PROSECUTOR — “CYFRA TO TAKŻE PEWIEN RODZAJ ŚMIERCI”
Fajnie jest spotykać na swojej drodze ludzi, którym coś się chce. Bo przecież ekipa bytomskiego Prosecutor mogłaby nie wznawiać działalności i żyć sobie wspomnieniami, jak to miło, za gówniarskich lat bawiła się w thrash metal. Ot, chłopaki z kapeli mogliby teraz usiąść w knajpie, sączyć piwko i postękiwać „ech, to były czasy!”… Prosecutor jednak gra dla nas znowu. Jest już kompaktowa reedycja wydanego ćwierć wieku temu materiału „Krew Czarnej Ziemi”, szykuje się nowy album zespołu – stanowczo w obozie Ślązaków panuje duży ruch. Wygląda na to, że ten zespół ma jeszcze naprawdę dużo do powiedzenia.
Swoją drogą bardzo ciekawe, ilu czytelników niniejszego tekstu pamięta jeszcze Prosecutor z początku lat dziewięćdziesiątych? Co by tutaj nie napisać – to były czasy! Szczególnie dla znajdującego się u szczytu potęgi thrashu… O starych i nowych dziejach zespołu rozmawialiśmy z perkusistą formacji, Ryszardem „Harrym” Gilge. Nie przedłużając tego wstępu zapraszamy do lektury.
Metal Revolt: W 2010 roku, po bardzo długiej przerwie, Prosecutor wznowił działalność. Zastanawiamy się, co było impulsem do tego, że postanowiliście wrócić na scenę? I co was wciąż motywuje do grania? Swoje lata macie, więc raczej już wiecie, że oszołamiającej kariery na miarę Slayer, czy innego Testament, ten zespół nie zrobi…
Harry: Rzeczywiście, zdajemy sobie sprawę, że my dużej kariery raczej nie zrobimy. Po prostu gdzieś tam od młodych lat mieliśmy zakorzenione granie. Później, niestety, mieliśmy bardzo długą przerwę. Ale fakt, że od młodych lat mieliśmy z muzyką wiele wspólnego, spowodował, że jednak do tego grania wróciliśmy. Robimy to przede wszystkim dlatego, że lubimy to robić. Kochamy grać, chcemy stać na scenie, prezentować swoją muzykę, wychodzić z nią do ludzi. Przede wszystkim jednak kochamy komponować, tworzyć muzykę, która – mam taką nadzieję – komuś się spodoba. Mamy nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy polubią nasze dźwięki. To jest główna motywacja. Chodzi też o to, żeby na stare lata nie siedzieć bezczynnie w domu i popijać piwo, tylko żeby to życie jakoś wyglądało… Po prostu spotkaliśmy się i podjęliśmy wspólnie decyzję, że jednak wracamy do grania. Myślę, że wszyscy chcieliśmy to zrobić dużo wcześniej, tylko musieliśmy do tej decyzji doróść. Musiał minąć jakiś czas, musieliśmy sobie powyjaśniać pewne stare sprawy, no i… w końcu dojrzeliśmy do decyzji, że wracamy do grania. Strasznie to długo trwało, ale gramy znowu. O naszym zaangażowaniu w Prosecutor decyduje czysta przyjemność, jakaś satysfakcja z tego wszystkiego. I tak, jak mówicie – lata swoje już mamy, więc nie liczymy na jakąś wielką karierę, czy zarabianie na tym pieniędzy. Chociaż gdyby wydarzyło się coś takiego, to czemu nie, hehehe… Ale my tworzymy w Prosecutor dla samych siebie. Po prostu chce nam się to robić dla samej muzyki.
A to nie jest czasem tak, że – cytując Horacego – non omnis moriar? Nie wszystek umrę?
Czy ja wiem? To zależy… Niby to, czy ludzie będą cię pamiętać, czy też nie, zależy od tego, co człowiek po sobie zostawia, ale tak naprawdę to inni w dużym stopniu decydują, czy coś jest warte pamiętania, czy też nie.
Ale jednak każde wydawnictwo, jakie Prosecutor po sobie zostawi, to coś, do czego ludzie będą mogli w dowolnej chwili wrócić…
To prawda. Ale komponując muzykę nie myślimy w kategoriach, żeby coś tam po nas zostało. Wracając do grania też się nad tym nie zastanawialiśmy. Zresztą jeszcze w czasach, kiedy na kasecie ukazywała się „Krew Czarnej Ziemi”, została ona wydana na takim nośniku, który każdy mógł łatwo i szybko zniszczyć. I wówczas nikt nie musiałby o nas pamiętać. W dobie Internetu może jest łatwiej. Bo nawet, jeśli ktoś nie będzie o nas pamiętał, to i tak nas gdzieś w sieci znajdzie. Wszystkie wiadomości, jakie są na świecie, można wyszukać w Internecie. Od tego już się nie da uciec i czy ktoś chce, czy nie – gdzieś tam to zostaje. Ale my nie robimy niczego na siłę, żeby coś tam po nas zostało. My to robimy, jak już wspomniałem, dla własnej satysfakcji, dla radości grania, dla przyjemności obcowania ze swoim instrumentem.
