Widzicie tytuł tego wywiadu? No to, panowie muzycy maści wszelakiej, posłuchajcie sobie owych “ładnych piosenek”, a potem złapcie za wiosełka i spróbujcie te dźwięki odtworzyć. Baaardzo nas ciekawi, czy pójdzie Wam bez stresu… The King – trzech śląskich popaprańców, którzy w 2017 roku nagrali album, nie dający się zaszufladkować w jakichkolwiek ramach stylistycznych. Próżno chyba szukać drugiego takiego tworu na metalowej, czy rockowej scenie w ogóle. Album “Race Above The Sky” polecamy wszystkim tym, którzy szukają w muzyce oryginalności i artystycznego geniuszu, a tymczasem zapraszamy do poczytania sobie, co na temat The King do powiedzenia miał jeden z autorów całego zamieszania, gitarzysta Michał Karbowski…
Metal Revolt: Cytat z mojego kolegi: Metalowcy to debile. Potrzebowali dwóch dekad, żeby zrozumieć, o co chodzi w progu. Jak się odniesiesz do takiej kwestii?
Michał Karbowski: Mocne słowa. Wolałbym nie oceniać, bo nie wiem, czy sam rozumiem, o co chodzi w „progu”. Są tacy, którzy grają i tacy, którzy nazywają. Zdecydowanie wolę to pierwsze.
Jak to w tej chwili wygląda z popularnością takiego projektu, jak The King? Pytam, bo przecież im bardziej skomplikowane dźwięki grasz, tym mocniej zawężasz sobie krąg odbiorców, zdolnych je zrozumieć. Dlaczego w The King postanowiliście nagrywać muzykę dla samych siebie?
Jesteśmy zawodowcami. Gramy dużo różnych rzeczy, angażujemy się w różne projekty, tak, jak np. informatyk przyjmuje różne zlecenia. Zapragnąłem mieć swoją małą, gitarową enklawę, jako miejsce, w którym będziemy mogli używać „w boju” różnych rzeczy, których raczej nie wykorzystujemy na co dzień. W momencie, jak zaczynaliśmy, w ogóle nie zastanawiałem się nad pewnymi sprawami. Były pomysły, znalazło się dwóch pasjonatów, którzy chcieli zaszaleć razem ze mną… Poza tym nie przesadzałbym z tą niedostępnością. To w większości ładne piosenki… Okraszone gdzieniegdzie jakimiś bardziej skomplikowanymi konstrukcjami. Poza tym, z tego, co widzę, z każdym dniem krąg naszych odbiorców się powiększa.
Właściwie z jakiej planety przybywa The King? Pytam, bo w wasze ziemskie pochodzenie nikt już nie wierzy. Wasz album jest zbyt kosmiczny.
To bardzo miłe. Fajnie, że nasz podziw dla bezkresu wszechświata jest widoczny. Jako przedszkolak w czasie leżakowania opowiadałem kolegom, że jestem z gwiazd. Może coś w tym jest…
Istnieje jakaś ogólna, konceptualna idea, dotycząca całego albumu, czy jest to zapis różnorodnych emocji?
Przede wszystkim kawałki powstawały w bardzo długim okresie czasu, stąd są dość zróżnicowane. Jest to więc sytuacja dość przekrojowa, ale spajają ją dwa pomysły. Koncepcja wędrówki jakiegoś Słońca – Króla na tle gwiazdozbiorów przez wielowymiarowe krainy, oraz artefakt zaginionej cywilizacji, będący zapisem tej podróży.
Wyskoczyliście znikąd, jako w pełni ukształtowany projekt. Okazuje się zresztą, że taki utwór, jak „Race Above The Sky”, umieściliście na YouTube już dwa lata przed płytą. Wpływy jazzu, klasyki, proga, thrashu, czy muzyki a la Satriani, wymieszane są tu tak, że mogłoby to zaskoczyć każdego muzykologa. OK., panie autor – jak się pisze takie dźwięki na trzeźwo i bez wycieczek do lecznic zdrowia psychicznego?
Nie przesadzałbym, hehehe… Jak wspominałem, charakter zespołu i duża zajętość wymusiły „korespondencyjny” system pracy. W efekcie nie było jakiejś jednej sesji nagraniowej. Utwory powstawały i zaraz były nagrywane, kolejno. Stąd „Race…” już od kilku lat jest na YouTube. Nie zanosi się, żeby z nowym materiałem poszło szybciej. Różnorodność wynika po prostu z naszych muzycznych doświadczeń. Każdy z nas zaczynał od rocka czy metalu, jednak, jak to z ciekawskimi bywa, było się muzycznie tu i tam. Nie da się więc powrócić w to samo miejsce bez zmian. Poza tym każdy z nas jest trochę z innej stylistycznie bajki i tak się to jakoś dobrze uzupełnia.
