PLANET HELL — MISJA DRUGA
Z Przemkiem Lataczem, dowódcą promu kosmicznego PLANET HELL w Metal Revolt rozmawialiśmy stosunkowo niedawno. Było to jednak przed premierą znakomitego albumu “Mission Two”. Po tym, jak dźwięki nowej produkcji death metalowego bandu dosłownie wgniotły mnie w podłogę, doszedłem do wniosku, że niezbędna będzie powtórka. Tym razem więc gawędzimy o samej płycie – czyli o tym, czego z racji mojej wcześniejszej nieznajomości “Mission Two” nie dało się poruszyć w poprzedniej rozmowie. No i tym razem na spytki wzięty został cały zespół. Przed Wami więc Przemysław “Astrogator” Latacz, Tomasz “Pierwszy Oficer” Ziarko, Józef “Inżynier Cybernetyk” Brodziński, oraz “Tomasz “Inżynier Nukleonik” Raszka…
Pisałem już, że “Mission Two” to płyta genialna? Kto nie kupił, ten gapa…
Death metal to w przypadku “Mission Two” zdecydowanie zbyt wąskie ramki. W wielu fragmentach waszej muzyki całkiem daleko oddalacie się od standardowej, deathowej stylistyki. Macie jakiś pomysł, jak zdefiniować waszą muzykę? Przyznam szczerze, że tak nowatorskiego albumu dawno już nie słyszałem…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Wiele osób potrzebuje klasyfikacji i nie jest to złe, bo zawsze łatwiej jest kogoś przekonać do swojej muzyki wcześniej anonsując, czego może się spodziewać. Natomiast jestem wrogiem przesadnego szufladkowania i wymyślania potworków słownych, typu ultra-nieświęty-w-trójcy-niejedyny-ale-za-to-samotrzeć-prawdziwy-metal. Myśląc o Planet Hell zawsze chciałem poruszać się na pograniczach głównych gatunków muzyki ekstremalnej i myślę, że termin “progresywny death metal” ułatwia mi sprawę. Mamy motywy progresywne, czyli aranżacyjnie rozwijające się i podobnie, jak w rocku progresywnym, mamy konkretną historię, koncept album, opowiedziany słowami i muzyką…
JÓZEF BRODZIŃSKI: Każdy muzyk ma jakąś swoją manierę, swój styl. Zbyt długa ekspozycja na jeden ze stylów może być nużąca. Ponieważ materiał ten tworzyliśmy wspólnie, z Przemkiem jako dominantą, miało to pozytywny wpływ na jego różnorodność. Niektórzy twierdzą, że brzmimy jak Planet Hell. Podobają nam się takie opinie.
TOMASZ ZIARKO: Wszyscy wyraźnie podkreślamy zasadność określania Planet Hell jako zespołu death metalowego, gdyż każdy cel, do którego się dąży, powinien być jasno określony. Natomiast sposób jego realizacji może przebiegać tak, jak sobie autorzy, czy też bardziej realizatorzy zażyczą. I to jest właśnie najfajniejsze w tym wszystkim, że nasza droga nie jest typowa, ściśle określona w kanonie. Dużo poszukujemy, zwiedzamy i odkrywamy nowe drogi, możliwości. Z drugiej strony – bądźmy szczerzy – gdy chcemy sobie posłuchać deathu w stylu Cannibal Corpse, to puszczamy “Kanibali”. mamy chęć na Necrophagist – rzecz jasna leci Necrophagist. My wychodzimy z założenia, że chcemy grać, jak Planet Hell.
TOMASZ RASZKA: Cytując klasyka: tygiel kulturowy pożyteczny i zdrowy. Płyta jest jakąś tam wypadkową bagażu doświadczeń i inspiracji czterech chłopa. A musisz uwierzyć, że spektrum słuchanej muzyki w Planet Hell nie mogłoby być szersze. U mnie w playliście znajdziesz wszystko – od Methenego po Anaal Natrakh, od Mercyful Fate po Igorrr, od hip hopu po latynoski jazz, od muzyki klasycznej po skandynawską elektronikę. Różna muzyka – różne emocje…
Nie obawiacie się, jak “Mission Two” zostanie odebrana przez publiczność? Chodzi mi o te wszystkie stonowane fragmenty, czasem czyste wokale… To są rzeczy fantastycznie wprost wplecione w waszą muzykę, a biorąc pod uwagę warstwę liryczną, po prostu ich tu nie być nie mogło, ale… dla standardowego pochłaniacza death metalowego mielenia to jednak może być za wiele…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Trochę obawiałem się czystych wokali, bo rzeczywiście biorąc pod uwagę teksty i emocje w nich zawarte, pojawić się musiały. Na szczęście koledzy wsparli mnie dzielnie i miałem komfort pracy – nie musiałem się ograniczać.
