WOLF SPIDER — “CHCIAŁBYM, ABY UDAŁO SIĘ ZAMKNĄĆ CAŁY MATERIAŁ DO POŁOWY, MOŻE DO KOŃCA LIPCA (…), BY PŁYTA JESIENIĄ MOGŁA SIĘ UKAZAĆ”
Jaki jest stary Laschke, każdy widzi. Bezczelny typ z paskudną gębą, jeszcze gorszą osobowością i własnym zdaniem na każdy temat. Od co najmniej piętnastu lat robię wywiady na luzie z dystansem i ironią. Okazało się jednak, że jest granica mojej bezczelności. Mimo że TSA poznałem w roku 1984, a Kat i Turbo w 1986, to właśnie odkryty w 1988 Wilczy Pająk rzucił mnie na kolana. Stał się dla mnie absolutnym numer jeden z Polski. Do dziś czuję respekt przed ich twórczością, a główni inżynierowie tej machiny są dla mnie wieczną inspiracją. Mimo że znam Piotra od lat, mój respekt do niego nie zmalał od czasów, kiedy słyszałem ich pierwszy raz. Stąd, po raz pierwszy od wielu lat, przedstawiam Wam wywiad fana z idolem, mistrzem i inspiracją starego Laschkego. Cesarz wszelkich strunowców – Piotr Mańkower Mańkowski…
Metal Revolt: Zająłeś się masteringiem najnowszej płyty Kat & Roman Kostrzewski, “Popiór”. Wystąpiłeś także w reklamie tego materiału i gadaniem o “Bastard” przekonałeś mnie do zakupu tej płyty… Mały komentarz do tego…
Piotr Mańkowski: Kat jako taki znam od pierwszej Metalmanii, czyli od 1986 roku. Cały czas śledziłem ich poczynania. My się wzajemnie śledziliśmy, co kto robi. I wczesną twórczość tego zespołu, włączając w to również “Bastard”, odbieram, jako najfajniejszą, najbardziej oryginalną, najbardziej dynamiczną, najbliższą mojemu pojmowaniu thrashu, czy też doom thrashu, czy tego, czym się oni zajmują. Nazewnictwa są teraz różne, ale kiedyś określało się to, jako thrash metal. Jacek mnie zapytał, czy nie chciałbym paru słów na temat płyty powiedzieć, bo przygotowują takie materiały, gdzie kilka osób ma coś powiedzieć. Stwierdziłem, że bardzo chętnie. Ale jedyne, o czym mogłem przecież mówić, to były miksy, mastery i moje odczucia względem tej płyty. A moje odczucia były dokładnie takie, jakie przedstawiłem w tej krótkiej zapowiedzi. Po prostu gdy ten materiał przyszedł i zacząłem go słuchać, to stwierdziłem, że to naprawdę będzie świetny materiał. Bardzo się z tego ucieszyłem, bo to, że zespoły “z mojego czasu” potrafią zrobić doskonałą muzykę, która się obroni i będzie znakomicie przyjmowana przez publiczność, jest dla mnie wielką radością.
Tym bardziej, jeśli ktoś nawiązuje do swojej najlepszej płyty. Przynajmniej w moim odczuciu…
Dokładnie tak…
Ja się zastanawiam, czy to jest najlepsza płyta od czasów “Róż…”, czy właśnie od “Bastard”, czym pewnie oburzę innych członków… No właśnie, nie wiadomo już, którego Kat…
Tak, tak… W to nie chcę wnikać, bo ta sytuacja jest dość mocno skomplikowana, jak to bywa we wszystkich zespołach, które mają jakieś problemy składowe, i w której jest kilka osób, roszczących sobie prawa do tego, że nazwa kapeli i jej dorobek powinny pozostać przy nim. I jak bardzo szanuję Piotra Luczyka, tak myślę, że to Roman jest tą twarzą Kat.
Nie jesteś w tym osamotniony. Ten pogląd jest dosyć powszechny…
Wiesz, sądzę, że gdyby Piotrek ze swoim Kat przedstawił materiał, który po prostu zamknąłby paszcze wszystkim jego krytykom i pokazał, że zespół gra tak, jak grał kiedyś, że wydaje płytę, przy której wszystkim pospadałyby szczęki, to też byłoby inaczej. Ale odejście w innym, muzycznym kierunku powoduje, że ci, którzy są “Katożercami”, trzymają się Romana. Kostrzewski jest tak charakterystyczną postacią, wykonawcą, interpretatorem, tekściarzem, że po prostu trudno przypisać go do czegoś innego.
To prawda. Nie masz wrażenia, że Romek to taki polski Ozzy Osbourne? Nieważne, z kim on gra, bo brzmi zawsze, jak Ozzy…
Można to ująć tak, jak to powiedziałeś. Trudno się pomylić. Po prostu gdy słyszysz wokal Romka, to wiesz, że się nie mylisz, że to on. A to jest wielki atut w dobie wielu wspaniałych wykonawców, których nie jesteś w stanie spamiętać, bo wszyscy grają tak samo. Wielu wokalistów śpiewa wspaniale, ale żaden z nich nie jest wyrazisty. Żaden z nich nie jest wyjątkowy, a Roman jest…
Do tego na nową płytę trafiły teksty o górach, o niechęci do pewnej organizacji itp. Jak na Kostrzewskiego – sporego formatu zwrot w kierunku rzeczywistości… Skoro już gadamy o Romanie – znormalniał, jego wokale już dawno nie były tak dobrze zaaranżowane, samo wykonanie też jest dużo lepsze, bo na koncertach można zobaczyć nagły wzrost formy wokalisty… Postawię więc pytanie – skąd wzięła się ta magia? Czego pan realizator użył, że Kostrzewski wreszcie zabrzmiał, jak za dawnych lat?