Pierwsze lata po powrocie na pewno nie należały do łatwych. Wiesz, moglibyśmy wymienić kilka nazw innych kapel, o których gdzieś tam na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych było słychać, mniej więcej w podobnym do was okresie muzycy tych formacji zdecydowali się na reaktywację, ale publiczność na kolana nie padła i szybciutko z powrotem odpłynęli w niebyt… Jak ten powrót z zaświatów wyglądał w przypadku Prosecutor? Po takiej przerwie trzeba przecież swoją pozycję budować praktycznie od początku…
W chwili obecnej my już śmiejemy się sami z siebie. Bo faktycznie, w takim naszym oficjalnym CV podajemy datę reaktywacji Prosecutor na 2010 rok. Teraz mamy już 2018, więc niby minęło osiem lat, ale to nie jest do końca tak. Chyba będziemy musieli to zmienić, bo reaktywację Prosecutor należałoby liczyć od grudnia 2015 roku, kiedy to zagraliśmy nasz pierwszy po przerwie koncert. Pierwsze dwa lata od tego 2010, to było przypominanie sobie, co się robi z instrumentem, jak grać nasze utwory z „Krwi Czarnej Ziemi”. Później były próby, następnie długi okres poszukiwania basisty, bo wszyscy ci, którzy grali kiedyś w Prosecutor, albo już nie są zainteresowani graniem, albo porozjeżdżali się po świecie. To trwało długi czas i pierwsze cztery lata to właściwie żadna reaktywacja, tylko sala prób, ćwiczenia, przygotowywanie się do występów na scenie. Dopiero w grudniu 2015 zagraliśmy pierwszy koncert, w 2016 roku byliśmy już trochę aktywniejsi, a w ubiegłym roku koncertów było już dosyć sporo. Jeśli chodzi o nasze odczucia po powrocie – na pewno ludzie przyjęli nas dobrze. Narzekać nie możemy i na pewno będziemy grać dalej. Wiadomo, że liczymy się z tym, iż konkurencja w chwili obecnej jest ogromna. Umiejętności młodych kapel często są bardzo wysokie. My już pewnych rzeczy nie nadrobimy, bo każdy z nas praktycznie po siedemnaście lat nie miał instrumentu w ręku. Został więc stracony czas i nie ma możliwości, by to nadrobić. Ale nawet w warunkach tak dużej konkurencji po prostu trzeba robić swoje. My już nie będziemy szukać nowych kierunków muzycznych, nie będziemy szukać stylu, by stworzyć coś nowego. Będziemy starać się trzymać starej stylistyki Prosecutor, czyli thrash metalu. Sądzę, że w dobie death, black, czy folk metalu jest to coś trochę innego i – mam taka nadzieję – ktoś będzie chciał tego słuchać. Na razie koncerty pokazują, że są ludzie, którzy chcą słuchać Prosecutor. Są ludzie, którzy przychodzą na koncerty, dużo ze starego materiału pamiętają, fajnie to wygląda. Starzy fani nas pamiętają, młodzi metalowcy bardzo chwalą – zobaczymy, jak to wszystko potoczy się dalej… Wiadomo, że teraz na koncertach nie będzie wielkich tłumów, bo w chwili obecnej na klubowe gigi, na mniejsze koncerty, nie przychodzi dużo ludzi. Zdajemy więc sobie sprawę, że jak napiszemy na plakatach, iż będzie grać Prosecutor, to nie przyjdzie od razu pięć tysięcy ludzi. To nie o to chodzi. Musimy sobie teraz zapracować na to, co było kiedyś.
Nie da się dziś obliczyć, jaka może być frekwencja na każdym kolejnym gigu…
To prawda. W dobie Facebooka, czy Internetu, niektórym ludziom ciężko z domu wyjść, a co dopiero poświęcić trochę czasu na koncert. Już nawet nie mówię o zwykłym spotkaniu ze znajomymi, czy wyjściu do knajpy na najnormalniejsze piwo, bo to jest masakra… Ludzie zrobili się wygodni, bo mają wszystko pod ręką i nie chce im się za wszystkim biegać, wychodzić na dwór. My musieliśmy za wszystkimi sprawami wyjść, wsiąść w autobus, pojechać… Chciałeś kogoś spotkać – musiałeś go zastać w domu, albo znaleźć w knajpie, teraz telefon, czy Facebook – dzwonisz, piszesz i rozmawiasz. Niestety, czasy się zmieniły. Z koncertami wygląda to tak samo. Robisz na Facebooku wydarzenie, zapowie ci się tam pięćset osób, a potem z tej grupy przychodzi dwóch ludzi. Tak to wszystko teraz wygląda. My musimy liczyć na tych prawdziwych fanów metalu, którzy naprawdę słuchają muzyki i chcą przychodzić na koncerty, grane na żywo.
Ostatnie miesiące 2017 roku to trochę koncertów Prosecutor, które w założeniach miały promować kompaktowe wznowienie materiału „Krew Czarnej Ziemi” z 1992 roku. O ile nam jednak wiadomo, podczas pierwszych waszych gigów jeszcze tej płyty nie można było dostać. Wróbelki ćwierkają coś o problemach z drukarnią. To był jedyny powód obsuwy z terminem wydania tej płyty?
Tak, to był jedyny powód. Ale to nie było aż takie duże przesunięcie w czasie. Płyta miała się ukazać na dwa – trzy dni przed naszym pierwszym koncertem, który odbywał się 16 września w Raciborzu. Ale coś tam się wydarzyło, drukarnia miała jakieś problemy. Nawet nie wiem dokładnie, o co chodziło. Może jakaś awaria, czy coś w tym rodzaju? Przeciągnęło to się przez kilka dni, także na pierwszym koncercie nie mieliśmy tych płytek, ale potem już wszystko było w porządku. Nasze jesienne koncerty były właśnie poświęcone promowaniu reedycji „Krwi Czarnej Ziemi”, ale i przypomnieniu ludziom o Prosecutor. Chcieliśmy ludziom pokazać, że zespół znów jest aktywny, że znowu zaczął grać.
Jeśli posłuchasz płytowego wydania „Krwi Czarnej Ziemi” na Hi-Endowym sprzęcie, zauważysz, że ma ono nieco jaśniejsze brzmienie względem kasetowego oryginału. Tasiemka, a mamy takową w stanie idealnym, brzmiała bardziej matowo, trochę bardziej „dołem”… To był zabieg celowy? Zastanawiam się, po co było grzebać przy brzmieniu tego materiału, skoro i tak wiadomo było, że z tych starych nagrań nie wyciągnie się dźwięku na miarę współczesnych standardów?
Przed reedycją „Krwi Czarnej Ziemi” szukaliśmy oryginalnej, cyfrowej kasety, z której można by było coś jeszcze wyciągnąć. Można byłoby wówczas coś poprawić, zrobić jakiś mastering… Niestety, wszystkie źródła, które mogły jeszcze mieć tę cyfrówkę, zawiodły. Po prostu po tylu latach zaginęła. Być może jedną ma jeszcze Piotr Baron, który pracował w Polskim Radiu, ale jakoś nie udało nam się do niego dotrzeć, skontaktować się z nim. Szukaliśmy tej kasety cyfrowej naprawdę długo, wszystko się przedłużało i zaczął nas gonić czas, bo trzeba było tę płytę w końcu wydać. Dlatego zdecydowaliśmy, że zrobimy to jednak ze zwykłej, normalnej kasety. Niestety, po tylu latach te taśmy nie są już najwyższej jakości. Zresztą w tamtym czasie ta jakość również nie była szczególnie oszołamiająca. W każdym razie to, co jest na płycie, zostało wyciągnięte bezpośrednio z magnetofonowej kasety. Myślę, że biorąc to pod uwagę, nie jest to złe. Na pewno brzmienie trochę się różni, ale uważam, że mimo wszystko jest ono dobrej jakości. My jesteśmy ogólnie zadowoleni. Drobne różnice między brzmieniem kasety, a płyty, nie mają znaczenia, ponieważ jest to stary materiał. I tak za bardzo niczego więcej z tego nie dałoby się zrobić. Naszym zdaniem to jest i tak bardzo dobrze zrobione. Tym bardziej, że źródłem nie była nawet taśma z pierwszej, kasetowej edycji „Krwi Czarnej Ziemi”. Tych kasetowych wydań było kilka. Pierwsze, oryginalne wydanie, to była biała kaseta z czerwonymi napisami. Potem było wydanie na przezroczystej kasecie, również z czerwonymi napisami. A ta wersja, z której korzystaliśmy, to już była edycja na przezroczystej kasecie z niebieskimi napisami. Czyli prawdopodobnie jest to trzecia, lub czwarta partia kaset i ta jakość nie była już wtedy najlepsza. Tak, jak wspomniałem, z tej kasety nie dałoby się już nic więcej wyciągnąć, a my jesteśmy i tak zadowoleni, bo Leszek Wojnicz-Sianorzęcki z Thrashing Madness naprawdę się postarał i na te warunki, jakie były, jest to bardzo dobrze zrobione.