JÓZEF BRODZIŃSKI: Przy tworzeniu takiego koncept albumu nie powinieneś zastanawiać się, czy słuchacz zaakceptuje taką, czy inną formę. Ona wynika z kontekstu, jest częścią większej układanki. “Mission Two” to pierwsza płyta, na której Przemek położył czyste wokale, chociaż słowo “położył” to może nienajlepsze określenie, hehehe… Wokale przeszły sporą metamorfozę w atmosferze burzliwej dyskusji w studiu, ale finalnie wszyscy jesteśmy z nich zadowoleni.
TOMASZ ZIARKO: Powiedziałeś, że dla standardowego pochłaniacza deathu może to być za wiele. Odpowiedź: nie chcemy takiego słuchacza, hehehe… A przechodząc do konkretów, chyba najważniejszą wartością dla osoby tworzącej jest możliwość zainspirowania słuchacza. Zabiegi z czystymi wokalami, pomimo ekspresji, wyrażającej historię, którą chcemy opowiedzieć, traktuję właśnie jako możliwość zainspirowania kogoś. Np. takiego zatwardziałego fana growlu – przedstawienia mu innej drogi. Niekoniecznie gorszej, po prostu innej, która być może będzie impulsem na poszerzenie horyzontów. Tak miałem z “Deconsecrate” The Faceless. Wiecie, o co chodzi…
Nowy album Planet Hell ponownie wydany zostaje przez Mad Lion Records, ale… w Polsce na pewno zapewni to dobrą dystrybucję i niezłą sprzedaż, tylko czy nie warto byłoby pomyśleć o jakiejś licencji na Zachodzie? Czy Mad Lion zrobi coś w tym kierunku? Z płytą tej klasy należałoby chyba spróbować zawojować coś na innych rynkach…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Na pewno wyślemy płytę do kilku miejsc poza Polską. Robiliśmy tak też przy jedynce – wówczas dość solidną akcję promocyjną zrobił nam Leszek z Thrashing Madness, który był wydawcą płyty w formie fizycznej. Przemek z Mad Lion był wtedy odpowiedzialny za dystrybucję elektroniczną. Najpierw jednak ogarniamy sprawy krajowe.
Towarzyszu Astrogatorze, sam wspomniałeś przy innej okazji, że “Mission Two” to pierwsza, death metalowa płyta o miłości. No to rozwińmy ten wątek. Nie uważacie, że to skrajnie osobliwy temat nie tylko w deathu, ale i w szeroko pojętym metalu w ogóle? Kiedy pojawiła się koncepcja, że właśnie ten wątek z “Solaris” będzie tematem przewodnim warstwy lirycznej na waszej płycie?
PRZEMYSŁAW LATACZ: Właśnie tutaj obawiałem się reakcji zjadacza standardowego death metalu. Pamiętam, że palnąłem tak w poprzednim wywiadzie dla Was i… po namyśle stwierdziłem, że nie wycofam się z tego. Jest to sformułowanie dość intrygujące i kontrowersyjne, co bardzo mi odpowiada. Marketingowo chyba też się broni. Dla mnie wątek relacji między dwójką głównych bohaterów jest równorzędny z tym, co dzieje się na powierzchni planety i na stacji, orbitującej wokół Solaris. Ale nie da się ukryć, że ogromny ładunek emocjonalny, związany z miłością, przekłada się na pozostałe wątki. To jest tak, jak w życiu. Kiedy się zakochasz, cały świat nagle staje się piękny, planeta Ziemia nabiera innych barw, inaczej odbierasz sytuacje dnia codziennego.