Hehehe… Pan realizator użył typowych narzędzi, typu korektor, kompresor i kilku efektów. Romek nagrywał wokale w swoim zaciszu. Bardzo się jednak przyłożył do nagrań, więc te wokale były dla mnie naprawdę dobrym materiałem do pracy. Wszystko zresztą – bębny, gitary i bas również – było przygotowane tak, że bardzo dobrze się nad tym materiałem pracowało.
Słowem: nie musiałeś wyrównywać garów, kwantyzacji też nie było…
Wiesz, pracowałem oczywiście w sposób współczesny. Mieliśmy oczywiście ponagrywane w studiu sample i wspomagałem się tym dla równości brzmienia, po to, by ten materiał “kopał”. Korzystałem jednak z tego, co zostało nagrane.

Czyli nie musiałeś równać kapeli, co swego czasu zdarzało się rzadko… A w jaki sposób przy nagraniach wokali poradziłeś sobie z popularną “blachą”?
Nie było tej blachy. Nie dostałem jej od Romka. On nagrywał się na Neumannie, czyli generalnie dość twardo brzmiącym mikrofonie. I powiem szczerze – nawet trochę za twardo, jeśli chodzi o jego głos. Nie miałem odczucia, że gdziekolwiek jest ta blacha. Być może w poprzednich produkcjach za bardzo stawiano na tę blachę, za mocno ją eksponowano. Mnie natomiast zależało, by ten wokal zabrzmiał ciepło, ale jednocześnie potężnie i bardzo dynamicznie.
Jeszcze trochę o realizacji: Na “Popiórze” rzuciła mi się w oczy pewna zmiana, jeśli chodzi o twoje produkcje. Mam tu na myśli brzmienie basu, te wszystkie częstotliwości “dołowe”. Pamiętając np. brzmienie z epki “It’s Your Time” Wolf Spider, ten bas uciekał na wszystkie możliwe strony. Potem była bardzo ładnie zdefiniowana pod tym kątem płyta, następnie kolejna i kolejna… Tam już ten bas był ładnie, w oszczędny sposób wyeksponowany. Oszczędnie, w homeopatyczny sposób, by to ładnie pasowało do masteringu. Tym razem, jak posłuchałem“Popiór”, mam wrażenie, że ten bas znów jest mocny, z wyraźnie podkreślonymi częstotliwościami w okolicach 70Hz. To zespół tak chciał, czy też jest to twój powrót do sposobu, w jaki kiedyś traktowałeś brzmienia?
Kiedyś różnica była taka, iż ten bas był rzeczywiście bardzo intensywny w dole, natomiast nie szła za tym cała reszta. Teraz zaś… wiesz, lubię, jak ten bas jest w dole taki ciepły, intensywny, natomiast on nie może się odklejać od bębnów, od tego, co gra najniżej. I moje zamysły szły właśnie w tym kierunku. Czy zespół tego chciał? Były rozmowy na temat proporcji. Oni odsłuchując to u siebie na różnych sprzętach, zwłaszcza Roman, który jest bardzo detaliczny i selektywny, jeśli chodzi o odsłuchiwanie – co zresztą bardzo sobie cenię – nie wnosili zastrzeżeń, że ten bas jest “przewalony”, czy zbyt intensywny.
Aha, czyli wizja realizatora oparła się zakusom samych panów artystów, tak?
Wiesz, jak to jest. Przygotowuję miks, przygotowuję master i mamy temat do rozmowy. Potem chłopaki tu przyjechali i dużo rzeczy zaczęliśmy zmieniać. Każdy miał jakieś swoje trzy grosze do dodania, w sensie, że chciałby żeby w tym miejscu było tak, a w tym tak… Także ta wizja właściwie jest wspólna. Na tym polega ta praca.
No, byłbym bardzo zdziwiony, gdybyś na tamto pytanie odpowiedział po prostu twierdząco. Byłby to chyba pierwszy przypadek w dziejach, kiedy zespół całkowicie zdał się na realizatora, licząc na to, iż ten jest doskonałym telepatą i przewidzi wszystkie skłonności kapeli…
Nie ma takiej możliwości. Chłopaki do mnieprzyjeżdżali i na bieżąco robiliśmy całą masę poprawek. Tu oni by chcieli takie pogłosy, tutaj takie… W innym miejscu mniej delaya, albo by akustyki inaczej brzmiały, żeby wokal był inny… Było dużo wspólnej pracy nad detalami.
Dużo czasu to zajęło?
Mieliśmy dwa całodniowe spotkania.
To znaczy, że w jakieś dwadzieścia godzin obrobiłeś cały miks z poprawkami?
Nie no, skąd! Ja ten miks przygotowywałem dużo dłużej. Każdy numer to jest przynajmniej jeden dzień pracy. Później nanosiłem jeszcze na to własne poprawki, a dopiero potem były te spotkania z zespołem.
Tak czy owak, zespół musiał podejść do tematu bardzo poważnie, skoro nanosząc ich poprawki dałeś radę uwinąć się w dwa dni…

A do tej pracy dostałeś jakiś wzór referencyjny, jak to brzmienie ma wyglądać, czy też było to raczej tworzenie z własnej wizji i upodobań?
To było tworzone z własnych upodobań. Tym bardziej, że Romek bardzo chciał, abyśmy z RMS nie szli specjalnie wysoko. Chciał, byśmy trzymali się standardów “winylowych”, czyli minus sześć, siedem, nawet minus osiem decybeli w szczycie. W związku z tym ta płyta inaczej brzmi niż wszystkie współczesne produkcje, które często są bardzo mocno „dowalone”. Czasami ciężko w całości przesłuchać taki materiał… Takiego więc konkretnego odnośnika, jak ma ten materiał brzmieć, nie było. Natomiast my wiemy, co nam się podoba. Ja wiem, co się podoba Romkowi, wiem, co się podoba Jackowi Hiro… Poza tym też mam trochę muzy osłuchanej, więc staram się pracować w pewnym sznycie. Nie jest tak, że wzoruję się na czymś dokładnie, ale wiadomo – ci, brzmią tak, inni w ten sposób, jeszcze inni w taki sposób… Każdy z nich brzmi inaczej, ale trzeba gdzieś się w tym wszystkim jakoś znaleźć. Znaleźć w taki sposób, by materiał, nad którym pracujemy, brzmiał spójnie i jednocześnie nie odstawał od takiego ogólnego trendu.
