SHADOW WARRIOR — DŹWIĘKI OD FANÓW HEAVY METALU DLA FANÓW HEAVY METALU
Dźwięki od fanów heavy metalu dla fanów heavy metalu… Tak kiedyś swoją muzykę określała ekipa niemieckiego Majesty. Ale to było dawno. Wątpię, by ostatnią, bardzo słabą i komercyjną płytę Niemców którykolwiek fan tradycyjnego grania był w stanie zdzierżyć. Okazuje się, że takie słowa znacznie bardziej pasują lubelskiemu Shadow Warrior. Na pytania Metal Revolt odpowiadał gitarzysta formacji, Marcin Puszka i powiem Wam, że naprawdę fajnie rozmawia się z takim człowiekiem. Fan metalu, pasjonat, kupujący płyty, naprawdę mocno siedzący w metalowej scenie. Myślę sobie czasem, że tylko dzięki takim ludziom to wszystko jeszcze się kręci…
To jak, dacie szansę Shadow Warrior? To młoda formacja, która całkiem niedawno debiutowała epką, zatytułowaną “Return Of The Shadow Warrior”. Moje stalowe serducho każe mi napisać, że warto tego materiału posłuchać. Choćby po to, by mieć o nim własne zdanie. Tymczasem zapraszam Was do lektury niniejszego wywiadu…
METAL REVOLT: No dobra, zacznijmy od tego, co po wzięciu do ręki i przesłuchaniu “Return Of The Shadow Warrior” uderzyło mnie najmocniej. Była sobie kiedyś taka brytolska kapela o nazwie Tokyo Blade. Na ile ci właściwie niezbyt znani przedstawiciele nurtu New Wave Of British Heavy Metal byli dla was inspiracją? Bo podobieństwa dostrzegam wszędzie – w muzyce, szacie graficznej waszej epki, tekstach, nawet jeden z kawałków, na niej zawartych, nazwaliście “Night Of The Blades”, a tytuł jednego z utworów, oraz drugiego albumu Tokyo Blade, to “Night Of The Blade”. Wiesz, ja trochę słabo wierzę w przypadki…
MARCIN PUSZKA: W heavy metalu nie ma miejsca na przypadki. Nie ma co ściemniać, Tokyo Blade było dla nas inspiracją. Choć skłamałbym, gdybym im przypisywał główną zasługę, jeśli chodzi o naszą “japońską orientację”. Wszystko wzięło się raczej od fascynacji azjatycką sceną metalową i kapelami takimi, jak Anthem, X-Japan, czy Loudness. Dopiero potem dotarliśmy do europejskiego odpowiednika pod postacią Tokyo Blade. Zbieżność naszego “key visuala” z tym zespołem wzięła się więc bardziej z tych samych fascynacji i ich wynikowych, niż z bezpośredniej inspiracji. Tokyo Blade traktować w naszym przypadku należy raczej jako drogowskaz prawidłowej adaptacji japońskich inspiracji w europejskim klimacie.
Granie klasycznego heavy metalu w Polsce to chyba wciąż niełatwy kawałek chleba. No, jest nieco lepiej niż powiedzmy z piętnaście lat temu, ale chyba wciąż w Kraju Nad Wisłą popularnością dominują reprezentanci bardziej ekstremalnych dźwięków. Jak sobie z tym radzicie? Jesteście młodą kapelą, ale jak przypuszczam, granie dla pustych sal to nie bardzo to, o co wam chodzi…
Nasz profil jest jasny i zorientowany typowo na klasyczny heavy metal. I na takich właśnie imprezach staramy się pokazywać. Póki co, dzieliliśmy scenę z zespołami, skonotowanymi w pewien sposób z Iron Maiden: Ukraińskim tribut bandem Blood Brothers i z samym Blazem Bayleyem. Frekwencja na obu gigach była niezła, pozwoliła nam zyskać nowych fanów. W listopadzie i w przyszłym roku zagramy kilka koncertów z legendarnym Destroyers, więc też jest szansa, że nie będziemy grać do pustej sali. Potem czeka nas wycieczka na festiwal do Czech, który zwykle cieszy się dobrą frekwencją. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Ciągnąc temat z poprzedniego pytania – przyglądając się terminom waszych koncertów nie zauważam mnogości dat – na dziś jest to kilka zaplanowanych sztuk, za to w dobrym towarzystwie. Hm… chodzi o to, że nie stawiacie na ilość? A może wynika to z obawy, że młody, nieznany szerzej zespół samodzielnie wielkiej publiki pod scenę nie ściągnie?