Thrashing Madness – nakładem tej firmy ukazuje się wznowienie „Krwi Czarnej Ziemi” na CD. Dlaczego akurat Thrashing Madness?
Z bardzo prostego powodu. Mieliśmy wcześniej różne propozycje, ale one były na zasadzie, że ktoś nam to wyda, a my z tego nie mamy nic. Firmy traktowały to w ten sposób, że płyta zostanie wydana, przyniesie im zyski, a my dostaniemy tylko po jakimś tam egzemplarzu autorskim. Thrashing Madness zaś zaproponował nam dużo lepsze warunki, jeśli chodzi o wydanie tej płyty. Dla nas liczyło się także to, że Leszek przykłada się do promocji zespołów, które wydaje. A taka promocja jest nam teraz bardzo potrzebna. Zadecydowało więc miedzy innymi podejście Leszka do tego, czym się zajmuje. Poza tym przysłał nam kilka swoich wcześniejszych wydawnictw, mogliśmy więc zobaczyć, w jaki sposób wyglądają wypuszczane przez niego płyty. Stwierdziliśmy, że jest to bardzo rzetelna, staranna robota.
Hm… właśnie mieliśmy cię podpytać o to, jak wygląda wsparcie dla was ze strony Thrashing Madness i czy ciężar promocji „Krwi Czarnej Ziemi” nie spoczywa w głównej mierze na waszych barkach…
Leszek zrobił nam naprawdę dobrą promocję. Powysyłał płyty, do różnych rozgłośni radiowych, serwisów i magazynów, udzieliliśmy dużej ilości wywiadów, zaczęto nas zauważać ze względu na reedycję „Krwi Czarnej Ziemi”. Uważam, że zrobił naprawdę doskonałą robotę. Pomimo faktu, że Thrashing Madness nie jest jakimś ogromnym przedsięwzięciem, jako firma działa naprawdę sprawnie i dobrze. Zresztą ostatnio pod skrzydłami tej wytwórni jest naprawdę dużo zespołów i to też świadczy o tym, że ludzie chcą współpracować z Leszkiem, ponieważ są zadowoleni z tego, co on robi. Myślę, że jego podejście do wykonywanej pracy, dbałość o każdy drobiazg, procentuje. Nam opcja wydania „Krwi Czarnej Ziemi” pod szyldem Thrashing Madness bardzo odpowiadała.
Płytowe wydanie „Krwi Czarnej Ziemi” ukazało się dwadzieścia pięć lat po premierze kasety, wydanej nakładem Baron Records. Ćwierć wieku to szmat czasu, w ciągu którego nasz świat bardzo się zmienił… Chcielibyśmy, abyś spróbował porównać te dwie epoki. Wiesz, mamy wrażenie, że pewne rzeczy, charakterystyczne dla tamtych lat, są dziś niemożliwe do odtworzenia. Np. swoiste braterstwo metalowców, którzy dosłownie żyli tą muzyką… Dziś jest Internet, smartfony, nowoczesna technologia – to wszystko bardzo wiele człowiekowi oferuje, ale chyba zabiera jeszcze więcej… Jakie jest twoje zdanie na ten temat?
Kiedyś było inaczej – patrząc zarówno z perspektywy muzyka, jak i fana metalu. Jeśli słyszało się, że jest koncert, że przyjeżdża metalowy zespół, to wszyscy walili tłumami. Grało się wówczas koncerty po dwieście – pięćset osób. Teraz najczęściej gra się gigi po knajpach i przychodzi na nie od pięciu do stu pięćdziesięciu ludzi. Różnice, jeśli chodzi o frekwencję na koncertach, są kolosalne. Oczywiście nie mówię tu o Metallice, czy Slayer, ale na małych koncertach różnice są ogromne. Poza tym zmieniło się wszystko. Kiedyś metalowca od razu poznałeś na ulicy. To była mocno zarysowana subkultura, wszyscy mieli długie włosy, chodzili w skórach… Poza tym bardzo interesowali się wszystkim, co dotyczyło metalowej sceny. Znali dyskografie zespołów, składy… Teraz wszystko porobiło się trochę inaczej. Nie mówię, że ludzie przestali się metalem interesować i że go nie słuchają, ale to chyba już nie jest w takim stopniu, jak kiedyś. To chyba nie jest już tak głębokie. Może powoduje to łatwy dostęp do mediów, do Internetu i wszystkiego, co się z nim wiąże… Na rynku jest także teraz dużo większa liczba zespołów i może to też sprawia, że ludzie nie zagłębiają się w metalową scenę aż tak mocno. A może chodzi też o to, że kiedyś nie wszystkie zespoły zza granicy docierały do Polski tak szybko i na aż tak masową skalę. Teraz zespołów jest taka masa, że ludzie wybierają, co komu bardziej odpowiada i po rozbiciu tego na poszczególne formacje zdarza się, że na koncercie jednej grupy jest pięć osób, innej w tym samym czasie sześć… Po prostu nie wszyscy chodzą na wszystkie koncerty, jak to było kiedyś. W latach dziewięćdziesiątych było obojętne, jaki zespół grał – i tak zobaczyć koncert szli wszyscy. Niestety, czasy się zmieniły. Teraz już nie można powiedzieć, że metalowiec wygląda na metalowca. Może nie dotyczy to wszystkich, może część ludzi hołduje jeszcze starym czasom, ale większość inaczej już do tego podchodzi. Zmieniło się wszystko. Miejmy jednak nadzieję, że wszystko wróci jednak na dobre tory i pójdzie w dobrym kierunku. Miejmy nadzieję, że przynajmniej metalowe podziemie jakoś się odbuduje. Można zaobserwować, że wszystko powoli się odradza – wiele zespołów się reaktywowało, wraca na scenę, zobaczymy, jak to wszystko potoczy się dalej. Wiesz, czasów obecnych i lat dziewięćdziesiątych nie da się porównywać, ponieważ zupełnie inna była specyfika życia w tamtym okresie. Dwadzieścia pięć lat to z jednej strony nie aż tak wiele, a z drugiej jest to kolosalny przeskok, jeśli chodzi o życie w Polsce. W tamtym czasie zupełnie inaczej się żyło, różnica naprawdę jest ogromna.
