PIĘĆ PYTAŃ DO LECHA ŚMIECHOWICZA, GITARZYSTY HORRORSCOPE
Kiedy myślę o polskiej scenie thrash metalowej, zawsze jedną z pierwszych nazw, jaka przychodzi mi do głowy, jest HORRORSCOPE. Chorzowska ekipa może nie zaczynała kariery równocześnie z KAT, czy innym ALASTOR, ale swoje piętno na naszym podwórku na pewno odcisnęła. No i chłopaki zawsze grali swoje. Nie oglądając się na trendy i nowinki, nawet w czasach, kiedy thrash, jako gatunek, pod względem popularności był w totalnym odwrocie.
Coś tam ostatnio w obozie HORRORSCOPE mruczy i huczy. Postanowiłem więc zapytać Lecha Śmiechowicza, cóż to za koty łażą im po próbowni. Okazuje się, iż lada dzień wykluje się nowy materiał zespołu… Zresztą sami przeczytajcie…
METAL REVOLT: Na początek z grubej rury: Płycie “Altered World Practice” niedługo stukną równe trzy latka, a pamiętam, iż odgrażałeś się, że na kolejną porcję muzyki HORRORSCOPE nie będziemy musieli długo czekać. Dlaczego zatem przede mną nie leży jeszcze nowy krążek HORRORSCOPE?
LECH ŚMIECHOWICZ: W eonach dziejów zaledwie trzy latka, to prawie nic, albo tyle, co nic… Dużo graliśmy materiału z “Altered World Practice” i dalej gramy… Nawet pandemia nas nie zatrzymała, bo w trakcie jej trwania wypuściliśmy dwa videoklipy i nagraliśmy dwa pełne koncerty, przeznaczone do dystrybucji online. Nowe utwory powstają. Lada dzień światło dzienne zobaczy pierwszy, nowy utwór z nadchodzącego materiału. Będzie go można zobaczyć i posłuchać w ramach #rockoutsessions. W chwili obecnej wciąż jeszcze pracujemy nad następcą “Altered World Practice”. Sporo materiału jest już gotowe, ale jeszcze musimy dokończyć to, co zaczęliśmy. Nie jestem jeszcze w stanie jednoznacznie podać żadnej przewidywanej daty premiery całości, ale materiał powstaje.
W Polsce mamy wciąż do czynienia z koronaszopką, nie ma możliwości grania normalnych koncertów, dlatego, jako jedni ze sporej grupy polskich bandów, zdecydowaliście się zagrać od czasu do czasu gigi interaktywne. Fajnie, ale powiedz, jak to jest nie czuć żywej reakcji publiki podczas grania? No i powiedz, kiedy to wszystko twoim zdaniem się skończy? Bo mnie zły duch podpowiada, że mogą być jeszcze w związku z pseudopandemią niespodzianki…
Nic nie zastąpi grania koncertów przed prawdziwą publicznością. Tych wrażeń nie da się zamienić na protezę. Ale nawet streamingowe, interaktywne koncerty, takie jak nasz majowy z LiveStageOnline, dają nowe spojrzenie, nowe doświadczenie i zupełnie inne, nowe odczucia. W sytuacji, gdy nie można było grać prawdziwych koncertów, nawet dla zmniejszonej do minimum publiczności, naszym zdaniem lepiej było zrobić coś, na co zezwala współczesna technologia, niż siedzieć na dupie w domu. Takie medium jest współczesne i wykorzystywane przez miliony ludzi na świecie. Przez nas również. Wróciliśmy już jednak do prawdziwego grania na żywo. Pandemia prędzej, czy później odpuści, a decyzje rządów i władz zawsze są kontrowersyjne, nie tylko w naszym kraju. Żyjemy w chorych czasach, o których czytaliśmy u Williama Gibsona, czy u George’a Orwella. No cóż, to, co kiedyś było fikcją, dzisiaj mamy na wyciągnięcie ręki… Niespodzianki zapewne będą, ale tym się różni prawdziwy thrash metal od k-popu i innych pierdół, że inspiracje czerpiemy prosto z gównianych sytuacji, wziętych z życia…
Przypuśćmy, że nowa płyta HORRORSCOPE jest już gotowa. Krążek przyjechał właśnie z tłoczni, znana też jest data jego premiery, etc. Jak taki album teraz wypromować? Przypominam, że z koncertami w chwili obecnej jest, jak jest…
Wydaje mi się, nawet nauczony jestem własnym doświadczeniem, że równolegle z wszechobecnym życiem w świecie wirtualnym nie należy odpuszczać promowania prawdziwych, plastikowych krążków, grając prawdziwe, żywe koncerty z publicznością. Bez takiej interakcji metal nie ma sensu. Jest, jak jest i wszyscy wiemy, że nasza muzyka, to nisza. Ale digitalizacja daje też inne możliwości, bo nie zna granic, nie zna cenzury, nie zna wielu ograniczeń, jakie ma dystrybucja fizycznych krążków itd. Istnieją setki, tysiące zespołów, pewnie podobnych do nas, ale co z tego? Cała zabawa polega na tym, że największą frajdą dla słuchającego jest odnaleźć samemu i wyłowić z natłoku to, co najbardziej tobie odpowiada, nie sądzisz? Jakbyśmy wszystko stawiali tylko na promocję, pewnie zmienilibyśmy styl i zaczęli grać z Cleo. Albo przebrali się w stroje z epoki, malując corpse-paintowe maski na twarzach.