TOMASZ RASZKA: Muzyka niesie ze sobą emocje. I tak, jak różne są emocje, tak różna jest muzyka i/lub środki, użyte do jej “uszycia”. Wczytując się w teksty znajdziesz cały wachlarz emocji pozytywnych, oraz negatywnych. Staraliśmy się odzwierciedlić to w muzyce. Bez zgłębienia warstwy lirycznej płyta na pierwszy rzut oka może się wydać eklektyczna, ale tak naprawdę jest to kwestia dynamiki, zarówno na poziomie danego utworu, jak i między utworami. Ta ostatnia nie jest często spotykana w stylistyce death metalowej, stąd też twardogłowi będą mieli ciężki orzech do zgryzienia…
Na promosie, który dostałem, nie ma wielu istotnych informacji, więc muszę o to dopytać. Czyim dziełem jest okładka “Mission Two”? Muszę przyznać, że wybór znakomity, absolutnie pasuje do klimatu krążka…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Jest to zdjęcie Solaris, wykonane przez sondę NASA, hehehe… Tak naprawdę Józek opracował zewnętrzną okładkę, więc może powie Ci coś więcej…
JÓZEF BRODZIŃSKI: Początkowym pomysłem na okładkę była kontynuacja trendu z misji pierwszej, tj. logo misji drugiej w innym zabarwieniu. Uznaliśmy jednak, że pójdziemy w innym kierunku, tak aby jeden z głównych bohaterów, planeta Solaris, dostała należyte miejsce w przestrzeni wydawnictwa. Przy całym procesie tworzenia grafiki dla “Mission Two” ponownie współpracowaliśmy z Biskqpem, którego przy okazji pozdrawiamy. Jeśli chodzi o okładkę, to wziąłem sprawy w swoje ręce z kilku powodów. Główny był taki, że chciałem skrócić nasze cierpienia, które niewątpliwie towarzyszyłyby nam wszystkim przy tworzeniu grafiki na odległość. Możliwości techniczne są, ale cały proces wydłuża się, a ilość detali do omówienia jest boleśnie duża, hehehe… Przemek wybrał garść grafik, którymi można było się posłużyć. Moje zadanie w zasadzie polegało na znalezieniu odpowiedniego kadru i nadaniu całości odpowiedniej temperatury, właściwych barw. Reszta to rzemieślnicza praca z tekstem w stylu pięć pikseli w prawo, pięć pikseli w lewo, większy font, mniejszy font, itd… Aż do osiągnięcia zadowalającej kompozycji. Osobiście na początku nie byłem zadowolony ze swojej produkcji, ale entuzjazm chłopaków uznałem za dobrą kartę. Cieszę się, że zaufałem chłopakom – gdy teraz trzymam “Mission Two” w rękach, serduszko się cieszy.
Kim jest modelka, której fotografie wykorzystaliście do kilku ilustracji z bookletu “Mission Two”? Hm… ciekawy byłem tego bookletu. Zastanawiałem się, co zrobicie teraz, jak będzie to wyglądać, skoro na swoim debiucie każdy utwór ilustrowały bardzo specyficzne prace Daniela Mroza. Liczyłem na coś naprawdę intrygującego i nie zawiodłem się…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Autorką zdjęć modelki jest Mariola Weiss. Zachęcam do zapoznania się z jej twórczością na profilu facebookowym i na deviantart. Modelki osobiście nie poznałem, a tego pewnie byłeś ciekawy, hehehe… Musieliśmy zrobić coś innego niż na jedynce i podzieliłem zdjęcia na te, które ilustrują relacje między dwójką bohaterów, oraz te, które przedstawiają zjawiska na planecie – obcym organizmie. Zdjęcia planety to przerobione obrazy z misji NASA.
Wypuszczanie płyt przez Planet Hell w takich niestandardowych pudełkach to już będzie stała praktyka? Rozumiem, że chodzi tu o to, by piękno grafiki nie straciło na swoim wyrazie, ale wydaje mi się, że tym razem można było to, co zawiera booklet, zmieścić w formacie jewel-case...
PRZEMYSŁAW LATACZ: Przymierzamy się również do tradycyjnego formatu. Prawdopodobnie połączymy to z reedycją jedynki, również w jewel-case, ale będziecie jeszcze musieli chwilę poczekać na takie wersje. Jako podstawowe wydanie chciałbym pozostać przy rozmiarze digibooka A5. Daje to możliwość lepszej prezentacji grafik i tekstów. Poza tym Lem pisał książki, my nagrywamy książkowe płyty – pasuje mi to.
Miał być cover, nie ma coveru… Dlaczego? Nie pasował do konceptu? Wybijał z klimatu albumu?
PRZEMYSŁAW LATACZ: Kiedy skończyliśmy prace nad ostatnim kawałkiem, dotarło do mnie, że całość jest bardzo spójna, a opowieść zamknięta. Koledzy się ze mną zgodzili. Nie było sensu dodawać coveru na koniec – ostatni kawałek wybrzmiewa w taki sposób, że cały czas unosi się nastrój całości. Dodatkowo outro jest tak skomponowane, że jeżeli masz płytę w formie elektronicznej, lub CD, nastawione na repeat, przechodzi w intro do pierwszego utworu w taki sposób, że się nie zorientujesz, gdzie płyta się kończy, a gdzie zaczyna. Prawdziwy obłęd! Jako ciekawostkę dodam, że braliśmy pod uwagę Rush, Björk i Royksopp and Robyn, z czego najbardziej pasował mi Rush. Mam na myśli kawałek “Alien Shore” z płyty “Counterparts”. Przeczytajcie sobie tekst po lekturze “Solaris” – mnie wgniotło w podłogę! Nieprawdopodobny zbieg okoliczności.