Miałeś okazję zapoznać się z bębnami Jacka Nowaka dużo wcześniej niż fani Kat & Roman Kostrzewski. Jaka była twoja pierwsza reakcja?
Wiesz, przed rejestracją bębnów rozmawiałem z realizatorem, który tę perkusję nagrywał i wiedziałem, że tego nie nagrywa Irek Loth. I nie było to coś, w co chciałem wnikać… Wiesz, ja nie siedzę wewnątrz Kat & Roman Kostrzewski, nie znam kulisów tej sprawy – tak po prostu zespół zadecydował. Jeśli oni sami by się dzielili informacjami na ten temat, to byłoby OK., a ponieważ nie rozmawiali o tym, to ja nie dopytywałem.
Ale zaskoczony nie byłeś? Bo jak to, Kat bez Irka?
Może nie byłem zaskoczony samą wizją, że Kat bez Irka, ale sam fakt, iż nastąpiła ta zmiana, to było duże zaskoczenie. Trzymałem to jednak w ścisłej tajemnicy przez prawie rok. W końcu te bębny były nagrywane już w kwietniu 2018 roku.
A, jeśli o to chodzi, najbardziej zaskakuje sam Kostrzewski. na płycie jest informacja, że Roman wokale nagrał “u siebie”, we… wrześniu 2019 roku…
Poważnie? Tak jest na płycie napisane?
Tak było na każdym egzemplarzu “Popiór”, który widziałem, z moim własnym włącznie.
Hm… no to moje informacje muszą pokrywać się z tym, co mówi Roman, hehehe…
A ja po prostu widzę, że skoro Kostrzewski potrafi już zakrzywić czas, to wiadomo, skąd miał go wystarczająco dużo, by tak doskonale dopracować swoje partie. Te wokale po prostu jeszcze się nie nagrały, hehehe…
Wiesz, pisanie, że coś trwało nie wiadomo ile czasu, też nie jest dobre. Ja wiem, kiedy dostałem np. ślady zarejestrowanych bębnów i wiem też, od kiedy mam ślady Romka. Pierwsze kawałki, które dostałem, były troszeczkę wcześniej niż w listopadzie. I wiesz, czasami w taki sposób trzeba napisać – do tego dnia do tego, a nie, że coś tam się ciągnęło latami.

OK., pogadaliśmy o “Popiór”, przejdźmy w końcu do Wolf Spider… Co z “szóstką”?
“Szóstka” powstaje. Myślę, że do końca kwietnia powinniśmy nagrać bębny. Chciałbym, aby udało się zamknąć cały materiał do połowy, może do końca lipca. Chodzi o to, by dać sobie jeszcze trochę czasu na przygotowanie dystrybucji, by ta płyta jesienią mogła się ukazać. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, to taki jest plan.
No to masz zbliżony plan do… chyba większości zespołów, które w tym roku chcą coś wydać… Nie obawiasz się, że ta płyta po prostu pojawi się w wielkim tłumie?
Wiesz, teraz jest takie zatrzęsienie kapel… To jest tak, jak z koncertami. Planujesz jakiś koncert, jedziesz do jakiegoś miasta i wtedy się okazuje, że w tym dniu jest jeszcze kilka innych, równie ciekawych imprez do obejrzenia. Tak naprawdę można byłoby od razu rezygnować z grania takiego koncertu, ale to też nie o to chodzi. Jeśli nasza płyta ukaże się w doborowym towarzystwie co najmniej kilku dobrych kapel, to… będzie nam miło po prostu.
Rozumiem, że skład, który nagrywa tę płytę, nie zmienił się względem ostatniej Metalmanii?
Jest dokładnie taki sam. Planów nie snujemy, aby coś zmieniać, aczkolwiek każdy z nas ma w swoim prywatnym życiu jakieś priorytety… Nawiązując jeszcze do sytuacji Romana i Irka – temat jest mi bliski. Bo jak dobrze wiesz, nie gra z nami podpora zespołu – Maciek Matuszak, który też zdecydował o opuszczeniu bandu. I patrząc na to wszystko z boku, to można pomyśleć, że ci ludzie w zespołach to nie potrafią się ze sobą dogadać. A sprawa jest zazwyczaj dużo bardziej skomplikowana. Jest bardzo wiele czynników, które powodują, że coś się udaje dalej prowadzić, bądź nie. Jest bardzo dużo czynników, które powodują, że nie można sobie pozwolić na takie wspaniałe hobby, jakim jest muzykowanie. Dlatego ja rozumiem, że mogą pojawiać się jakieś niesnaski, czy problemy, wynikające z działalności teraźniejszej, czy też przyszłościowej… Wiesz, zespół to jest pięć osób. To nie jest jedna osoba. To nie jest tak, że jedna osoba może wszystkich trzymać na zasadzie, że nie możemy grać koncertów, czy też nagrywać płyty, bo ja akurat coś tam… Zespół to jest pięć osób, które wspólnie muszą szanować się na tyle, by razem móc robić ten biznes… Nie, złe słowo… Raczej hobby.
No właśnie, Jeff zniknął. Beata Polak wciąż gra, choć od kiedy trafiła do zespołu Jorna Lande, to też po scenie poszły ploty, że pewnie to już długo nie potrwa, bo będzie grać z Jornem i robić karierę. Po drodze były jeszcze zawirowania z Maćkiem “Rockerem” Wróblewskim… Na ile po tych wszystkich burzach, plotach i innych, nieprzyjemnych rzeczach oceniasz stabilność obecnego składu?