W zasadzie sam odpowiedziałeś sobie na to pytanie. Tak, nie zależy nam na ilości, a bardziej na jakości. Nie chcemy grać gdziekolwiek i z kimkolwiek. Raczej orientujemy się na imprezy dla prawdziwych zapaleńców gatunku, co z kolei daje nadzieję, że unikniemy grania po pustych salach. Wiesz, prowadzenie zespołu na w miarę przyzwoitym poziomie wizerunkowym wiążę się z nieustannym wkładem finansowym. Dlatego unikamy przypadkowych imprez ze słabą promocją i w miejscach, które raczej nie szczycą się mianem “rockowego zagłębia”, bo na nich po prostu się traci. Wszyscy członkowie zespołu ponadto mają już jako tako ustabilizowane życie – żony, mężów, dzieci, więc to też jest czynnik, który nie skłania nas do grania po pubach, na imprezach dla dziesięciu – piętnastu osób w każdy weekend.
New Wave Of Traditional Heavy Metal – nurt, do którego jako Shadow Warrior się przyznajecie, to dziś ogrom zespołów i każdy z nich stara się przecież na scenie osiągnąć jak najwięcej. Jaki jest wasz pomysł na to, by w tej masie kapel jakoś się wyróżnić? Co chcecie zrobić, by Shadow Warrior nie był po prostu jednym z wielu bandów, które pojawiają się i przemijają?
Wiesz, nie myślimy nad tym zbyt wiele. Po prostu robimy swoje. Nie wiem, jakie podejście mają inne zespoły z tego nurtu i czy mają jakieś sprawdzone tricki na to, aby się wyróżnić. Gdy zaczynaliśmy, nie przyświecał nam jakiś konkretny cel. Po prostu chcieliśmy mieć dużo frajdy z grania, spotkać się co jakiś czas w dobrym towarzystwie, dzielić wspólnie swoją pasję. W nurcie NWOTHM znaleźliśmy się wraz z wypuszczeniem naszej epki w świat, pojawiło się zainteresowanie fanów, wytwórni i tak dalej. To niejako potwierdziło, że jest sens w tym, co robimy i informacja zwrotna dla nas, że robimy to chyba całkiem nieźle. Idziemy więc dalej tym torem i zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Nie chcemy stawać do jakichś zawodów, czy konkurencji z innymi kapelami, bo nie taki jest nasz cel i w sumie w ogóle nas to nie interesuje. Chcemy po prostu jarać się tym, co robimy, osiągać kolejne “sukcesy” i robić “fajne” rzeczy.
Wasza wokalistka ma specyficzny głos. Fajny technicznie, ale barwa tego wokalu powoduje, że można go kochać lub znienawidzić. Z jednej strony to coś charakterystycznego, a z drugiej zdajesz sobie chyba sprawę, że głos Anny Kłos będzie mocno polaryzować opinie na temat muzyki Shadow Warrior?
Tak to już jest z kobietami. Biorę całą winę na siebie, bo to ja byłem inicjatorem zaproszenia Ani do składu. Byłem święcie przekonany, że jeśli ktoś ma solidnie zaśpiewać materiał, który wtedy powstawał, to może być to tylko ona. EP i koncerty utwierdziły mnie w przekonaniu, że wybór był słuszny. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy tę opinię podziela, bo heavy metal, poza kilkoma wyjątkami, to wybitnie męski świat. Ja zawsze byłem fanem kobiet w metalu. Takie zespoły, jak Warlock, Satan’s Hallow, Savage Master, Tower, czy Sign Of The Jackal, mimo iż posiadają panie za mikrofonem, w mojej opinii niczym nie ustępują zespołom, w których mikrofon dzierżą faceci. Ale tak, zdaję sobie sprawę, że wokalistka w zespole czyni drogę Shadow Warrior nieco bardziej stromą niż mają inne zespoły. Jednak uwierz mi, że gdybym miał dokonać wyboru stanowiska za mikrofonem drugi raz, wybór byłby dokładnie ten sam.