Hm… nie do końca się zgodzę. Pamiętam z lat dziewięćdziesiątych wielu metalowców, wyglądających na „szaraków”. Metal to zawsze przede wszystkim było serce… A dziś? Czasami starszemu pokoleniu fanów ciężko już o długie włosy. Z wiekiem poleciały, jak liście…
Ale to ci powiem, że właśnie ci starsi jeszcze chodzą w skórach. To właśnie ci młodsi jakoś tak nie bardzo, nie do końca patrzą na wygląd. Zdarza się tak, że na koncercie masz dwadzieścia osób z długimi włosami na całą salę. Reszta ma zwykłe, krótkie fryzury. A jak poznasz tych ludzi bliżej, to się okazuje, że ta dwudziestka to czasami członkowie innych zespołów. Chociaż w samych zespołach też to wszystko się pozmieniało…
Niedługo po kasetowym wydaniu „Krwi Czarnej Ziemi” przyszedł czas grunge. Chłopaki w kraciastych koszulach zepchnęli thrash do podziemia wyrządzając scenie metalowej wiele szkód. Zastanawiam się, czy ta fala popularności grunge nie przyczyniła się w jakiś sposób do zawieszenia przez Prosecutor działalności w 1994 roku? Ale zanim do tego doszło – jak sobie Prosecutor próbował poradzić w nowej sytuacji? Grunge musiał podciąć wam skrzydła – nagle wszystko, z dnia na dzień, stało się trudniejsze…
To był okres przemian w Polsce. Zmieniało się pod względem politycznym, zmieniał się rynek muzyczny… My na to, co zaczynało być na topie w ciężkim graniu, nie zwracaliśmy raczej uwagi. Prosecutor przestał wtedy działać ze względu na różne nasze, osobiste sprawy i na skutek nieporozumień w zespole. Tylko i wyłącznie dlatego. Jeśli chodzi o zmieniające się, muzyczne trendy, nie zwracaliśmy na nie uwagi i graliśmy swoje. Mieliśmy wtedy dosyć sporo fanów, więc z koncertami nie było jakichś problemów. I myślę, że teraz także robimy swoje. Nawet jeśli na rynku będą królować jakieś inne odmiany metalu, my i tak będziemy grać thrash metal. Nie będziemy kombinować np. z death metalem, bo może wtedy na koncerty przychodziłoby więcej ludzi. My po prostu kochamy swoją muzykę – thrash nas w jakimś sensie wychował. Robimy swoje, gramy thrash metal i nie przejmujemy się tym, co dzieje się dookoła. I kiedy popularny był grunge, myśleliśmy i postępowaliśmy tak samo. Jeśli chodzi o zmiany popularności gatunków muzycznych – cóż, wszystko przychodzi i odchodzi. Sądzę, że thrash powoli się odrodzi. Patrząc na stare kapele amerykańskie, czy chociażby Kreator, lub Sodom z Niemiec, ostatnie płyty thrashowych bandów po prostu są rewelacyjne. Przynajmniej w moim odczuciu. Jeśli chodzi o thrash, wychodzą bardzo dobre, bardzo dobrze brzmiące płyty. Wiadomo, że wiele zespołów miało swoje – nazwijmy to – przestoje w pomysłach. Ale wszystkie ostatnie ich płyty, czy weźmiesz np. Testament, czy nowy Megadeth – każda z nich jest bardzo dobra. Dlatego jest nadzieja, że wszystko potoczy się w dobrym kierunku.
Od ładnych kilku lat doszło do głosu sporo młodych kapel, z których co najmniej kilka dorównuje poziomem starym wyjadaczom…
Tylko że z tym thrashem u młodych kapel to jest czasem tak… Wiesz, przy okazji naszych koncertów, czasem ktoś do nas przyjdzie i mówi nam, że ma zespół, że grają thrash i że chętnie zagraliby z nami. A my potem słuchamy ich muzyki i nie do końca jest to thrash metal. Także pojęcie thrash metalu też chyba nie jest jednoznaczne dla wszystkich. Wielu młodych ludzi – nie mówię, że wszyscy – twierdzi, że gra thrash, a jest to zupełnie inna muzyka. Słucham takich nagrań i patrząc z mojego punktu widzenia, z punktu widzenia starych płyt, nie do końca jest to thrash. Gdyby zrobić wśród zespołów, które twierdzą, że grają ten gatunek muzyki, jakąś selekcję, kapel, wykonujących czysty thrash, wyszłoby mniej. Trzeba na to patrzeć ostrożnie i dobrze się przysłuchać.
Nie zgodzimy się. Zarówno w USA, jak i w Europie jest teraz mnóstwo thrashowych kapel. Nie mówimy, że wszystkie są dobre, ale wyłoniła się już z nich czołówka, która nagrała co najmniej kilka bardzo ciekawych albumów… OK., chciałem teraz zapytać o samą sesję „Krwi Czarnej Ziemi”. Wspomniałeś już, że nagrywaliście u Krzysztofa Stasiaka, że mieliście już w tym momencie umowę z Baron Records – w jaki sposób doszło do podpisania tej umowy i dlaczego wasz wybór padł akurat na tego realizatora?
Firma Baron Records zaoferowała nam umowę na wydanie naszej muzyki na kasecie po naszym powrocie z festiwalu w Jarocinie. Nasza znajoma, Iza Potyrała, pracowała wówczas w Baron Records, zajmowała się zespołami. Janusz Baron zaproponował nam kontrakt za jej pośrednictwem. Sama sesja… wiesz, Krzysztof Stasiak, jako były basista Kata, miał podczas pracy z nami bardzo fajne podejście do tego wszystkiego. Wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, dlatego uważam, że był to dobry wybór. Bardzo nam przy nagraniach pomógł. Poza tym jego studio mieściło się w pobliżu naszego miejsca zamieszkania i to też miało wpływ. Nie dysponowaliśmy oszołamiającym budżetem, więc studio blisko naszych domów trochę redukowało nasze koszty. Sam Krzysztof Stasiak bardzo fajnie się w naszą muzykę wpasował, zaangażował się w tę sesję, dużo nam pomógł i dlatego „Krew Czarnej Ziemi” wyszła, jak wyszła. My byliśmy bardzo zadowoleni, zresztą jesteśmy do dziś.