JÓZEF BRODZIŃSKI: Dobrze, że nie musieliśmy wybierać coveru. Chyba doszłoby do rękoczynów, hehehe…
Na kawałek, promujący “Mission Two” w sieci, wybraliście “Experiment”. Dlaczego akurat ten numer? Akurat “Experiment” w pojedynkę kompletnie nie oddaje tego, czym “Mission Two” jest. Brzmi, jak typowy, death metalowy numer. Dopiero w połączeniu z całością zyskuje. A wasz nowy album to znacznie więcej niż death metalowa płyta. Nie lepiej było do sieci wrzucić coś innego?
JÓZEF BRODZIŃSKI: W przypadku koncept-albumu wyrwanie któregokolwiek z utworów z kontekstu jest operacją bolesną, jednak jakiś wybór musiał nastąpić. Na szczęście był on jednogłośny. Można by go nawet postrzegać, jako nieco zachowawcze działanie z naszej strony, w kontekście innych numerów. Z perspektywy czasu myślę, że wybór był właściwy. Zachęcił słuchaczy do zapoznania się z resztą materiału. Znajdziesz tam pachnące Voivod riffy Przemka, moją ulubioną solówkę Tomasza Ziarko, i garść progresywnych momentów z dominującym udziałem Tomasza Raszki. A przy tym wszystkim maszyna mieli dość zajadle. Przy okazji tworzenia lyric video do “Experiment” nawiązaliśmy współpracę z rewelacyjnym człowiekiem, Tomaszem Wącirzem. Dla nas to kolejna wartość dodana. Zamierzamy kontynuować tę współpracę w przyszłości.
TOMASZ ZIARKO: Tak, “Experiment” chyba najbardziej oddaje to, co chcieliśmy zrobić komponując “dwójkę”. I to nie tylko pod względem nazwy utworu samego w sobie. Każdy może interpretować to, jak chce, ale pod względem muzycznym jest to kwintesencja wcześniej wspomnianego przeze mnie death metalowego celu, jednak wykazującego różne, jazzujące naleciałości, czy polirytmiczne zabiegi. Każdy inny utwór mógł nieco zakrzywić obraz “Mission Two” odrywając go od całości albumu. A że “Experiment” dla ciebie brzmi, jak typowy utwór death metalowy – no cóż, może nasz eksperyment nie wyszedł…
Zjadliwy głos Astrogatora poznaliśmy już na “Mission One”. A kto odpowiada za czyste wokale, które tu i tam użyliście w “Report”, “Encounter”, oraz “Farewell”?
PRZEMYSŁAW LATACZ: Czyste wokale w “Report” i “Encounter” to ja… Żeński głos w “Farewell” to moja żona, Iza… Ma całkiem miły głos i dobry angielski akcent.
JÓZEF BRODZIŃSKI: Wcale nie dziwię się, że nie poznałeś wokali Astrogatora we własnej osobie. W studiu nie miał z nami łatwo, hehehe…
TOMASZ ZIARKO: Do tego stopnia, że po jednej z sesji wokalnych szef trafił do szpitala…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Przypominam kolegom, że pozbyłem się przesadzonej maniery Snake’a z Voivod w pół godziny. A szpital zaliczyłem z innych powodów, na jednej z sesji postprodukcyjnych.
“Mission One” z “Mission Two” łączy chyba tylko fakt sporej ilości wpływów Voivod na wasze brzmienie. Ale tego Voivodowego klimatu chyba nie zamierzacie się pozbywać…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Voivod to część mojego muzycznego DNA. Jestem ich fanem od pierwszej płyty, która w 1984 roku dosłownie rzuciła mną o ścianę. Miałem okazję powiedzieć to Awayowi osobiście, wręczając mu „Mission One”. Nawet nazwę Planet Hell wziąłem od jednego z utworów Voivod. Koledzy nie do końca podzielają tę moją niezdrową fascynację, ale nie zapominajmy, że w Voivod słychać wiele wpływów King Crimson, a z takim ciężarem gatunkowym się nie polemizuje…
JÓZEF BRODZIŃSKI: Ten voivodowy zapach riffów jest chyba wizytówką Przemka i już się od tego nie uwolni. I pewnie wcale nie chce. Ale cały czas obserwujemy, jak nabywa nowych, bardziej przestrzennych zapachów, np. od Devina Townsenda, czy Stevena Wilsona. Może również liczyć na nasze liczne wtrącenia, hehehe…
TOMASZ ZIARKO: A ja nie słucham Voivod. Po prostu tak to wychodzi spod Przemka palców. Z moich chyba też, skoro usłyszałem, że dany riff był voivodowy, hehehe…
TOMASZ RASZKA: Nawet ja tworzę voivodowe riffy, hehehe…
JÓZEF BRODZIŃSKI: To chyba jakaś epidemia, hehehe… Można się jakoś z tego leczyć?