Miejscami zauważacie brak wokali w swoich kawałkach. Np. w „Ballad For The Executor” jest wokal niemal thrashowy z naciskiem na Wolf Spider, czy Geisha Goner. Dlaczego jednak większość jest bez wokali? Przy niektórych partiach, inspirowanych muzyką Cynic, aż prosi się o wokal. Nie znalazł się nikt wystarczająco utalentowany?
Czasami pomysł przychodził już z tekstem, więc przez szacunek dla jego pojawienia się pozostawał. Niektóre kawałki mają w sobie jakąś opowieść obrazową. Czasami chciałem nakierować w jakąś stronę. Nie ma tego na szczęście za dużo. Poza tym na płycie te kilka zdań miał zaśpiewać pewien znany i lubiany jegomość, ale rozmowy bardzo nam się przeciągały, więc zrobiłem to sam. Co do wokalisty na stałe – nie wykluczam i nie poszukuję. Żartuję sobie, że nie opyla się podgrywać wokaliście przez 4 minuty, żeby zagrać dwadzieścia sekund sola, hehehe…
Jak już wspomniałem, w waszych kawałkach słychać bardzo różne inspiracje. Jak zmieniały się one w latach, kiedy tworzyliście ten krążek? Bo zapewne między 2014 rokiem, a datą wydania „Race Above The Sky” stało się wiele…
Nie wygląda to tak, że teraz słucham czegoś i w tym miesiącu komponuję takie numery. Słuchamy różności, gramy różności, więc baza jest w miarę obfita. Wbrew pozorom nie przepadam za słuchaniem metalu progresywnego. Jest kilka płyt, które wywarły na nas duży wpływ i to są raczej stare płyty. Ja dobrze wspominam Greg Howe i Richie Kotzen – “Tilt”, lubię Allana Holdswortha, z metalowych rzeczy Death „Individual Thought Patterns”, Vader do „De Profundis”, czy Kat. Jędrzej to fan klasycznego, polskiego metalu, typu Turbo, Wolf Spider, oraz jazzu. Bartek, to bardziej funkowo fusionowe rzeczy i bardziej współczesne kapele metalowe, typu Korn czy Limp Bizkit. Zaczęło się od chęci zrobienia gitarowego projektu. Pierwsza faza, to okres z wpływami gitarowej muzy i progresywnymi starociami – “Pentatonics”, “Crimson”, “There’s No Dream For Us”, “Race Above The Sky”. Potem zaczęło to trochę bardziej zahaczać o metal i pojawiło się więcej riffów. Na końcu Jędrzej przyniósł swoją „etiudę szesnastkową”, hehehe – “Altana’s Kingdom”, najbardziej kopnięty i wymagający numer. I już bardziej komplikować nie chcemy.
Pierwsze numery z tego krążka zawierają głównie progowe i neoklasyczne zagrywki. Od „Crimson” pojawia się coraz więcej jazzu, art i prog rocka, akustycznych wtrętów, etc. To zabieg celowy, jeśli chodzi o ułożenie kawałków na płycie? Jakie kryteria zostały przyjęte przy układaniu tych numerów w spójną całość?
Ułożenie kawałków klasyczne. Szybko, szybko, wolno, hehehe… Album nie jest na tyle koncepcyjny, żeby doszukiwać się tutaj większego znaczenia. Sporządziłem kilka wersji, zawsze jednak powracałem do tego układu i tak zostało. Koncept jest na tyle otwarty, że można kawałki tej historii układać w miarę dowolnie. Na pewno lądowanie na Planecie wampirów i ostatni kawałek powinny zostać na swoim miejscu. Zawsze można jednak użyć trybu „random” w odtwarzaczu.