No dobra, wiesz o czym ostatnio ćwierkają śląskie ptaszęta? Ano powiadają, że HORRORSCOPE niedługo wypuści singla. Słyszałem też, że singielek ma się zwać “Negative Utopia”. Prawda to, czy będziemy strzelać do wróbli za rozsiewanie plotek?
Nie wiem, czy ty wiesz, że wróble zniknęły z miast i wymierają? Znasz przyczyny tego dziwnego, ptasiego exodusu? Ale do rzeczy – wróble dobrze ćwierkają. Już na wstępie zaznaczyłem, że lada dzień nasz najnowszy utwór będzie zaprezentowany w ramach #RockOutSessions. To będzie około dwudziestominutowy koncert ze studia nagrań, gdzie zagraliśmy kilka utworów w celu zabicia nudy podczas lockdownu. Kilka utworów starszych i jeden nowy, “Negative Utopia” z materiału, nad którym wciąż pracujemy. Singiel – staroświeckie słownictwo, proszę pana, hehehe… Owszem, singiel wirtualny, zdigitalizowany, czyli nowy utwór w formie video, prezentowanego na YouTube. Tak to dzisiaj wygląda. Nowy, pełnoczasowy materiał też będzie. Mamy wydawcę, zostajemy w Defense Records. Jesteśmy, jak dotąd, zadowoleni z efektów naszej współpracy.
Na koniec pytanko z innej beczułki: Zdarzyło ci się kiedyś pograć na magicznym wiośle marki Defil Kosmos, podłączonym do pierdziawki z logo Vermona? Poopowiadaj, na jakim sprzęcie grasz i dlaczego właśnie na takim? Dlaczego twoim zdaniem graty, które masz, brzęczą lepiej niż inne? Co byś jeszcze dokupił, gdybyś dysponował nieograniczonym budżetem?
Oj tak, moje początki z gitarą to był właśnie Defil Kosmos. Potem Jolana i faktycznie, w jakimś dziwnym domu kultury wszyscy podpinaliśmy te śmieszne instrumenty do takiego Regenta. Cóż to był za klimat, hehehe… Wszystko charczało, brzęczało, bzyczało. Vermona trzeszczała, jak styropian, pocierany o ścianę, ale nam się wydawało, że to brzmi, jak VENOM. Co do używanego przeze mnie sprzętu, przez lata związałem się nierozłącznie z gitarami marki Gibson lub pochodnych, bazujących na konstrukcjach Flying V i Explorer. Oczywiście właśnie dlatego lubię też Deany. Pozostaję wierny technologii lampowej i swoje brzmienie opieram na Gibsonie i lampowym, starym Peaveyu 5150. Czasem też na jego następcy ze stajni EVH Eddiego Van Halena, czyli EVH 5150 III, modelu Stealth. Jest on niesamowity i od pierwszej chwili obcowania z nim jestem tym wzmacniaczem zauroczony. Jak w każdej dziedzinie, także i w muzykowaniu eksperymentuję z miniaturyzacją, sprawdzam i ogrywam nowinki cyfrowe, które wiele dzisiaj ułatwiają, głównie w kwestii transportu sprzętu i całej logistyki scenicznej. Reasumując – nic nie zastąpi lampowego brzmienia. Kempery, czy inne Fractale, są OK. i można z nich korzystać, ale esencja jest w prawdziwej lampie i dobrej gitarze. Fajnie jest mieć nieograniczony budżet, to niezaprzeczalne. Ale jeszcze fajniej jest zdobywać doświadczenie, a wraz z nim świadomość, czego tak naprawdę potrzebujesz do satysfakcjonującego cię brzmienia i jaki instrument będzie dla ciebie dobry i wygodny. Ta wiedza uczyni cię szczęśliwym, pozwoli nagrać to, co chcesz i grać tak, jak chcesz. Staniesz się spełniony muzycznie. Oczywiście pamiętając o najważniejszym – grać można nawet na Defilu Kosmosie. Najistotniejsza jest wyobraźnia i ćwiczenia. Potem ciut talentu, a sprzęt zawsze można zmienić.
Tomasz Urbański