TOMASZ RASZKA: Trzeba zapytać lekarza (Czyli Przemysława Latacza, radiologa – przyp. ed.), hehehe…
PRZEMYSŁAW LATACZ: To nieuleczalne. Nic wam na to nie poradzę, hehehe…
Jest jakaś opcja na wydanie winylowe? Metalowcy to w dużej mierze kolekcjonerzy i wielu z nich preferuje ten nośnik…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Jeżeli zainteresowanie CD będzie duże, to kto wie? Może znajdzie się ktoś chętny, aby w takie wydawnictwo zainwestować. Ja byłbym bardzo szczęśliwy.
“Mission One” właściwie tworzył Astrogator, a Planet Hell był jeszcze wówczas projektem bez stałego składu. “Mission Two” to już wasze wspólne dzieło. No to niech najpierw Astrogator opowie o różnicach w pracy nad obiema płytami, a potem nich reszta z was powie, jak się z tym tyranem pracowało, bo o ile wiem, dowódca promu kosmicznego Planet Hell nie ma na wizję kierowania kapelą zapatrywań demokratycznych…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Mądry dowódca słucha załogi, ale to on podejmuje decyzje i ponosi konsekwencje. Chłopaki dołączali do projektu Misji Pierwszej, który stał się zespołem podczas Misji Drugiej. Zaakceptowali klimat i stylistykę, dają wiele z siebie, a ja czuwam, aby nie ulotnił się pierwotny zamysł i spójność. Różnica w porównaniu z “jedynką” polegała na tym, że na dwójce utwory od podstaw powstawały z żywym perkusistą. Tomek ma ciągoty w kierunku nieoczywistego, etniczno jazzującego groove, co w wielu momentach idealnie się sprawdziło, a ja bym na to nie wpadł. Drugi gitarzysta, drugi Tomek, dołożył też od siebie sporo riffów, z których część wykorzystaliśmy. Na jedynce były tylko moje solówki, na dwójce jest mniej więcej po połowie moich i Tomka. Akustyczny wstęp do “Encounter” był pomysłem Tomka. Nad aranżacjami pracowaliśmy wspólnie, a Józek, jako basista, tłumaczył perkusiście, o co gitarzystom chodzi. Ułożył też wiele znaczących, basowych figur.
JÓZEF BRODZIŃSKI: Co dwie głowy. to nie jedna. Co cztery, to zawrót głowy, hehehe… Przy nowym materiale zabawa była przednia, choć opłacona sporym wysiłkiem z naszej strony. Wbrew temu, co można przypuszczać, demokracja w Planet Hell ma się dobrze. Na pewno przy pracy nad tym albumem nasz warsztat poszedł do przodu, a możliwość realizacji jakichś własnych pomysłów i wtrąceń w materiale napędzała nas pozytywnie. Poczyniliśmy przy okazji wiele ustaleń. Np. wiemy już, że gitarzyści mają zakaz układania ścieżki basu, hehehe…
TOMASZ ZIARKO: Jedno, co przychodzi mi do głowy, to moje ulubione słowo – synergia. Komponując wszyscy byliśmy bardzo zaangażowani w tworzenie materiału. Niejednokrotnie zdarzały się stwierdzenia: tak musi być i chuj. I dobrze! Myślę, że bardzo naturalnie wychodziło pisanie materiału na płytę, jego rekompozycja, czy udoskonalanie. Nasze gusta muzyczne jednocześnie znacząco się pokrywają, lecz kładziemy nacisk na inne szczegóły. Mam wrażenie, że każdy włożył w materiał masę składowych elementów, czy mądrzej – włożył wiele pewnego rodzaju wrażliwości muzycznej, czego efektem jest “Mission Two”.