“Return Of The Shadow Warrior” w niewielkim nakładzie ukazał się dzięki japońskiej Spiritual Beast, jest też trochę kaset dzięki niemieckiej Heathen Tribes… Zastanawiam się, co to wam dało, poza faktem, że możecie pochwalić się wydawnictwem, puszczonym nie własnym sumptem? Nakłady mikroskopijne, a jakoś nie chce mi się wierzyć, by ci wydawcy zrobili dla was cokolwiek, by pomóc w promocji Shadow Warrior…
Opowiem Ci pewną historię. Kiedy puszczaliśmy “Return Of The Shadow Warrior” w świat, odezwał się do nas Ryo Asai ze sklepu S.A. Music w Osace. Kupił trzydzieści sztuk epki z myślą sprzedania jej w swoim sklepie. Po jakimś czasie poprosiłem go o to, żeby wysłał nam fotkę płyty w swoim sklepie. Chcieliśmy puścić ją na facebooku zespołu, żeby się pochwalić, że nasza muza dotarła aż do Japonii. Ale Ryo powiedział: stary, nie ma szans, płyta rozeszła się w trzy godziny, nie została mi ani jedna sztuka. Byłem w szoku. Prosił o podesłanie kolejnych egzemplarzy, ale jak pewnie kojarzysz, pierwszy nakład tego wydawnictwa wyprzedał się w dwa tygodnie. Historia z Ryo powtórzyła się kolejny raz, kiedy wytwórnia Spiritual Beast wydała reedycję na rynek japoński. Ryo ani razu nie zdążył rzucić nam fotki kilku egzemplarzy w swoim sklepie. Zawsze musiał po prostu kłaść swój egzemplarz na półce i robić fotkę. Dzięki Yuhmi (Nakamura – przyp. ed.) ze Spiritual Beast pojawia się w Japonii sporo informacji o nas. Jest szansa, że zaowocuje to naszą wycieczką w tamte strony. Nie tak dawno temu udzielaliśmy wywiadu dla papierowego wydania BURRN!, jednego z najbardziej poczytnych magazynów o rocku i metalu w Japonii. Ukazała się tam również recenzja naszej płyty. To są oczywiście małe rzeczy, ale nie mogę powiedzieć, że wydawcy nie robią nic, by promować naszą muzykę. Ponadto mamy zagwarantowane wydanie pełnego albumu w ich barwach, co też daje nam sporo komfortu psychicznego i kopa do dalszego działania. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze w styczniu tego roku byliśmy jedynie grupką kumpli, którzy chcieli jedynie razem pograć. A teraz mamy kontrakt na płytę i epkę, która całkiem nieźle sprzedaje się w Japonii.
Muzycznie “Return Of The Shadow Warrior” to raczej stawianie na prosty, długi, “puszczony” przez gitarzystę riff, pozwalający wyśpiewać się waszej wokalistce. To raczej typowe dla zespołów spod znaku New Wave Of British Heavy Metal. Tak to sobie wymyśliliście? To jest pomysł na muzykę Shadow Warrior w ogóle, czy tylko na tę epkę? Może na następnym wydawnictwie pójdziecie w trochę inne rejony?
Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci jednoznacznie na to pytanie. Gramy tak, jak dyktują nam nasze metalowe serducha, które są przepełnione riffami Iron Maiden, Judas Priest, Accept, czy Manowar. Zresztą, przyznam ci się do czegoś: nie chcemy nadto kombinować, bo przecież heavy metal to w gruncie rzeczy prosta muza. Wiem, że są bardziej skomplikowane formy muzyczne w metalu, ale to nie jest coś, co nas zbytnio interesuje. Heavy metal w swojej pierwotnej formule jest prosty i bezpośredni, czysty i nieskażony. To jest coś, co nas kręci.
Hm… takie pytanie musi paść, choć zakładam, że macie go już dość. Kto podprowadził riffy Iron Maiden w “Wind Of The Gods”? Nawet jeśli sobie nie założyliście takiego efektu, to na pewnym etapie musieliście zdać sobie sprawę, że kawałek idzie w tę stronę i później chyba już świadomie puściliście oko do słuchacza…
Zabawnym byłoby wypierać się swoich korzeni będąc kapelą heavy metalową, nie uważasz? Oczywiście kochamy Ironów i to wszystko siedzi w nas podświadomie. “Wind Of The Gods” wyszedł sam z siebie. Ten numer złożyliśmy w bardzo szybkim czasie, a ja świadomie w refrenie dodałem linijkę, w której Anna śpiewa “against the aces high”, tym samym puszczając oczko do słuchacza. Zresztą nawet podczas sesji nagraniowej realizator zapisał ten numer na tablicy pod roboczym tytułem “Aces High”, hehehe… Wiem, że istnieją kapele, które robią to celowo, w sensie, iż zakładają sobie, że teraz zrobią kawałek, w którym refren będzie, jak w Iron Maiden, a zwrotki, jak w Judas Priest. Analizują ich kawałki, rozbrajają riffy na części pierwsze, potem składają to po swojemu. U nas wyszło to natomiast całkiem inaczej. Zagraliśmy kilka dźwięków tak, jak czuliśmy, złożyliśmy je do kupy, a potem zorientowaliśmy się, że brzmi to, jak kawałek Ironów. Niemniej nie uznaliśmy tego za ujmę, a wręcz przeciwnie. Taki “Powerslave” w moim odczuciu to zbiór absolutnie genialnych rzeczy. Skoro ktoś porównuje nasz kawałek do Iron Maiden, mogę się tylko cieszyć, że swoją twórczością zbliżyliśmy się do czegoś tak wielkiego, jak Maiden.