Grafiki do płyty są dość specyficzne. Wygląda to, jak skrzyżowanie ornamentów Inków, Azteków, Totleków, etc. Oświeć pozera, co jest powodem właśnie takiego zapakowania płyty? Ukrycie loga swojego zespołu to mało spotykany zabieg, do tego każdy utwór zyskał swoje indywidualne logo, wyglądające na inspirowane sztuką prekolumbijską. Hm… jakieś przystępne dla maluczkich objaśnienie artystycznej koncepcji byłoby mile widziane…
No trzeba było tą archaiczną, odległą, zaginioną cywilizację kosmiczną, której artefaktem jest dysk z okładki, jakoś „wyposażyć” w styl. Koncepcji było kilka, ale zwyciężyła ta w stylu Tolteków. Każdy utwór ma logo, oddające jego sens. Taki substytut tekstu. Może przybliżę pokrótce. “Planeta Wampirów” – pierwotnie miała tekst, ale na prośbę perkusisty zrezygnowałem z niego. Dosłownie zinterpretowałem fragment pewnego tekstu. Np. w pewnej instytucji „je się czyjeś ciało i pije czyjąś krew”. “Nie Ma Dla Nas Snu” – Po lądowaniu na Planecie Wampirów patrol znajduję tajemniczą komnatę z wyklętymi, skazanymi na bezsenność. “Race Above The Sky” – to proste i dwuznaczne, zarówno wyścig ponad niebem jak i rasa – autorzy dysku. “Battle” – symbol dwóch twarzy, taki rodzaj jin i jang. Zmaganie ze swoim drugim obliczem. W ostatecznym momencie, w chwili śmierci, i tak zostajemy sami ze sobą. “Crimson” – to symbol, który wybrałem na logo The King. To smok (stylizowana “smokogitara”), trzymany za kark. W skrócie – duża moc w rękach tego, który potrafi ją okiełznać. “Pentatonics” – zaczęło się w tym numerze od technicznych zagadnień. Dużo w nim pentatonik, więc jesteśmy w krainie liczby pięć… “Ballada Dla Kata” – najbardziej programowy kawałek, taka muza do nieistniejącego jeszcze klipu. Historia oczekującego w celi na egzekucję – są refleksje, potem kroki, przychodzą po niego, desperackie akty wyzywania Boga, i wreszcie głowa spada i kończy się numer. Tytuł ma też drugie dno, hehehe… Jak z Kata odchodził Piotr Radecki, byłem na przesłuchaniu. W drugim etapie miałem wymyślić jakieś riffy, żeby pokazać, że potrafię. Wśród kilku stworzonych rzeczy był też ten kawałek. Intro, to typowy Kat. Ale później zagrało mi w głowie na pięć i pomyślałem, że to za dobre na casting i sobie zostawiłem, hehehe… Także tytuł dwuznaczny. “Altana’s Kingdom” – królestwo w którym „dym” pozwala nam spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. “Now I Can Die” – ostatni oddech – pogodzenie. Powrót do stanu „spełnienia” po ziemskiej podróży. Przy okazji oddaje to dobrze uczucia, związane ze skończeniem tej płyty.

Wasz perkusista nie tylko jest bardzo kompetentnym garowym, ale także zdolnym realizatorem. Nie znam jego wcześniejszych prac. Gdzie zdobywał doświadczenia, aż do stanu umiejętności, znanych z brzmienia waszego albumu?
Bartek dużo nagrywa sesyjnie w swoim studiu. To tam zdobywa doświadczenie, realizując przeróżne nagrania. Realizacja bardzo go kręci i to słychać. Jest niezwykle precyzyjny, a to świetna cecha w tej pracy. Na pewno ucieszy się, jak przekażę mu pochwały za brzmienie od metalowca.
Ciągnąc temat brzmienia – nie walczyliście o przestrzenny, szeroki sound, nie tworzyliście ściany dźwięku – słowem: tu też podążacie własną ścieżką. Jakie kryteria doboru brzmienia spowodowały taki, a nie inny stan rzeczy?
Myślę, że brzmienie determinuje muzyka. To nie do końca metal, dlatego nie ma co sztucznie pompować. Ja nie lubię zbytniej kompresji i szczerze mówiąc, najprzyjemniej słucha mi się starych nagrań, na których tak jeszcze nie ściskali. Ucho się nie męczy. Wynik to kompromis. Bartek pompował, a ja cisnąłem w stronę lżejszego brzmienia.
W nielicznych tekstach na płycie nie ma grama optymizmu. „Nie ma dla nas snu”, „na skraju życia jestem całkiem sam” – słowem: deprecha pełną gębą. Jaki stan ducha wyzwolił takie słowa?
To nie do końca tak. Oczywiście dla ciebie może to brzmieć depresyjnie. Pewne zdarzenia wyzwoliły takie refleksje. One nie są złe, czy dobre. Po prostu to fakty. Nikt za ciebie nie umrze i nikt nie pomoże. A co do bezsennych nocy, mogą się one kojarzyć przecież z czymś bardzo miłym.
Poparliście wypuszczenie „Race Above The Sky” konkretnymi działaniami promocyjnymi, czy stwierdziliście, że to i tak nie ma sensu, bo tak popieprzonego grania i tak nikt nie kupi?
Powiem szczerze, że pod tym względem nie rozpędziło się to tak, jak chciałem. Większe wytwórnie nie były zainteresowane wydaniem, więc wydaliśmy własnym nakładem. Ale powoli, pocztą pantoflową, wieść się niesie. Z następną płytą będzie już łatwiej.
O ile wiem, nie gracie zbyt często wspólnych prób. Czy uważacie się więc za regularny zespół, czy też wyłącznie studyjny projekt? Ciekawi mnie też, jak w tych warunkach wyglądał system pracy nad kompozycjami z „Race Above The Sky”?