Od samego początku, od pierwszych prób reaktywacji Wolf Spider, trzon zespołu w postaci Beaty, Mariusza Przybylskiego i mnie jest niezmienny. Jak łatwo zauważyć, cokolwiek się dzieje, to zawsze naokoło tego trzonu. Jasiek Popławski to bardzo mądry, młody człowiek z naprawdę bardzo konkretnym, oraz przejrzystym podejściem do pracy i do życia. To jest niesamowite – chłopak, który ma dwadzieścia dwa lata, jest bardzo dojrzały emocjonalnie. I widzę, że on ma ogromną chęć do pracy i wielką radość z tego muzykowania z nami. Nie sądzę więc, by z jego strony były jakieś problemy. Przemek Marciniak dołączył do nas, myślę, że już się zadomowił… Jeśli nic się nie wydarzy, to nie widzę jakichś powodów, przez które ten skład miałby się zmieniać. Jedyne, co może doprowadzić do zmian, to po prostu życie każdego z nas. Jeśli np. coś wydarzy się w moim życiu i nie będę mógł grać, to po prostu nie będę mógł. Ale jesteśmy teraz w Wolf Spider w piątkę i wszyscy chcą dalej grać, wszyscy chcą koncertować, nagrać nową płytę, dalej tworzyć ten zespół. I to jest najważniejsze.
Na poprzedniej płycie dałeś znać światu, że jakby co, Piotr Mańkowski też potrafi śpiewać. I to całkiem nieźle. Na koncercie w bielskim Rude Boy śpiewałeś tak, że znam wielu wokalistów, którzy nie daliby rady tego wycisnąć. Moje pytanie brzmi więc: czy na nowym albumie Wolf Spider Piotr Mańkowski zaśpiewa jakiegoś hita?
Nie wiem, czy hita, ale zaśpiewam jeden utwór, hehehe… Może to teraz będzie taka świecka tradycja, hehehe… Mam już ten utwór zrobiony, jest już zaaranżowany, także wokalnie, demówki już są ponagrywane – zawsze nagrywam pełne demówki, zanim przejdziemy do właściwego nagrywania. Zrobiłem bębny w komputerze, bas i gitarki na demo są już nagrane przez mnie, a potem przychodzi albo najpierw mój wokal, albo Jaśka, jak jest na próbach… Tak samo było z Rockerem. Śpiewamy na tych demówkach pseudoangielskim, by zobaczyć, jak to wychodzi, czy skala dobra… To są takie produkcyjne szczegóły, które trzeba sprawdzić, bo czasami na próbach coś wydaje się fajne, a potem okazuje się, że nie był to dobry pomysł.
Wiemy zatem, że Piotr będzie dalej śpiewał, dalej więc będą hity, hehehe… To jeszcze zdradź, czy będziesz kontynuował tematykę z poprzedniego utworu, czy masz zupełnie inny pomysł na ten kawałek?
Myślisz o muzycznej aranżacji, czy o tekście?
O tekście. Tekst tamtego kawałka był dość specyficzny…
No to jeszcze nie pogadamy. Nie napisałem jeszcze tekstu do tego kawałka. Ale myślę, że tekst będzie dotyczył jakichś moich przemyśleń, które gdzieś tam na bieżąco się pojawiają. A one trzymają się pewnego nurtu, więc sądzę, że on może być w podobnym klimacie.
To znaczy, że znów będzie tekst z tzw. głębią dodatkową, co jakoś mnie nie martwi, hehehe…
Pewnie tak będzie, hehehe…

Hm… rozmowa układa się tak, że pytanie o to, czy Beata Polak będzie grać w Wolf Spider, czy skupi się na graniu z Jornem Lande, właściwie mi odpadło…
Betty będzie grać z Jornem, jeśli tylko pojawią się jakieś koncerty jego zespołu. Póki co, Jorn ma trasę z Avantasią po całym świecie, więc nie sądzę, by do końca roku coś tam się działo. A poza tym – umówmy się – to się da pogodzić. Ani my nie jesteśmy zespołem, który gra setki koncertów rocznie,ani Jorn nie jest takim bandem. Także to wszystko da się pogodzić, ustawić i jedno nie będzie przeszkadzało drugiemu.
Któregoś dnia zrobiłem sobie analizę, cóż pan autor muzyki Wolf Spider wygrywa sobie w charakterze gitarzysty solowego. I jak się temu wszystkiemu przyjrzałem, zauważyłem, że np. w “Sense Of Life” trochę bawisz się w Van Halena – połowa solówki grana tappingiem. Obowiązkowe sweapy też, ale wydaje mi się, że tapping właściwie zdefiniował twoje postrzeganie solówek na tamtym albumie…
Wiesz, muszę pomyśleć, bo akurat w “Sense Of Life” jest bardzo dużo takiej techniki. Natomiast w innych kawałkach… Faktycznie, gdzieś tam zawsze coś się wtrąci. Ale wiesz, to jest po prostu środek wyrazu. Można dźwięk po prostu zagrać tradycyjnie kosteczką, a można położyć palec na gryfie i wtedy on po prostu ma inną jakość. I jeśli gram tappingiem, to dlatego, że słyszę te dźwięki, brzmiące tak, a nie inaczej.
Aha, czyli nie polega to u ciebie, jak u wielu innych gitarzystów, na tym, że jak ktoś ma problemy z nadgarstkiem, to ściemnia tappingiem, hehehe…
Wiesz, akurat problemy z nadgarstkiem to ja mam, ale to nie dlatego gram tappingiem. To jest kwestia dobrania środka wyrazu. Problemy z nadgarstkiem powodują częściej granie techniką legato niż staccato, natomiast tapping to jakby nie w tym kierunku. Na płycie “V” gram dużo techniką legato, ale to są takie moje uwarunkowania od wielu lat. Z nadgarstkiem borykam się po prostu do wyrzygania…
Widzę, że pytanie cię zaskoczyło – fajnie, hehehe… Swego czasu nagraliście chińską wersję “Zemsty Mściciela”, ukazał się fajny teledysk, ale – pomijając kwestie kolekcjonerskie – o ile twoja solówka zgadza się z pierwowzorem, to solo Jeffa już nie. Dlaczego?