Pogadajmy chwilę o inspiracjach. Na starych zdjęciach widać was w koszulkach Metallicy, zaś logosy innych bandów pojawiają się sporadycznie. Jak duży wpływ na to, że „Krew Czarnej Ziemi” powstała w takim, a nie innym kształcie, miała Metallica oraz inne, thrashowe ekipy z tamtych czasów?
Ogólnie słuchaliśmy szeroko pojętego thrash metalu. Podobały nam się praktycznie wszystkie zespoły tego nurtu, ale nie ma co ukrywać, Metallica była tym zespołem przewodnim. Nie wiem, czy wywarła ogromny wpływ na naszą muzykę, ale na pewno była naszym numerem jeden w okresie formowania się Prosecutor, jako zespołu. To była najważniejsza grupa dla każdego z nas. Poza tym to były takie czasy, że się podglądało, jak grają znani muzycy. Nie było żadnych kursów gry na video, żadnych tabulatur… Jak ktoś miał jakiś teledysk, nagrany na kasecie VHS, to się go puszczało milion razy i podpatrywało. Podglądałem w ten sposób Larsa Ulricha, co on robi, jakie ma uderzenia, jak on gra, etc. Chciałem nauczyć się jego sposobu gry, naśladować go. Każdy z nas tak robił. Myślę, że wszyscy, którzy w tamtych czasach mieli coś wspólnego z muzyką, korzystali z takich materiałów, które gdzieś tam zza granicy docierały. I jeśli chodzi o Metallicę, sądzę, że rzeczywiście trochę wpływu na nas miała. Słuchaliśmy tego zespołu bardzo dużo. A jeśli się słucha czegoś bardzo dużo, to… Oczywiście tworząc materiał dla Prosecutor staraliśmy się, by do naszych utworów nie przenikały jakieś fragmenty, jednoznacznie kojarzące się z Metallicą, czy innymi zespołami. Staraliśmy się nie przenosić niczego z twórczości kapel amerykańskich, czy niemieckich. My jednak nie do końca możemy ocenić, czy jakiś fragment naszej muzyki nie przypomina dokonań tego, czy innego bandu. To już nie nam oceniać – ocena należy do słuchaczy… Wiesz, na pewno wszystkie zespoły thrash metalowe z tamtych czasów musiały wywrzeć na nas jakiś wpływ. Choćby dlatego, że w końcu chcieliśmy grac ten sam gatunek muzyki, co one. A jak mocne były te wpływy? Trudno mi to ocenić. Mam nadzieję, że muzyka Prosecutor jednak trochę odróżnia się od tego, co stworzyły kapele, które nas inspirowały. Mam nadzieję, że udało nam się stworzyć nasz własny, indywidualny styl. Ale to już nie nam sądzić, choć nadzieję zawsze warto mieć, hehehe…
Gdybyśmy uważali was za coverband, nie rozmawialibyśmy teraz, bo naprawdę nie byłoby o czym… OK., pytaliśmy o dawne inspiracje, logicznym byłoby jeszcze zapytać o wasze teraźniejsze. Czyje echa ewentualnie będziemy mogli usłyszeć na nowej płycie Prosecutor?
Ciężko to teraz powiedzieć. Rewolucji nie ma się co spodziewać, bo my będziemy robić materiał, w jakiś sposób kontynuujący naszą stara muzykę. Słuchamy wciąż tych starych, ulubionych przez nas płyt. Choć na pewno wpływy muzyki, która teraz jest na rynku, gdzieś tam przenikną. Tym bardziej, że teraz mamy dużo młodszego od nas basistę (Mateusza „Forresta” Milewskiego – przyp. ed.), który żyje tymi nowoczesnymi czasami. W oczywisty sposób ma on wpływ na naszą muzykę i może gdzieś tam się coś z jego pomysłów urodzi. Idziemy jednak w kierunku starego thrash metalu i nie będziemy silić się na to, żeby do naszych dźwięków dodawać coś nowocześniejszego. Postaramy się zrobić materiał przynajmniej na poziomie „Krwi Czarnej Ziemi”. Chcielibyśmy zrobić płytę równie dobrą, albo jeszcze lepszą. I kiedy ta płyta wyjdzie, wówczas się okaże, czy to co robimy, ma sens, czy też jesteśmy już za starzy, albo thrash metal w wykonaniu Prosecutor już się nie przebija. Wiadomo, że teraz każdy z nas ma trochę lepszą technikę, nasze umiejętności wzrosły, ale i konkurencja jest teraz bardzo liczna.
Ptaszęta świergolą, że nowy album Prosecutor tuż, tuż…
Jeszcze nie aż tak szybko. Kilka numerów mamy zrobionych, kilka jeszcze się tworzy. Na pewno będzie jakieś czterdzieści – czterdzieści pięć minut muzyki. Ale jak już powiedziałem, musimy tę płytę dobrze przygotować, żeby materiał był przynajmniej na poziomie „Krwi Czarnej Ziemi”. Brakuje nam jeszcze piętnastu – dwudziestu minut muzyki, czyli powiedzmy, ze czterech numerów. Trochę to jeszcze potrwa, tym bardziej, że jeden z nas ma teraz służbowy wyjazd na trzy miesiące do Niemiec. Na szczęście jest teraz technika, więc laptopa weźmie z sobą, instrument też, materiał będzie dostawać i przez ten czas będziemy zmuszeni pracować przez Internet. Ale jest ten Internet, więc nie opóźni to nas aż tak bardzo. Jednak, jak mówiłem, ten materiał trzeba zrobić dobrze. Chcemy tę płytę napisać powoli, dokładnie, na spokojnie, żeby to miało ręce i nogi. Pomysły na nowe kawałki są, także o to się nie martwimy.
Jednym z kawałków, który ogrywaliście na koncertach, jest „Cyfrowy Ból”. Hm… śmiało można powiedzieć, że jeśli pójdziecie w tym kierunku, to wciąż będziecie hołdować thrashowej stylistyce, ale jednocześnie nie wejdziecie drugi raz do tej samej rzeki. Ten numer jest w jakimś stopniu reprezentatywny dla nowego materiału?