“Mission Two” trzeba będzie ostro promować na koncertach. Jakieś nowości w waszym wizerunku? Do mundurków z czasów “Mission One” ludzie zdążyli już przywyknąć…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Mamy nowe, lepiej skrojone koszule. Koncepcja umundurowania zostaje, ale jest dość luźna – nie każę robić załodze dwudziestu pompek za niedopięty guzik… Ostatnio na scenie spinam włosy i zakładam ciemne okulary. Niektórzy twierdzą, że to stylówa pod Vorpha z Samael, ale nie zamierzałem się do niego upodabniać… Chcemy też spróbować dołożyć wizualizacje, wyświetlane podczas niektórych kawałków. Będzie z tym trochę pracy i pewnie nie wszędzie uda się to zaprezentować…
JÓZEF BRODZIŃSKI: Pewną nowością w występach na żywo są sample. Myślę, że będziemy ich używać namiętnie, bo pomagają utrzymać klimat całego show dając nam jednocześnie możliwość reagowania na niespodziewane sytuacje, które często towarzyszą takim występom. Mogę w końcu do czegoś się przydać jako operator samplera, hehehe…
TOMASZ RASZKA: Ja uważam, że sample to dla nas ogromy level up. A najlepsze ciągle przed nami.
Gdzie wasz prom kosmiczny uda się w trzecią misję, chyba pytać za wcześnie. Ale jest już może choć jakiś zarys tekstów? Podpowiadam, że teraz np. “Głos Pana” wiadomego autora mógłby być świetnym tematem…
PRZEMYSŁAW LATACZ: “Mission Three” będzie inspirowana “Summa Technologiae” Stanisława Lema. Jak pewnie wiesz, nie jest to powieść, tylko traktat filozoficzny. Pomysł mam taki, żeby na podstawie poruszanych tam tematów – relacji pomiędzy człowiekiem, a tworzoną przez niego technologią, napisać własne, krótkie historie fabularne i na nich budować teksty. Mam już pomysły na dwa utwory. Na podstawie rozdziału o inżynierii gwiazdowej napisać historię absolwenta politechniki w dalekiej przyszłości, który będzie pracował przy tworzeniu gwiazd i terraformizacji jałowych planet. Jest tak zaangażowany w pracę, że zaczyna czuć się bogiem i pogrąża się w obłędzie. Z kolei na bazie rozdziału o teleportacji, chcę napisać tekst o konsekwencjach potencjalnej duplikacji sygnału, przenoszącego dane teleportującego się człowieka, co powoduje materializację dwóch takich samych osób. I teraz pytanie etyczne – którą z nich należy zdematerializować i nazwać błędem przesyłu, a której pozwolić wrócić do rodziny i codziennego życia?
Na taką płytę, jak “Mission Two” muszą najpierw powstawać liryki, a dopiero później trzeba do nich dopasować dźwięki. Jak długi czas zajęło ich odpowiednie dobranie do każdej linijki tekstu? Pytam, bo “Mission Two” jest bardzo emocjonalną płytą. Tutaj każdy dźwięk wyraża całą gamę ludzkich uczuć… Prawdę mówiąc, do dziś się zastanawiam, jak wam się to udało…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Dopiero teraz, gdy płyta jest już nagrana i wydana, dotarło do mnie, co udało się nam zrobić. Gdy słucham sobie tej płyty już na luzie, gdy czytam sobie teksty, kompletnie mnie to rozwala. Czuję się, jakbym sam tę historię przeżywał, czuł się zdruzgotany i uleczony. Czuję pustkę i niedosyt badacza kosmosu, który nie potrafił nawiązać kontaktu z obcą formą życia, a jednocześnie odkupił swoje winy wobec ukochanej kobiety, która na końcu poświęca się dla niego. Nie wiem, jak to zrobiliśmy. Lem był geniuszem, a ja starałem się tego nie popsuć i… koledzy mi w tym pomogli, hehehe…
Rozpatrując główny wątek tekstów z “Mission Two”, czyli relacje pomiędzy Krisem Kelvinem i Reyą, zauważamy, że całość napisana jest z pozycji osoby pierwszej, jako spojrzenie oczami Krisa. Nie kusiło was, żeby część tej historii opowiedzieć nie do końca ludzkimi, ale przecież tak bliskimi człowieczeństwu oczami Rei? Moim zdaniem byłoby to interesujące i… wymagało dodatkowego utworu i zupełnie innych, opisujących jej emocje dźwięków…
PRZEMYSŁAW LATACZ: To by wymagało utworu, bądź utworów z żeńskim wokalem i nie powiem, przemknęła mi przez głowę myśl o gościnnym udziale wokalistki. Natomiast nie w takim ujęciu, o którym mówisz, bo nie wpadłem na to. Hm, bardzo ciekawy pomysł… Myślałem raczej o dodaniu jeszcze większych emocji. Jestem wielkim fanem głosu i sposobu śpiewania Wielebnej z Obscure Sphinx, jednak osobiście dane mi było ją poznać już po zakończeniu nagrań…
Sesja “Mission Two” odbyła się w bielskim DMB Studio pod okiem Dominika Wawaka. Zastanawiam się, jak wyglądała ta współpraca. Chodzi mi o to, czy Astrogator skłonny był bez zastrzeżeń słuchać uwag realizatora nagrań, czy też były takie momenty, kiedy upierał się przy swoim. Jak to wyglądało? I w ogóle czym różniła się praca w Bielsku-Białej od sesji “Mission One” w Krakowie, z Dominikiem Burzymem?