Musiałbyś Jeffa zapytać. Pamiętam, że nagrywaliśmy “Zemstę Mściciela”, za czasów jej powstawania, dwa razy. Jedna wersja powstała w 1986 roku na potrzeby takiego lokalnego programu telewizyjnego, Promocje ’87 – które zresztą wygraliśmy, co było dla nas rzeczą fajną. Wówczas ten utwór nagrywaliśmy po raz pierwszy, a potem na płytę nagrywaliśmy go drugi raz. Solówka Jeffa w obu wersjach była inna. I powiem ci szczerze, że nie wiem, czy on połączył te solówki, czy też wybrał tę wcześniejszą. Może stwierdził, że ta wczesna, a nie ta płytowa, jest fajniejsza do zagrania i zagrał właśnie tę? Muszę jej posłuchać, bo mnie zaskoczyłeś tym pytaniem… Nie przysłuchiwałem się, czy Jeff dokładnie zagrał to, co na płycie. Wydaje mi się jednak, że sporo elementów wspólnych tam jest…
Tak, jest. Tylko słuchając tego po raz pierwszy zastanawiałem się, czy on tonację zmienił, czy co? Zupełnie inna charakterystyka solówki, za to końcówka identyczna, bo wiadomo – musiało pasować do tego, co grają inne instrumenty. Natomiast twoje solo jest konsekwentne, takie, jak zapamiętaliśmy na legendarnej kasetce, wydanej przez firmę na literkę “P”, hehehe...
Ale przypomnieć sobie wszystkie dźwięki po iluś latach nie grania, to też jest duży wysiłek. Pewne rzeczy jednak z głowy wylatują i myślę, że sam teraz miałbym kłopot z wiernym odegraniem części solówek z naszych starszych materiałów. Nie wiem, czy dałbym radę sobie dokładnie przypomnieć, co zagrałem.
No cóż, kiedyś już w rozmowie prosiłem cię, byście włączyli do seta “Groźbę”, oraz “Upadek Imperium”. A Twoja odpowiedź brzmiała: ale kto to, oprócz mnie, zagra?
Nie no… ktoś tam zagra, hehehe… Iwiesz co, “Upadek Imperium” przygotujemy. Nie wiem, czy zrobimy “Groźbę”, ale “Upadek Imperium” na pewno. Bo myślę, że to jest fajny numer do grania.
To jest koncertowy killer. Pamiętam, że w siódmej klasie szkoły podstawowej nabyłem sobie waszą kasetkę i ten właśnie numer spowodował, że kaseta została wciągnięta, bo non-stop słuchałem tego samego. Mój Kasprzak nie ulitował się nad dobrą muzyką, traktował kasety równo, musiałem więc kupić drugą sztukę. I tak tych kaset zajeździłem kilka… OK., czy na “szóstkę” planujesz jakieś bonusy, typu np. nowe wersje kawałków z pierwszej płyty, albo coś w tym rodzaju?
Nie planowaliśmy czegoś takiego. W ogóle o tym nie myśleliśmy. Nowa płyta na pewno będzie krótsza, jeśli chodzi o ilość utworów, niż “V”.
Chodzi o to, że “obcinasz orkiestrę”? Hehehe…
Nie. Na “V” była spora ilość utworów, teraz będzie chyba troszeczkę mniej. Co do bonusów – naprawdę o tym nie myślałem. Nagrywając “Zemstę Mściciela” po chińsku pomyśleliśmy sobie, że jest to prosty przekaz muzyczny, który łatwo można ogarnąć językowo. A ponieważ mieliśmy trasę po Chinach, to doszedłem do wniosku, że warto byłoby taki kawałek przed tymi koncertami wrzucić na chińskie serwery. I to okazało się bardzo dobrym posunięciem, ponieważ w niektórych miejscach ludzie się zaznajomili z naszą muzyką. To było fajne. Aczkolwiek, jak później się okazało, język chiński ma tyle barw, tyle odmian, że w niektórych miejscach ludzie w ogóle nie wiedzieli, o czym jest kawałek, bo to było zaśpiewane jakimś innym dialektem, hehehe…
Wiesz, tam jest półtora miliarda ludzi. Nikt mi nie wmówi, że oni wszyscy mówią tak samo…
Tym bardziej, że te koncerty graliśmy w takim dość dużym rozrzucie kilometrowym. Jak więc pojechaliśmy gdzieś w góry, to ludzie w ogóle nie wiedzieli, o co chodzi, hehehe…
No, to jest prawda. Gdyby ktoś kiedyś chciał się zapoznać z tym, czym jest trasa światowa, właściwie wystarczy porządnie objechać Chiny…
Zgadza się. Ale wiesz, np. kwestie transportu były tam ogarnięte o wiele, wiele lepiej niż w Polsce. I chodzi o taki zwykły, np. kolejowy transport. Poruszanie się między dużymi miastami w Chinach jest łatwe. Dziennie robiliśmy po tysiąc sześćset kilometrów, jechaliśmy osiem godzin i dostawaliśmy się do kolejnego miasta, żeby zagrać koncert.
