza płyta, do której mamy mały sentyment. Nie podoba nam się ona też pod względem produkcyjnym. Nie przetrwała próby czasu. Może gitary brzmią dobrze, ale bębny nie do końca. To były czasy, kiedy bębny zaczynało się triggerować. Była taka moda. Do tego “Pictures Of Pain” nagrywało dwóch bębniarzy (Arkadiusz Kuś i Adam Jendrzyk – przyp. ed.). Właściwie jak skończyliśmy nagrywać ten album, w Horrorscope pojawił się Pienał. I Bogu dzięki! Od tego momentu bębny są takie, jakie być powinny, a nie są eksperymentem.
Czasy “The Crushing Design” i “Evoking Demons” to chyba był taki moment dla Horrorscope, że gdyby nastąpił nieco lepszy splot wydarzeń, zespół mógłby się dopchać do ścisłej czołówki najpopularniejszych, polskich, metalowych bandów? Tak się jednak nie stało. Dlaczego? Co to spowodowało?
LECH ŚMIECHOWICZ: Nie wiem. Może zabrakło nam jakiegoś takiego postawienia wszystkiego na jedną kartę, by stać się bandem, który żyje tylko z grania muzyki i setek koncertów? Wówczas musielibyśmy grać non-stop, ale już wtedy każdy z nas miał rodzinę, musiał myśleć o jej utrzymaniu, żeby było z czego żyć. Nie chcieliśmy też iść w mainstreamy, kwestia popularności wśród “gimbazy” nie do końca nas interesowała, hehehe… Nocny Kochanek nam nie po drodze.
Ale czemu po wydaniu “Evoking Demons” wydawniczo zatrzymaliście się na cztery lata? Wydawało się w pewnym momencie, że ruszycie bardzo sprawnie i kolejnymi płytami będziecie tylko piąć się w górę…
LECH ŚMIECHOWICZ: I tak było, bo w 2010 roku wychodzi “Delicioushell”, który uważacie za najlepszy album Horrorscope, hehehe… Już po “Evoking Demons” pojawiły się kwestie różnic stylistycznych. Zastanawialiśmy się, co chcemy dalej robić, w którą stronę ma iść Horrorscope, jak mają wyglądać nasze utwory, aranżacje, kto je ma robić. Ja po kilku naszych płytach też czułem presję, zastanawiałem się nad nowymi utworami, tekstami, szatą graficzną… Fajnie jest być liderem w zespole, ale nie jest dobrze, jeśli nie możesz liczyć na wszystkich ludzi w kapeli. Jak się nad tym zastanowiliśmy, podjęliśmy decyzję, że Pistolet (Krzysztof Pistelok – przyp. ed.) zostaje w Kacie z Romanem, a my szukamy nowego gitarzysty. Walec wówczas też opuścił pokład. Życie po prostu… Cztery lata zajęło nam, byśmy mogli się przeorganizować i jeszcze nagrać tę płytę. No i tak, jak mówiłem wcześniej, posypały się sprawy typu sala prób, studio i tak dalej…
Odchodzi Walec, przychodzi Xycho Kłosek…
LECH ŚMIECHOWICZ: Walec był zawsze zaangażowany w to, co robił zespół. Natomiast technicznie nie dysponował taką ilością środków wyrazu, jakbyśmy chcieli. Na pewnym etapie już zaczął nas ograniczać i w pewnym momencie się poddał. Powiedzieliśmy sobie: pas. Zupełnie inaczej było z Pistoletem. Rozstaliśmy się z nim wyłącznie z powodu różnic artystycznych. Pistolet ciągnął nas bardziej w stronę heavy metalu. Gdyby został w Horrorscope, nie powstałby “Delicioushell”, bo zespół nie poszedłby w tym kierunku. To jeden z lepszych gitarzystów, z jakimi graliśmy. Ale jeśli chodzi o taki thrashowy, agresywny kierunek, to jemu chyba było trochę nie po drodze. Później był Rafał Jęczelewski, który ostatecznie wybrał bardziej spokojny styl życia, a po nim przyszedł Łukasz Gac i w tym składzie gramy do dzisiaj. Robimy materiał na nowy album. Będzie to płyta, podobnie jak “Altered Worlds Practice”, zrobiona zespołowo. Wszystkie nasze pomysły przechodzą przez sito, każdy z nas ma swoje riffy, patenty i zasada jest taka, że to musi robić wrażenie na każdym z członków zespołu. Nie może być tak, że ktoś przynosi numer i gramy go od początku do końca, bo ktoś go zrobił. Nie na tym to u nas polega. Tu znów wracamy do “Delicioushell”. Tam riffy były wymyślone przez Pienała. Gdyby one potem zostały zagrane przez gitarzystów, słuchających np. wyłącznie szwedzkiej szkoły death metalowej, to powstałby zupełnie inny album. Nie byłoby tego thrashowego sznytu, nie byłoby nawiązań do Testament, czy Annihilator… To na tym polega, żeby każdy dołożył coś od siebie. U nas wiadomo, że będzie to thrash. Zawsze jest to thrash i tyle, hehehe…
Thilo Laschke & Tomasz Urbański