Możemy traktować to jako zespół, ale bardzo specyficzny. Z racji zajętości mamy bardzo „nierockowy” system pracy. Spotykamy się tylko by zgrywać gotowe numery. Cała płyta powstała „korespondencyjnie”. Jest to wygodne, ale zajmuje dużo więcej czasu. To, co na próbie zajmuje chwilę, bo wystarczy coś przegadać, tutaj ciągnęło się tygodniami. Nagrywanie, czekanie na nagraną propozycję, komentarz, korekta… Ale jakoś „urodziliśmy”, hehehe… Na próbach spotkaliśmy się dopiero, jak wszystko było nagrane i wymyślone. Były momenty, że zastanawiałem się, jak ja to zagrałem. W przypadku nowego materiału chciałbym wdrożyć inny system. Zobaczymy, czy się uda.
Co to jest Zakon Gitarzystów św. Michała?
Jako osoba z „sekciarskimi” zapędami stworzyłem taki twór. To moje stowarzyszenie. Jest reprezentacją idei, zawartej w logo zespołu. Kilka koncepcji – św. Michała, walczącego ze smokiem i smoko-gitary łączy się tutaj w jedno. Smok reprezentuje siłę, której okiełznanie wymaga dyscypliny, ale daje duże możliwości. Bycie posłusznym naszej woli nie leży w smoka naturze i trzeba codziennie go ujarzmiać. Przekładając to na prosty język – jak lubisz grać, to graj, ćwicz.
Jak wyglądała twoja edukacja gitarowa? W jaki sposób stałeś się instrumentalistą tej klasy?
Lubię grać, zawsze mnie to interesowało. Zaczynałem, jako perkusista w trzeciej klasie podstawówki, potem przerzuciłem się na gitarę. Mój tata grał w zespole, więc miałem dostęp do instrumentów. Najpierw z kolegami graliśmy punka, potem, w miarę wzrostu umiejętności, metal. A później zainteresował mnie jazz i te wszystkie harmoniczno – teoretyczne zagadnienia. Byłem samoukiem, wszystko było w książkach i czasopismach, wystarczyło poszukać. Interesowali mnie gitarzyści sesyjni, więc sam starałem się też grać różne rzeczy. Później były studia. Wyjazd z małego miasta do Wrocławia, zmiana środowiska, cały czas jazz i muzyka alternatywna, duety z wokalem w stylu Joe Passa. Teraz współpracuję z orkiestrą Teatru Rozrywki. Daje to możliwość osłuchania się z różnymi brzmieniami, co teżposzerza wyobraźnię.
Skoro jesteśmy przy pytaniach warsztatowych – jaki sprzęt jest odpowiedzialny za brzmienie twoich gitar?
Mam wrażenie, że na płycie nie dopieściłem tej kwestii wystarczająco. Zazwyczaj coś było wymyślone, nagrane i tak zostawało. Część utworów nagrywałem bezpośrednio z Poda (Line 6), a inne z Fractala. I to wszystko. Gitara to Ibanez Rg 2120 z piezo, i chyba w jednym numerze Greco LP custom. Aktualnie do The King używam Kempera. Generalnie nie lubię nosić gratów, stąd ten minimalizm. Ale mam też zestaw combo i kostki, służące do innych niż rock zadań.
Słuchając płyty mam wrażenie – być może złudne – że całość jest nagrana na elektryku. Nie kusiło cię, by nagrania akustyczne wykonać na gitarze klasycznej? Pytam, bo specyfika brzmienia gitary klasycznej jest inna, to wyzwala zupełnie inne emocje…
Zgadzam się, wyzwala to inne emocje. Wszystko nagrałem na elektryku, czasami w akustycznych partiach używając przystawki piezo z Ibaneza. Jeżeli chodzi o ten album, nie słyszałem tam klasyka. Może na nowym się pojawi.
Pojawiły się już może jakieś pomysły na kolejną płytę? Pierwsza podoba mi się bardzo, ale pojawiły mi się w głowie złe myśli, że taki fantastyczny projekt to może być jednorazowy eksperyment. Zapewnij mnie, że tak nie jest…
Pracujemy nad nowymi kawałkami, ale w naszym tempie może nam to zająć kolejne trzy lata, hehehe…
Pytanie na koniec: Ze swoich źródeł wiem, że nosisz ksywkę King, raczej nie od Kinga Diamonda. Płyta ukazuje się pod szyldem The King. Zatem wasza królewska mość raczy wyjaśnić maluczkim, czemu nazwaliście zespół tak, by nazwa tonęła w milionach linków do innych rzeczy?
Nazwa jest wielowymiarowa. Nie chciałem nikogo urazić, ani się wywyższać. Z jednej strony chodzi o słońce, a z drugiej to pewien skrót. To był impuls. Dla wszystkich mających problemy z odnalezieniem strony w sieci: www.thekingmusic.eu
Tomasz Urbański & Thilo Laschke