Hm… cóż to takiego, tysiąc sześćset kilometrów? To tylko prawie objechanie Polski dookoła…
Pociąg jedzie trzysta kilometrów na godzinę, dojeżdżasz, sprzęt przygotowany, robisz próbę i grasz koncert… Natomiast wracając do bonusów – ja mam pewien zgryz, jeśli chodzi o nagrywanie na nowo starych rzeczy. To jednak niesie ze sobą inne spojrzenie, niż było kiedyś. Istnieje ogromne przyzwyczajenie do brzmienia, do wykonania… I to może powodować, że nowa wersja wokalna, inaczej zagrana, bardziej przypilnowana, jeśli chodzi np. o timing, będzie odebrana gorzej. Bo przecież wiadomo, że jeśli chodzi pierwsze płyty, to tam nic nie było nagrywane z metronomem, tylko wszystko szło na żywioł …
Chcesz mi powiedzieć, że takie numery, jak “MC”, który jest zdumiewająco równo zagrany, był nagrywany metodą: widzimy się i gramy wszystko razem?
Myśmy zawsze tak nagrywali. Ale nie nagrywaliśmy tego “na setkę” w sensie takim, że… Wiesz, był nagrywany bas, bębny i gitara jako pilot.Potem gitary nagrywaliśmy na nowo, dogrywając do basu i do bębnów.
Wychodzi na to, że w latach osiemdziesiątych nagrywanie płyt bez metronomu, to była dość powszechna w Polsce metoda…
Metronom jest wspaniałą rzeczą. Pozwala w muzyku wykształcić takie swoiste pilnowanie szczegółów… Ale powiem ci, że np. granie koncertów z metronomem mnie by zabiło. Jest takie coś, jak adrenalina i granie na żywo kawałków w tempie, jakie podaje ci metronom, może spowodować wrażenie, że grasz flaki z olejem. Zresztą… niech na koncercie coś się zadzieje. Popatrzysz na bębniarza, coś tam przesuniesz specjalnie, coś przytrzymasz… Takie rzeczy nie wydarzą się przy metronomie. Nie da się tego zrobić przy metronomie, bo wszystko się zwyczajnie wypieprzy…
Wracając do głównego wątku – nie planujesz zatem odgrzewania starych numerów?
Wiesz, ja się tego po prostu boję. Kat & Roman Kostrzewski nagrał nową wersję “666” i – tak, jak się tego spodziewałem – zdania na temat tego, czy był to dobry pomysł, są totalnie podzielone.
To prawda. Podobnie, jak z “The Ultimate Incantation” Vader, nagranym jako “Dark Age”. Zrobili to z tysiąc razy lepszym brzmieniem, materiał jest o wiele lepszy wykonawczo, a zdania są podzielone… Z drugiej strony trochę kontrowersji przydałoby się chyba każdej kapeli. Ważne tylko, by ludzie logosa nie zapomnieli wstawić i nazwy nie przekręcali…
Hehehe… No tak… Ale na razie nie mamy w planach pracy nad starymi kawałkami.
OK. To jeszcze a propos różnych wydań, przeróbek i tym podobnych: Swego czasu, w Coverius Studio remasterowałeś “Jedynkę”. Mam przed oczami to cudowne, różowe wydanie. Ono brzmieniowo różni się od pierwowzoru, nie mówiąc o wersji kasetowej. Jaka była idea właśnie takich, a nie innych zmian?
Wiesz, nie wiem… Był taki pomysł ze strony Tomka Dziubińskiego, żeby coś zrobić z tym materiałem, jakoś go wyrównać. Ja się tego wówczas podjąłem. Myślę, że dziś zrobiłbym to zupełnie inaczej, w inny sposób, ale od tego momentu już trochę czasu minęło. Ponad dziesięć lat… Idea była taka, żeby odświeżyć ten materiał brzmieniowo. Ten i zresztą pozostałe płyty też. Wyszło wówczas wszystko. “Kingdom Of Paranoia”, “Hue Of Evil”, “Drifting Of The Sullen Sea”… Jako bonusy dorzucone były polskie wersje z kawałków z “Hue Of Evil”, czyli “Barwy Zła”. Część z nich była podorzucana na jednej płycie, część na drugiej… “Hue Of Evil” pierwotnie nagrana była w wersji polskiej. A potem zmieniła się koncepcja. Odszedł Leszek Szpigiel, który wyjechał do Niemiec i nagraliśmy wówczas wersję anglojęzyczną z Tomkiem Zwierzchowskim. Ta wersja miała zostać wydana i została, ale dopiero po trzech latach od nagrania tego materiału. Płyta ukazała się jako ostatni nasz album przed zawieszeniem działalności – ale tak naprawdę był to drugi album Wolf Spider.
Zagraliście na ostatniej edycji Metalmanii. Raczyliście zakasować brzmieniem wszystkie kapele, aż do występu Kat, bo nikt nie miał lepszego brzmienia niż wasze Kempery, ale nie o tym chciałem mówić… Na scenę wówczas wyskoczyliście w maskach. Do tej pory kojarzyłem koncertowo Wolf Spiderraczej z designem… no po prostu wychodzą chłopaki i grają, lecą na żywioł. Tym razem to było coś, co wizualnie uderzało mocniej. Będziecie tą drogą podążać w przyszłości? Sądzisz, że to dobry kierunek?
Te maski to była jednorazowa rzecz, wynikająca z tego, że do Wolf Spider dołączył Jasiek i to dołączył tak naprawdę rzutem na taśmę. Chcieliśmy podejść do tej sprawy w trochę zaskakujący sposób. Chodziło o to, aby nie ujawniać od razu zmiany wokalisty, tyko żeby przeleciał jeden numer i dopiero potem pokazać nową twarz. A ponieważ Rocker nas zostawił, tak trochę na lodzie przed Metalmanią, więc musieliśmy jakoś zadziałać… I to był taki pomysł jednorazowy.
Robił wrażenie…
A byłbyś za tym, żeby robić tak cały czas?
Hm… z rozmów z ludźmi po waszym występie wynikało, że wiele osób to zaciekawiło. W sekundę kupiliście sobie tym publiczność.