No właśnie chyba nie. Zagraliśmy go może ze trzy, czy cztery razy na koncertach. Pierwszy raz był grany na małym festiwalu w Czechach, potem tutaj zagraliśmy go jeszcze ze dwa – trzy razy… Właściwie to ten kawałek jest zrobiony do końca, nam się podoba – my zawsze robimy tak, że utwór najpierw musi nas zadowalać, byśmy go w ogóle zdecydowali się zagrać na scenie, a co później powiedzą ludzie, to osobna sprawa. Ale jeszcze zastanawiamy się nad nim, czy umieszczać go na płycie i tak do końca nie jesteśmy do tego przekonani. Wydaje nam się, że trochę brakuje mu ciężaru. Sądzę, że jego szanse na to, by jednak znalazł się na nowej płycie Prosecutor, w dniu dzisiejszym można ocenić tak na siedemdziesiąt procent. Teraz jest to kwestia tego, jak nam wyjdzie reszta materiału i czy „Cyfrowy Ból” będzie pasował. Bo widzisz, zrobiliśmy już kilka innych numerów, które już miały być grane na koncertach, ale ostatecznie odrzuciliśmy je, ponieważ doszliśmy do wniosku, że nie są wystarczająco ciężkie. Będzie jeszcze weryfikacja na koniec procesu komponowania. Zastanowimy się, które utwory wchodzą na płytę, a które nie. „Cyfrowy Ból” na pewno nie jest złym numerem, nam się go fajnie gra, ale jeszcze przydałoby się go dociążyć. Jeszcze jakby w nim czegoś brakowało… Zobaczymy, jaka będzie jego ostateczna wersja.
O czym traktują liryki w nowych numerach Prosecutor? Pytamy, bo „Cyfrowy Ból” wyłamuje się z dotychczasowych schematów. Poruszony w nim temat kulturowego kolapsu to zupełne novum w waszym zespole. Do tej pory wręcz obsesyjnie zajmowaliście się śmiercią…
Ale cyfra to jednak także pewien rodzaj śmierci. Cyfra zabija to nasze dotychczasowe, analogowe życie, które powodowało, że trzeba było więcej się starać, więcej robić samemu. A teraz naciskasz jeden przycisk i automat wszystko robi za ciebie. To jest więc także pewien rodzaj śmierci. Jeśli chodzi o tematykę tekstów na nowym albumie Prosecutor, tutaj wiele się nie zmieni. Wpływ na jakieś innowacje może mieć chyba jedynie kwestia doboru jakichś aktualnych w tym momencie tematów… Teksty dla Prosecutor tworzy nasz przyjaciel, Marek Igl, który pisał także liryki na album „Krew Czarnej Ziemi”. Choć dziś mieszka w Niemczech, współpracujemy z nim cały czas. Mamy od niego bardzo dużo gotowych już tekstów i jeśli chodzi o ich tematykę, to ona się nie zmieni. Może być nawet tak, że każdy numer z płyty będzie opowiadać o innym rodzaju śmierci. To jest bardzo obszerny temat – tu jest o czym pisać i o czym śpiewać. Teksty, pisane przez Marka, bardzo nam swoją wymową odpowiadają. Oczywiście czasami są one bardzo rozbudowane i musimy je dopasowywać tak, by Pepko (Paweł Piekarski – gitarzysta i wokalista Prosecutor – przyp. ed.) mógł je zaśpiewać, ale także, by one nie straciły swojego sensu. Tematyka, związana ze śmiercią, utrzyma się w tekstach Prosecutor… Marek jest moim dobrym przyjacielem, jeszcze z czasów podstawówki. Ale, co ciekawe, Prosecutor grał w latach dziewięćdziesiątych, potem nie grał, teraz reaktywacja i znowu gramy, a on jeszcze nigdy nie był na naszym koncercie. Nigdy się jakoś nie złożyło… Jak przyjeżdżał, a kiedy był kawalerem, przyjeżdżał częściej, to albo nie graliśmy w tym czasie, albo z innych przyczyn nie mógł pojawić się na naszym koncercie. Jakoś nie umiemy się spotkać w dniu, w którym wychodzimy na scenę. A teraz będzie jeszcze trudniej, bo Marek ma rodzinę i związane z tym obowiązki. Widujemy się czasem, ale na koncercie Prosecutor jeszcze go nie było. Mamy nadzieję, że w końcu jednak do tego dojdzie, hehehe…
Ciągnąc jeszcze temat „Cyfrowego Bólu” – metalowcy, tacy z krwi i kości, to wymierająca grupa ludzi. Coraz więcej jest „netalowców”, zbierających playlisty zamiast płyt, niemal całe swoje muzyczne – i nie tylko – życie opierających na Internecie. Jak to wszystko wygląda twoimi oczami? Czy to już pachnie trupem, czy też uważasz, że warto jeszcze nasz metalowy świat reanimować?
Jeśli chodzi o życie w ogóle, to jest tragedia. Jeśli chodzi o to, co dzieje się z cyfryzacją, wejściem do życia komputerów, Internetu – jest to klęska. Człowiek oducza się myślenia, jeśli wszystko może załatwić jednym palcem, klikając w Internecie. Jeśli ludzie sami nie wpadną na to, że jednak trzeba powyłączać komputery, wyjść na dwór, trochę pobiegać, nawet zmoknąć na deszczu, czy zmarznąć w zimie, to będzie koniec… Niedługo życie może wyglądać tak, jak w niektórych futurystycznych filmach – matka jedzie gdzieś z dzieckiem i w pewnym momencie woła „o, zobacz! Krowa…”, bo widok tego zwierzęcia znany jest im tylko z Internetu. Wszyscy będą widzieć i znać wszystko, ale tylko z ekranu monitora, czy z telefonu, bo na własne oczy nie zobaczą nic. Jeśli ludzie naprawdę się nie pozbierają, to sam nie wiem, do czego to jeszcze może doprowadzić… A jeśli chodzi o metalowców? Kiedy reaktywowaliśmy Prosecutor i szukaliśmy basisty, daliśmy dużo ogłoszeń, potem ludzie przyjeżdżali na próby… Ale mieliśmy taki przypadek, że zadzwonił do nas człowiek, powiedział, że chętnie by z nami grał, chciałby przyjechać na próbę i żeby mu posłać tabulatury. Wiesz, kiedy nagrywaliśmy „Krew Czarnej Ziemi”, nikt z nas nie pisał żadnych nut. Nie było żadnych tabulatur. My to wszystko graliśmy ze słuchu. Nikt z nas niczego nie zapisywał – uczyliśmy się naszych numerów i graliśmy je później z pamięci. Kiedy ten gość dowiedział się, że tabulatur nie ma, spytał: to jak ja mam się nauczyć grać? A my na to: A masz uszy? Słyszysz, co grasz? Umiesz odróżnić, gdzie jest bas, a gdzie gitara, czy nie bardzo? Teraz tak się dzieje. Tak samo jest, jeśli chodzi o fanów. Wielu młodych ludzi, jeśli zainstalowane oprogramowanie nie podpowie im, jaki gra zespół, jaki to gatunek muzyki, jak się nazywają muzycy, etc., nie jest w stanie rozróżnić niczego. Tak się dzieje, ponieważ teraz za słuch odpowiadają oczy. Wystarczy przeczytać i wszystko się wie. My potrafiliśmy rozróżnić grę każdego muzyka. Bo jeden grał bardzo charakterystyczne solówki, inny miał specyficzne tylko dla siebie przejścia na perkusji… Przecież każdy ma charakterystyczny dla siebie sposób grania. Każdy muzyk grając, nawet mimowolnie, gdzieś tam wciśnie te swoje charakterystyczne zagrywki. Nawet nieświadomie. Tak samo zespół, jako całość. Przy dobrym przysłuchaniu się idzie odróżnić charakterystyczne patenty każdego zespołu, coś, co wyróżnia go spośród innych.