No to skoro zahaczyliśmy o Iron Maiden – nieustannej inspiracji dla chyba wszystkich, grających klasyczny heavy metal bandów – to poopowiadaj trochę o innych tuzach, które wywarły na was wpływ. Słowem: z kogo zrzynacie i dlaczego?
Wiesz, wydaje mi się, że grubą krechą należałoby oddzielić zrzynanie od inspirowania się. Bo sugerując wszystkim, heavy metalowym bandom zrzynanie wrzucasz je do jednego wora, a sam doskonale wiesz, że bez problemu można odsiać zespoły, które rżną riffy świadomie, od tych, które na kanwie dokonań wielkich są w stanie zaproponować coś swojego. No to jeśli to mamy wyjaśnione, to mogę teraz powiedzieć, że nasze główne inspiracje obracają się wokół tych bandów, których najczęściej słuchamy: Judas Priest, Manowar, Aria, Pokolgep, Accept, Running Wild, Loudness, Manilla Road, ale też polskie Turbo, Kat, Stos. Zapewne każdy z członków zespołu zapodałby tu podobny, ale różniący się kilkoma nazwami zestaw. Te bandy to nasz punkt odniesienia, ale na pewno nie baza danych, z której pobieramy gotowe komponenty.
“Return Of The Shadow Warrior” za wami. To wydawnictwo na pewno pootwierało, czy może pouchylało wam trochę drzwi, ale chyba czas ruszyć naprzód. Zakładam, że nowy materiał Shadow Warrior powstaje i nie będziemy musieli już długo czekać na jego premierę? No to mniej więcej kiedy? I czym on się będzie, zdaniem autora, różnić od waszego debiutu?
Tak, nowy materiał robi się i z dnia na dzień wszystko staje się coraz bardziej klarowne. Jesteśmy umówieni ze Spiritual Beast, że płyta powinna być gotowa do wydania na wiosnę 2020. Pracujemy w pocie czoła nad nowymi kawałkami, z których wiele jest już gotowych a inne czekają na swoją kolej. Nowy repertuar jest delikatnie inny od tego, co zrobiliśmy na epkę, ale zachowuje stylistykę. Wydaje mi się, że jest bardziej korzenny. Bardziej “wprost”, choć zdaję sobie sprawę, że numery na “Return Of The Shadow Warrior” to i tak w większości przecież proste, konkretne kawałki. Nie tak dawno sprawdziliśmy kilka z tych nowych rzeczy na żywo, obok utworów z epki i widziałem po reakcji publiczności, że wszystko siedzi, jak trzeba. Nam również grało się to wszystko bardzo dobrze. Generalnie pomysłów nam nie brakuje, jedyne co nas ogranicza, to czas, żeby to wszystko złożyć do kupy.
Na zakończenie pytanie z innej beczki: W heavy metalu wszystko już było, a każdy, kto dziś gra takie dźwięki, kopiuje jedynie dokonania mistrzów gatunku. W jaki sposób polemizowałbyś z taką wypowiedzią?
Generalnie: bzdura. Myślę że dużo powiedziałem na ten temat kilka chwil wcześniej, ale chętnie ten temat rozwinę, skoro idziemy w tym kierunku. Nie uważam, że aktualnie ma miejsce jakieś kopiowanie. Jeśli tak by było, to heavy metal szybko przestałby istnieć, bo nic ciekawego nie miałby już do zaprezentowania. Tymczasem wciąż pojawiają się jakieś nowe bandy, które na kanwie tego, co stworzyli mistrzowie gatunku, proponują coś całkiem świeżego, co jest w stanie zainteresować szerokie grono fanów. Mówię tu o takich zespołach, jak Visigoth, Eternal Champion, Sabire, czy Riot City, które w ostatnich latach zagościły na ustach wielu fanów klasycznych odmian metalu. Gdyby oni jedynie kopiowali, to raczej nikt o nich by tak chętnie nie wspominał i nie gościliby na największych festiwalach metalowych na świecie. I mówię to bardziej z perspektywy fana niż muzyka. Bo jako muzyk to oczywiste, że będę bronił gatunku, w którym się poruszam. Ale jako fan mam wciąż dużo frajdy z odkrywania nowych zespołów, które hołdują klasycznemu metalowi robiąc to jednocześnie w sposób świeży i wysmakowany. Nie martw się, heavy metal nie zginie tak szybko, jakby tego niektórzy chcieli.
Tomasz Urbański