Masz tu bardzo dużo racji. Jeśli chodzi o występy w sensie, że nie tylko jeans i koszulka, to było już kilka takich pomysłów. Niektóre z nich wykorzystywaliśmy na scenie. To jest bardzo ważny temat, ale jak sam dobrze wiesz, ten temat świetnie działa, kiedy masz dobre światła, kiedy masz odpowiednią ilość dymów na scenie i kiedy ta scena jest taka, że nie stoisz bezpośrednio przed publicznością, tylko jest troszkę odstępu. A to jest bardzo trudne do uzyskania w wielu klubach. Na większych scenach wszelkie niespodzianki sprawdzają się bardzo dobrze. Wówczas one są konieczne, coś, prócz muzyki dla ucha, powinno być jeszcze dla oka.
Przyjrzyj się pokoncertowym zdjęciom w Internecie. Połowa fotek w większości galerii pochodzi z pierwszego numeru…

OK., Teraz mam takie pytanko… Różne plotki krążą po naszej scenie na temat sposobów współpracy Leszka Szpigla z różnymi formacjami. Jak ty oceniasz współpracę z tym wokalistą, szczególnie w latach osiemdziesiątych? Bo krążą różne historie, typu Leszek nagle zniknął, Leszek zmienił to, zmienił tamto, nie chciał czegoś, mimo iż wcześniej mówił, że się na to zgadza… Ponieważ z niejednego źródła, z kręgu niejednego zespołu pochodzą te plotki, to pytam, jak ty wspominasz współpracę z Leszkiem?
No, skoro te mity krążą… Każdy jest jakiś… Leszek był takim wolnym ptakiem, który najbardziej cenił sobie swoją wolność i swoje przekonanie do robienia pewnych rzeczy w danym momencie. To mogło być źle odbierane przez niektóre zespoły. Bo np. umówiliśmy się i nie przyjechał na próbę, albo wypadło mu coś innego, potem gdzieś tam trzeba było po Leszka lecieć – to są takie sytuacje, które „bywały”. Ale myśmy to akceptowali, dlatego że… no on po prostu taki był, a nam się dobrze współpracowało muzycznie, Leszek fajnie śpiewał… Zresztą kontakty, jakie mieliśmy na co dzień, pozazespołowe, były bardzo dobre. My się spotykaliśmy, gadaliśmy… Leszek po prostu taki był – wolny ptak. Były momenty, że znikał gdzieś w swój świat, a potem wracał. Wiesz, wszyscy wiedzieliśmy, że on taki jest. To nie była żadna wielka tajemnica.
No właśnie… Byłeś na trasie, którą grał reaktywowany Non Iron?
Nie udało mi się być tutaj, w Poznaniu. Akurat termin rozminął się z jakimś moim wyjazdem zawodowym…
Chodzi mi o to, że Szpigiel był na tej trasie zaskakująco zdyscyplinowany. Co prawda jeden z koncertów, z powodu niedyspozycji głosowej Leszka, nie doszedł do skutku, ale… Być może coś się zmieniło, jeśli chodzi o indywidualizm wokalisty?
Mówimy tu o latach osiemdziesiątych, kiedy mieliśmy po dwadzieścia parę lat. Każdy z nas czegoś szukał w życiu, chciał się wtedy gdzieś zaczepić, znaleźć coś, co dawałoby mu radość. Leszek znalazł taką radość przeprowadzając się do Niemiec. Pograł tam w kilku zespołach, śpiewał w Mekong Delta, w Scanner… Natomiast wszystko się zmienia. Dziś jesteśmy dorośli i inaczej patrzymy na zobowiązania wobec innych ludzi. Jeśli się dzisiaj umawiamy, to też jest to inaczej niż w czasie, kiedy mieliśmy po dwadzieścia lat. Laska zadzwoniła, a tu próba – srać próbę! Wiesz, jak to jest… Dzisiaj zupełnie inaczej się na to patrzy. Nie dziwię się więc, że Leszek był zdyscyplinowany. Poza tym musiał chyba przeprowadzić się do Polski na czas tych koncertów.
Koncertów jest dużo, zbierają znakomite recenzje, podobno Non Iron nie był nigdy tak dobrze zgrany, przygotowany, etc. Szkoda, że ponoć żadnej kontynuacji zespołu nie będzie…
Co tu dużo mówić, Heniu Tomczak cały czas gra na basie i ma ogromne doświadczenie – gra w swój specyficzny, bardzo fajny sposób. Jasiu Musielak, to moim zdaniem jeden z lepszych gitarzystów w tym kraju. Nie mówię, że jakiś shredder, bo to nie o to chodzi. Mówię tu o pociągnięciu, prawej łapie, pewności, tego typu rzeczach. O Wojtku Hoffmannie nie będę mówił, bo wszystko wiadomo – klasa, Jędrzej Kowalczyk też na bębnach bardzo fajnie gra, no i – jak mi Wojtek opowiadał – Leszek jest w dobrej formie. Cóż tu więc wiele mówić – wszystko musi być dobrze. Świadomość muzyczna po tylu latach też jest zupełnie inna.
Jakiś czas temu Wolf Spider można było bardzo łatwo znaleźć w sieci, na YouTube, Vevo, pojawiało się wiele kanałów, nawet na chińskim YouTube. Ale potem te wszystkie źródełka materiałów promocyjnych mocno wyschły i od dłuższego czasu nie pojawia się nic nowego. Zamierzasz trochę ożywić tę formę promocji? W tej chwili wydaje się być najważniejsza, jeśli chodzi o rozpoznawalność jakiejś płyty, czy grupy…
Tak, będziemy to robić. W momencie, jak rozpoczniemy pracę nad nowymi nagraniami, będziemy wrzucać coś na zasadzie nowe bębny, nowe gitary, etc. Bardzo zastopowało nas odejście Rockera. To był bardzo długi okres czasu. To było półtora roku takiego istnienia zespołu, kiedy nie było wiadomo, co będzie dalej. Były wtedy pomysły, abym ja śpiewał, ale ja z kolei nie chcę śpiewać.Mimo, że jeden koncert w Poznaniu musiałem zaśpiewać – był po prostu zabukowany gig i trzeba było wywiązać się z umowy, a ówczesny nasz wokalowy, Łukasz Szostak, musiał pojechać do domu ze względów rodzinnych. W życiu nie śpiewałem tych utworów, ale skądinąd znam je od podstaw, więc spróbowałem. Tam, gdzie nie mogłem sobie poradzić, by śpiewać i grać jednocześnie, to nie grałem. Ale zaśpiewałem cały koncert.