W kwietniu 2016 wydaliście na singlu „Prosecutor” dwa nowe kawałki. Różnią się one dość mocno od staroci typu „Cienka Czerwona Linia”, czy „Pustynia Śmierci”. Czy ten singiel można traktować jako wyznacznik kierunku, w jakim pójdzie muzyka Prosecutor, czy też był to taki rodzaj „nagrań przejściowych” na dotarcie się z Forrestem?
Przede wszystkim musieliśmy zrobić jakieś dwa numery i wydać taką płytkę, żeby się ludziom przypomnieć. Chcieliśmy pokazać, że zespół istnieje, wrócił do grania… Poza tym to było nam potrzebne, bo reklamując się, zgłaszając na jakieś przeglądy, trzeba było mieć jakiekolwiek nowe nagrania. Były to jedne z naszych pierwszych nowych utworów, jakie skomponowaliśmy i chyba już mogę powiedzieć, że na pewno „Królestwo Złotych Łez” będzie na nowej płycie, a „Trzy Kroki Za Śmiercią” nie. Ciężko powiedzieć jeszcze, jak ten materiał będzie wyglądać w całości, ale na pewno „Trzy Kroki Za Śmiercią” już się nie pojawią na płycie. A „Królestwo Złotych Łez” – wprawdzie już jest to teraz nieco stary numer, ale on będzie na krążku. Na pewno jednak będzie nagrywany na nowo. Być może dołożymy do niego troszkę innego brzmienia, będzie taki bardziej thrashowy, bardziej spójny z całością nowego materiału.
Był taki moment, kiedy szukaliście wokalisty, śpiewającego w języku angielskim. Zarzuciliście ten pomysł? Z jakiej przyczyny?
Był taki pomysł jeszcze przed rozpadem Prosecutor, ale w pewnym momencie to umarło. Nie było zbyt wielu kandydatów. Właściwie nie zgłosił się nikt taki, kto odpowiadałby nam pod względem wokalnym. Nie było nikogo takiego, kto potrafiłby zaśpiewać wszystko to, co stworzyliśmy, po polsku i po angielsku. Po reaktywacji Prosecutor także o tym myśleliśmy. Rozmawialiśmy nawet na ten temat, ale póki co, robimy nową płytę i gramy tutaj, w Polsce. Zdajemy sobie sprawę, że gdyby nam się udało trochę przebić i trzeba byłoby zagrać gdzieś za granicą, będziemy mieli problem. To jest jeszcze kwestia otwarta. Wszystko przed nami – musimy porozmawiać, czy faktycznie będziemy jeszcze szukać kogoś na wokal. Na pewno byłoby to ułatwienie dla Pepka, bo on jednak śpiewa i gra bardzo dużo solówek. Na nowym krążku trochę się to zmieni, bo teraz role się podzielą. Ale jednak on jest tym wiodącym gitarzystą solowym i pisząc materiał musimy pamiętać o tym, by Pepko miał możliwość i śpiewać i grać solówki. Na pewno w kwestii wokalu czeka nas jeszcze rozmowa i będziemy musieli podjąć jakąś decyzję. Może jednak zdarzyć się tak, że nie będziemy nikogo szukać, będziemy śpiewać tylko po polsku i zostaniemy przy czteroosobowym składzie. Na siłę szukać też nie będziemy, nie nastawiamy się, że musimy koniecznie kogoś znaleźć.
Skoro, póki co, zdecydowaliście się jednak nie wojować z językiem Albionu, zapytamy jeszcze, dlaczego po polsku, a nie po śląsku? Hm… jeśli nie cała twórczość, to przynajmniej od czasu do czasu można byłoby wrzucić kilka śląskich numerów, jako urozmaicenie, nie sądzisz?
My się nigdy nie zastanawialiśmy nad tym, żeby śpiewać po śląsku, choć było wiele różnych zespołów, które to robiły. Teraz, jak zapewne wiesz, Oberschlesien, dzięki różnym, „fajnym” programom w telewizji, przedstawiło język śląski na całą Polskę… My uważamy, że to nie ma sensu. Nie ma sensu w Warszawie, czy Gdańsku śpiewać po śląsku, bo ludzie tam nie zrozumieją, o czym się śpiewa.