PRZEMYSŁAW LATACZ: Zarówno Dominik Wawak, jak i Dominik Burzym, byli bardzo zaangażowani w te produkcje. Z Dominikiem Burzymem to była trochę inna zależność, gdyż był on odpowiedzialny za bębny na jedynce i jeszcze w czasach “nomadsowych” (Poprzednim zespołem Przemysława Latacza był thrash metalowy The No-Mads – przyp. ed.) zachęcał mnie gorąco, żebym spróbował zrobić coś samemu – tylko od siebie i od podstaw. Poniekąd był tymczasowym członkiem zespołu. Obaj realizatorzy mają duże doświadczenie, każdy z nich ma swoje utarte ścieżki, ale też są elastyczni i wykazują cierpliwość. Bardzo dobrze się z nimi pracowało. Były pojedyncze rzeczy, których nie pozwoliłem sobie wyperswadować. Jeżeli ktoś potrafi zasadnie argumentować swój punkt widzenia, zawsze dla dobra materiału jestem w stanie odpuścić. Jeśli z pokorą jestem w stanie przyjąć czyjąś argumentację, będę też tego wymagał od drugiej strony.
JÓZEF BRODZIŃSKI: Trzeba przyznać, że Przemek dzielnie znosił nasze ciosy w studiu, hehehe… Tak serio to praca nad materiałem przebiegała z dużym zaangażowaniem wszystkich. Dominik świetnie zrozumiał naszą wizję płyty. Nawet poprosił nas o jakieś brzmieniowe referencje, żeby po chwili wszystkie odrzucić, jako niedopasowane do naszego stylu. Pracowaliśmy często późnymi wieczorami, a sesje przeciągały się w nieskończoność, gdyż nikt nie chciał odpuścić ani jednego detalu. To była pasja w czystej, krwawej postaci. Jest to pierwsza płyta, z której nagrania jestem zadowolony w stu procentach. Pewnie za miesiąc zmienię zdanie i znajdę kolejne, niewykorzystane przestrzenie dla basu, hehehe…
TOMASZ ZIARKO: Dla mnie “Mission One” brzmi średnio. Zdecydowanie wolę nowoczesne, pełne i dynamiczne brzmienie. A że Dominik Wawak wypuścił coś takiego, jak “Arthaneum” Redemptor, to mój głos poszedł w tę stronę. Odnośnie pracy samej w sobie, to nie było łatwo. Wiele burzliwych spotkań, dyskusji, często zahaczających o irytację, może świadczyć tylko o tym, jak bardzo nam na tej płycie zależało i o tym, że daliśmy z siebie sto procent możliwości. Oczywiście na chwilę obecną.
PRZEMYSŁAW LATACZ: “Mission One” w porównaniu z dwójką może brzmieć średnio, natomiast chodziło w niej też o coś innego. Wtedy żałowałem, że nie miałem możliwości uzyskania cyfrowego brzmienia gitar, żeby mieliło w sposób zdecydowanie odhumanizowany. Przy “dwójce” burzliwe dzieje niektórych pomysłów w studiu wynikały raczej z tego, że każdy chciał sprawdzić i przekonać się na własnej skórze, a raczej na własnych uszach, czy dany pomysł się sprawdzi. To zupełnie normalne.
JÓZEF BRODZIŃSKI: Używaliśmy głównie siły argumentów, a nie argumentu siły, hehehe…
W naprawdę doskonałym brzmieniu “Mission Two” najwięcej mojej uwagi zwrócił bas. Józek, czego użyłeś, żeby uzyskać tak dobry dźwięk i czy mam rację, że gdzieś tam słychać bezprogowca?