…Który zebrał bardzo dobre recenzje…
Nie były straszne, więc tym bardziej jestem zadowolony, że udało się wyjść i zrobić dobre wrażenie. Ale też ludzie potrafili przyjąć fakt, że w zastępstwie śpiewam i czułem wsparcie, co nie jest regułą.Potrafili przyjąć ten fakt, że zespół wystąpił w takim składzie i zagrał cały koncert, za co jestem im bardzo wdzięczny.
Przecież potem nawet Grzegorz Kupczyk mówił, że ty świetnie śpiewasz, że niepotrzebny ci wokalista…
Ale daleko mi jest do Jaśka. Z tym w ogóle nie będę dyskutował. Jasiek ma takie możliwości, że aż mi się gęba śmieje, jak pewne rzeczy robimy. Wracając jednak do pytania o Internet – na pewno wrócimy do tych wszystkich kanałów przekazu. Wiem, że ta przerwa nie działa na naszą korzyść. Mieliśmy też bardzo długą przerwę koncertową, ale to też wynikało z tego, że naprawdę nie było z kim.
A propos Internetu: Kiedy wreszcie pojawi się strona Coveriusa, jakieś portfolio twojego studia nagraniowego, tego typu rzeczy?
Wkrótce. Jest co wrzucać. Np. obie płyty Michała Szpaka były u mnie nagrywane, miksowane i masterowane. Na tej drugiej płycie zagrałem sporo gitar… Brzmieniowo jest dobrze wyprodukowana, co jest ogromną zasługą producenta. Kat & Roman Kostrzewski też wyszedł dobrze, współpracuję też z De Mono, robimy różne rzeczy, jest też wiele innej muzyki, która tam powstaje…
...A strony nie ma. Nie ma gdzie bukować sesji, nie ma kontaktu do managera i paru innych rzeczy…
No tak… Ale, jak dobrze pójdzie, za pół roku będę już w innych pomieszczeniach i od tego momentu zacznie się już wyraźne pokazywanie, gdzie to jest i jak to wygląda.
A w tych nowych pomieszczeniach znajdzie się miejsce, gdzie będzie można porządnie nagrać bębny, czy raczej będziesz stawiał na miksy, mastering i okolice?
Najbardziej lubię miksować i masterować. To jest coś, co sprawia mi największą przyjemność. Będę jednak też mieć dwa pomieszczenia do nagrań. Może nie ogromne live roomy, bo aż tyle miejsca tam nie będzie , ale dobre pomieszczeniaz odpowiednią wysokością, bębny zrobi się tam świetnie.
Ostatnio dokupiłeś trochę sprzętu. Np. mikrofony DPA 4006 A. No, są takie koncepcje, żeby na nich nagrywać np. ambienty…
Dla tych mikrofonów mam inne przeznaczenie. Zajmuję się nagrywaniem muzyki poważnej, najchętniej barokowej. Tojest rzecz, która daje mi dużo radości. Mam też dzięki temu okazję pracować z naprawdę niesamowitymi muzykami. To jest naprawdę absolutny top wykonawczy, myślowy… To nie są osoby znane. To nie są ludzie, gdzie możesz podać nazwisko i wszyscy zareagują: aha, to on… To jest zupełnie inny dział muzyki. Zwłaszcza muzyka barokowa, gdzie są instrumenty dawne, stylizowane na dawne, gra się na strunach jelitowych, więc z zupełnie innym brzmieniem niż to, jakie można uzyskać grając na tradycyjnych skrzypcach, czy wiolonczeli. Poza tym mnogość tych instrumentów – każdy z nich brzmi inaczej, każdy ma swoje walory izawsze grają na nich znakomici muzycy. Na te właśnie potrzeby mam kupione te mikrofony i… wróciłem właściwie do nagrywania muzyki barokowej. Nagrywałem taka muzykę, będąc realizatorem w Studio Giełdaw Poznaniu, a teraz robię to na własny rachunek.
A to będzie muzyka barokowa w sensie, komponujemy w tym stylu, czy też będą to adaptacje klasycznych kompozytorów?
To są wykonania klasycznej muzyki barokowej. Te nagrania są dostępne na YouTube. Generalnie jest to takakoprodukcja, w której obraz idźwięk mają być wysokiej jakości.
Zajmujesz się też video artem?
Coś tam zrobić umiem. Nie, żebym był fachowcem najwyższej klasy. Ale robiłem np. filmy dla Beaty, dla szkoły perkusyjnej…
A “Sens Życia”?
To akurat robiła Ania Pomierczyk ze Szczecina. Ona to nagrywała i montowała wszystko.
Pytam, bo tam jest zupełnie inne, nie twoje podejście do tematu. Te wszystkie kolory tęczy na głowach, zielone farbki i tego typu rzeczy… Każe mi to zadać pytanie: no dobrze, ale co poeta chciał powiedzieć?
Daliśmy Ani wolną rękę, jeśli chodzi o koncepcję. Uznaliśmy, że tak będzie dobrze i tak to do samego końca poszło.
OK., dobrnęliśmy do końca… Jakieś finałowe wyzwiska dla czytelników Metal Revolt?