Ale np. jeden numer na płytę? Byłby fajnym urozmaiceniem i dodatkowo pokazywałby, skąd jesteście…
Nie myśleliśmy nigdy o tym, żeby coś takiego zrobić. Takim przewodnim, śląskim kawałkiem w naszej twórczości jest tytułowy numer z „Krwi Czarnej Ziemi”. Nie jest on wprawdzie po śląsku, ale opowiada o tym, jak to tutaj wyglądało, co się tu przez długi czas działo… Teraz, wiadomo, te kominy fabryk się polikwidowały, co wcale nie oznacza, że sytuacja aż tak mocno się polepszyła. Pomimo tego, że teraz są różne opinie, trzeba tu po prostu przyjechać, pomieszkać, zobaczyć na własne oczy, jak to wszystko tu wygląda. Wciąż tu są dzielnice, czy całe miasta, gdzie wszystko wygląda tak, jak trzydzieści lat temu. Jakby czas się zatrzymał… My jednak nigdy nie myśleliśmy o tym, by śpiewać po śląsku. Gdzieś tam może i jakaś rozmowa była, by coś zaśpiewać po śląsku, ale nikt nigdy na poważnie o tym nie myślał. Zresztą na bazie Oberschlesien widać, że wszystko fajnie, ale zasięg tekstów po śląsku ma swoje granice. A robienie zespołu na zasadzie ciekawostki nie ma sensu. Chociaż nigdy nie należy mówić: nigdy. Jakiś pomysł to jest… Być może kiedyś się nad tym poważniej zastanowimy, ale teraz dla nas najważniejszym jest zrobienie dobrego materiału i wrzucenie go na rynek. Jeżeli recenzje naszej nowej płyty będą przynajmniej średnie i pozwoli to nam na spokojne granie, wtedy przy komponowaniu kolejnych utworów, przy dalszym rozwijaniu się, będziemy mieć troszkę większy luz. I wówczas kto wie, co nam przyjdzie do głowy. Póki co, musimy zrobić dobry materiał i zobaczymy później, jak to będzie dalej…
W chwili obecnej gracie niemalże w tym samym składzie, jak za czasów waszej współpracy z Baron Records. Obecny skład jest na tyle stabilny, że trzeba wam gratulować… Za pierwszej młodości Prosecutor obsada stanowisk w zespole była mocno płynna… Co scementowało ekipę Prosecutor? Co sprawia, że obecnie macie najstabilniejszy skład od początku istnienia zespołu?
Prosecutor od samego początku, już od założenia kapeli, zawsze miał problemy z basistą. Tych basistów przez zespół przewinęło się kilku i to był zawsze nasz największy kłopot… W takim składzie, w jakim gramy obecnie, założyliśmy Prosecutor. Przez moment był u nas nawet Cliff (Dariusz Grzyb – przyp. ed.). Grał z nami kilka prób i mało brakowało, by Prosecutor występował teraz w całkowicie oryginalnym składzie. Cliff się jednak rozmyślił. Stabilność naszego składu wynika z faktu, że już bardzo długo się znamy, długo współpracujemy ze sobą i gramy. Dobrze się ze sobą rozumieliśmy od samego początku. Później na przeszkodzie najczęściej stawała proza życia – ktoś nie mógł dalej grać, ktoś musiał opuścić zespół z innych powodów… Zaczęły się więc roszady w Prosecutor, ale jak czas pokazał, nic dobrego z tego nie wynikło. Prosecutor nigdy nie był wyłącznie grupą muzyków, to była także paczka przyjaciół. Nawet po zawieszeniu działalności my się widywaliśmy, spotykaliśmy się przy różnych okazjach, na imprezach, np. „pijackich”, hehehe… To cały czas funkcjonowało. Prosecutor to grupa przyjaciół, którzy cały czas, od wielu lat trzymają się razem. Na próbach rozumiemy się często bez słów, nie musze tłumaczyć, co ja mam na myśli, to jest prawie, jak telepatia. Uważam, że zrozumienie między muzykami, którzy długo ze sobą współpracują, jest receptą na sukces. A jeśli ciągle przychodzi ktoś nowy, to ciągle trzeba coś robić od nowa i nie można skupić się na tym, co jest najważniejsze. My dobrze czujemy się z sobą, a jedyna nową twarzą jest u nas Forrest. Cliff odszedł, bo stracił zainteresowanie graniem, a Banan (Tomasz Lemanek – przyp. ed.), który grał u nas najdłużej, z którym mieliśmy najstabilniejszy skład, mieszka teraz w Hiszpanii. Nie było więc możliwości teraz z nim współpracować.
Jeśli przejrzeć to, co znajduje się w sieci, można tu i tam znaleźć sporo starych i nowszych nagrań Prosecutor. Od mniej więcej pół roku hula sobie w Internecie teledysk do utworu „Nigdy Więcej”. Hm… to naprawdę interesujący numer, który fani Prosecutor zdążyli już poznać i polubić. Ale Chcieliśmy zapytać, kim jest ta para mistrzów drugiego planu, która na krótko przed czwartą minutą kawałka pojawia się na ekranie?
Chodzi wam o tę dziewczynę i faceta, którzy siedzą za stolikiem?
Tak, dokładnie.
My nie kręciliśmy tego teledysku. Braliśmy udział w takim przeglądzie „Rockosz” w 2016 roku, który odbywał się w Bielsku-Białej. I dzięki lokalnym mediom, które rejestrowały występy wszystkich zespołów, mamy to nagranie. Dogadaliśmy się, że ten numer możemy oficjalnie prezentować, jako nasz teledysk, jako nasz nowy utwór. To było tylko na takiej zasadzie. To nie było przez nas celowo nagrywane, to zostało zarejestrowane przez lokalne media w Bielsku-Białej. No i podczas rejestracji naszego kawałka operator, który to kręcił, zrobił sobie taki najazd na dwie osoby… Ta dziewczyna jest córką naszego gitarzysty, Dziada (Marka Niziołka – przyp. ed.), a siedzi z nią jej chłopak.
…Który zwyczajnie siedzi tam przerażony, a jego mina po prostu mówi „o Jezu!”, hehehe…
No wiesz, on nie ma z metalem chyba nic wspólnego. To już jest tak nakręcone, że tego ujęcia nie szło wyciąć i ono musiało zostać. A to po prostu córka Dziada przyjechała z chłopakiem zobaczyć, jak tata na stare lata śmiga z gitarą po scenie. Utwór „Nigdy Więcej” będzie na naszej nowej płycie. Nie jest może do końca thrashowy, ale jakaś balladka musi się pojawić. A chłopakowi chyba przez naszą muzykę nic wielkiego się nie stało, bo są ze sobą nadal, hehehe…
Słowem: przeżył to jakoś, hehehe… OK., to wszystko, co na dziś przygotowaliśmy. Jakieś słowo na niedzielę na koniec?
Wielkie dzięki za ten wywiad i za zainteresowanie. Chciałbym pozdrowić wszystkich naszych fanów i prosić, żeby trzymali za nas kciuki. Pracujemy nad nową płyta, czas pokaże, co się z tego urodzi. Na pewno potem będziemy chcieli grać dużo koncertów, ale teraz pracujemy nad nowym krążkiem. Postaramy się zrobić jak najlepszą muzykę. Trzymajcie za nas kciuki!
Tomasz Urbański & Thilo Laschke