JÓZEF BRODZIŃSKI: Świetnie, że nie tylko ja to zauważam, podobno sound jest z łapy, hehehe… Jak to zwykle bywa w przypadku czegoś, hm… ciekawego, dobrego, na sukces składa się wiele elementów. Ta sesja nagraniowa była dla mnie o tyle komfortowa, że mogłem się do niej przygotować. Ze studia dostałem ścieżki bębnów z pilotami. Praca na tym materiale pozwoliła doszlifować detale i dookreślić wiele momentów. Całkiem spora część detali powstała bezpośrednio przed nagraniem. Nie do przecenienia jest tu praca realizatorska i producencka Dominika, który świetnie rozłożył instrumenty w przestrzeni częstotliwości, w jakich porusza się ucho ludzkie. Dało nam to miks, w którym każdy instrument ma swoje miejsce i nie wchodzi sobie w paradę. Nie musisz się szczególnie wysilać, żeby wysłyszeć, jak pracują poszczególne instrumenty. Dla mnie to jeden z większych atutów tej produkcji – czytelność, ale nie sterylność, przestrzeń i dynamika. Na pewno przy zakupie mojego instrumentu miałem również sporo szczęścia. Jak na razie żaden inny bas, na którym grałem, nie zabrzmiał lepiej. No, może poza Fenderem Jazz Bassem… Yamaha TRB 1005 ma swoje charakterystyczne brzmienie, które poznam wszędzie, podobnie jak to ma się np. z instrumentami Spectora. Dźwięk basu zebraliśmy z sześciu źródeł jednocześnie i to rozwiązanie dało nam duże możliwości manewru w zakresie kształtowania brzmienia. Uzyskaliśmy brzmienie dokładnie takie, jakie chciałem. W tej chwili gram na produktach Darkglassa i jestem z nich bardzo zadowolony, ale na horyzoncie pojawiają się już kolejne zmiany sprzętowe. Być może wszystkich nas czeka głęboka rewolucja, lub ewolucja w zakresie sposobu, w jaki tworzymy muzykę i jak ją wykonujemy na koncertach… Wracając do basu – słusznie zauważyłeś, że bezprogowy bas zagościł w jednym nagraniu. Jestem pod wrażeniem twojej wiary we mnie, ale to nie ja, hehehe… Jak zwykle w sytuacji, gdy potrzeba profesjonalnego podejścia do tematu, z pomocą przyszedł nasz przyjaciel, Jędrzej Łaciak. Dla mnie mistrz i nieosiągalny poziom gry na basie. Ponieważ miałem z tym motywem pewien problem i żadna figura nie była zadowalająca, poprosiliśmy o pomoc specjalistę. Jędrzej obecnie udziela się w bardzo ciekawej kapeli, The King. Jeżeli ktoś nie zna – gorąco polecam. Najgorsze, co może nas spotkać, to zagrać po The King. To taki nasz zespołowy koszmar, hehehe…
No dobra, “Mission One” była płytą bardzo dobrą, “Mission Two” jest albumem genialnym. Zastanawiam się, jaki będzie wasz następny krążek? Wiecie, chodzi mi o to, że… Teraz przyszedł mi akurat do głowy “Horrorscope” Overkill, albo “Rust In Peace” Megadeth. Po prostu niektóre albumy nagrywa się tylko raz w życiu…
PRZEMYSŁAW LATACZ: Dzięki! Piękny komplement! Nie wiem, czy uda nam się nagrać płytę lepszą. Mam nadzieję, że równie dobrą i na pewno inną. Takie mieliśmy założenie przy “Mission Two”. Nie zastanawialiśmy się, czy dwójka będzie lepsza niż jedynka. Miała być po prostu inna. Trójka też będzie inna.
JÓZEF BRODZIŃSKI: Ciągle zdobywamy nowe doświadczenia, a przede wszystkim uczymy się grać. Niech to napawa nas optymizmem, hehehe…
TOMASZ RASZKA: Maszyna Planet Hell jest dobrze naoliwiona. “Trójka” będzie kolejnym przeskokiem… w bok, hehehe…
TOMASZ ZIARKO: No tak, może jak nauczymy się grać, to podtrzymamy poziom, albo wręcz przeciwnie… W każdym razie nasze skoki w bok powodują, że się najzwyczajniej w świecie nie nudzimy i nie tworzymy muzyki dla muzyki. No bo po co? Płyta, którą nagrywa się tylko raz w życiu? To nie droga dla nas.
OK., to były wszystkie moje pytania. Na koniec macie okazję jeszcze do czytelników Metal Revolt wykrzyknąć jakieś durne hasełko, albo powiedzieć coś niegłupiego:
PRZEMYSŁAW LATACZ: Jedno nie wyklucza drugiego i na odwrót. OK., to ja pierwszy! Warto czasem zamienić “sex, drugs and rock’n’roll” na “Lem’s books and rock’n’roll”. Wtedy to pierwsze słowo lepiej smakuje!
TOMASZ ZIARKO: To ja zostaję przy “sex, drugs and rock’n’roll”, hehehe…
JÓZEF BRODZIŃSKI: Czy jest tu miejsce na alkohol?
TOMASZ RASZKA: Słonko świeci, ptaszek kwili – może by my co wypili?
Tomasz Urbański